Mały Słowianin

Wersja PDF >>

MAŁY SŁOWIANIN

czyli wiar Przodków zwięzłe opisanie

spisane przez żercę
Przemysława „Mamrota” Króla
ze
Stowarzyszenia Rodzimowierców Pomorskich - Jantar

Spis treści

  1. WIARA SŁOWIAN
  2. BOGOWIE SŁOWIAN I DUCHY ŚWIAT ZAMIESZKUJĄCE
  3. KALENDARZ OBRZĘDOWY
  4. OBRZĘDY RODZINNE
  5. ŚWIATOWID ZE ZBRUCZA
ŹRÓDŁA

WPROWADZENIE – PO CO TO I DLA KOGO?

Człowiek jest istotą duchową. Potrzebuje obcowania ze światem nadprzyrodzonym, co pokazują niezliczone przykłady z historii i tradycji ludów całego świata. Istoty ze świata duchowego były dla ludzi przewodnikami, opiekunami, obrońcami. I tak jest w wielu miejscach po dziś dzień. Niektórym może się wydawać, że dotyczy to tylko zacofanych cywilizacyjnie plemion z Afryki czy Syberii. Jednak rodzime systemy religijne nadal funkcjonują we współczesnym świecie, nawet w rozwiniętych krajach. Żeby daleko nie szukać, na Litwie z rozmachem działają wyznawcy Romuvy. W Wielkiej Brytanii zaś od dawna działają ugrupowania nawiązujące do tradycji druidów. Swoją etniczną wiarę – szinto – po dziś dzień kultywuje (rozwinięta przemysłowo!) Japonia. Jednak również w Polsce od lat funkcjonują grupy, opierające się na wierzeniach naszych Przodków.

W naszym kraju nie ma niestety zbyt powszechnej świadomości własnej przeszłości. Znalezienie wartościowych informacji często jest kłopotliwe. Osobiście miałem to szczęście, że będąc jeszcze całkowicie zielony w temacie religii Przodków, sięgnąłem w miejskiej bibliotece po „Mitologię Słowian” Gieysztora. Był to jednak traf; w obiegu wiele jest pozycji przynależnych raczej do fantastyki, niż do nauki o wierzeniach Przodków. A szkoda, ponieważ tak naprawdę mniej lub bardziej świadomie wciąż kultywujemy stare obyczaje. Światełka na grobach, jajka na Wielkanoc, czy sianko pod bożonarodzeniowym obrusem. Wiele jest „przeżytków pogaństwa”, które przetrwały do dziś. Wystarczy tylko rozejrzeć się uważnie i poszukać.

Celem niniejszego opracowania jest dostarczenie Czytelnikowi podwalin wiedzy o mitologii Słowian i współczesnej wierze rodzimej. Należy tu jednak zdać sobie z całą mocą sprawę z tego, że są to dziedziny, w których występuje wiele sprzecznych teorii i budzących silne emocje dyskusji. Stąd własne sądy starałem się na łamach tego opracowania ograniczać, a raczej przedstawić możliwie dużo materiału źródłowego do rekonstrukcji Starej Wiary. Książeczkę tą należy traktować jako krótki wstęp i zachętę do podjęcia samodzielnego zgłębiania tematu.

Chciałbym tu również zaznaczyć pewną ważną dla mnie rzecz, na temat przedstawionego opracowania. Obficie korzystam z danych etnograficznych, starając się uzupełnić nimi skąpe wiadomości historyczne i zrekonstruować możliwy kształt religii Przodków. Jedna uwaga dotyczy samego korzystania z etnografii, druga samego przedmiotu rekonstrukcji, czyli religii Przodków.

Większość tego folkloru została zebrana wiele wieków po chrystianizacji, kiedy dawno już nie było jawnego kultu Starych Bogów. Mimo zachowania wielu szczegółów, nie sposób stwierdzić jak dalece uległy one przez wieki desemantyzacji i wykolejeniu, a ile zostało po prostu zapomniane. Ponadto jest to folklor zebrany na odległych niekiedy obszarach Słowiańszczyzny. To, że jakiś obrzęd funkcjonował wcale powszechnie na Rusi, nie musi koniecznie oznaczać, że był w ogóle znany np. w Związku Wieleckim. Obraz odtworzony na tej podstawie jest więc swoistą mieszaniną o niepewnym składzie. Co więcej, na podstawie etnografii dążyć możemy do poznania religijności warstw ludowych, w jej stanie sprzed chrystianizacji. Niestwierdzalne jest dziś, jak ta religijność miała się do pojęć ówczesnych „specjalistów od sacrum” (żerców, wołchwów i innych), które należałoby jednak uważać za „czystsze” i bliższe „prawdy”. Z naukowego punktu widzenia lepszych narzędzi jednak za bardzo nie mamy. Uzupełniającą (w skali ruchu rodzimowierczego) drogą jest poznanie Bogów poprzez bezpośrednie doświadczenie duchowe. Ze względu na publiczny charakter opracowania oraz to, że zamierzone jest jako synteza dostępnych w literaturze źródeł historycznych, etnograficznych i innych, tego wątku nie zamierzam jednak na łamach „Małego Słowianina” rozwijać.




1. WIARA SŁOWIAN

Powstało wiele książek dotyczących mitologii słowiańskiej. Starają się one w sposób zbiorczy opisać wierzenia naszych Przodków. Występuje tu jednak pewien zasadniczy problem, od którego nie jest wolny również „Mały Słowianin” – tak naprawdę nie można mówić o czymś takim jak jedna ogólnosłowiańska religia. Stąd „wiary”, w liczbie mnogiej w podtytule. Religie naturalne mają to do siebie, że nie są spisane raz na zawsze, ale żyją. Ich mitologia rozwija się w zależności od przeżyć wyznawców. Kontakt z sacrum nie jest tu wyłączną domeną kasty kapłańskiej, ale przeżyciem niemal naturalnym. Owszem, tradycja nadaje pewne ramy doświadczeniom jednostki. Członkowie plemienia poszukują kontaktu z duchami, które znają z rodowych legend. Składają ofiary i modlą się w sposób, którego nauczyli ich Przodkowie. Wciąż są to jednak ich osobiste doświadczenia. Mogą powstać nowe mity – gdy duchy dokonają nowych czynów lub opowiedzą o czymś nowym.

Z tych właśnie powodów wiarę ludów słowiańskich charakteryzował (i nadal charakteryzuje - nawet po chrystianizacji) silny regionalizm [5]. Owszem, są Bogowie (zastąpieni po chrystianizacji świętymi) o bardzo szerokim zasięgu kultu, ale też bóstwa lokalne, poza swoją miejscowością zupełnie nieznane, lub niemające większej roli. Oprócz tego jednak powszechnie występują duchy pól, łąk, jezior, lasów... Każde miejsce ma swojego ducha, z którym okoliczna ludność starała się żyć w zgodzie. Prowadzi to do – pięknego skądinąd – wniosku – cały świat jest żywy.

Poniżej omówię podstawowe pojęcia, potrzebne do zrozumienia jak według mnie funkcjonowała wiara Słowian.




Animizm i szamanizm

Wiele sprzecznych teorii i gorących dyskusji narosło wokół natury wierzeń naszych Przodków. Wielu jest zwolenników teorii panteistycznej, w myśl której dla Słowian cały świat przeniknięty był boskością, bliżej jednak nie uosobioną. W ujęciu tym Bogów i duchy należy traktować raczej jako metafory sił Przyrody, niż jako samodzielne, osobowe byty. Rzeczywistość jest święta niejako sama przez się.

Ja sam jestem jednak animistą. Animizm jest to pogląd przypisujący duszę całemu światu, wszystkim jego składnikom; jest duch człowieka, duch skały, duch rzeki, duch wiatru itp. Ducha należy tu rozumieć jako pewien niecielesny pierwiastek, ożywiający ciało (dokładniej o duszy – patrz dalej). W odniesieniu do Słowian tego typu podejście poświadczone jest w folklorze [5 s.592]: 90-letniego górala z Zakopanego zapytano o duszę ludzką. Od siebie dodał: „I owies, jarzec, pszenica mają duszę. Przecież z łupiny nie będzie rosło, tylko z duszy”. Zagadnięto go więc „A jak zwiędnie?”. Odp: „Jak zwiędnie to już nie ma duszy w tym.” „A jak skoszą zboże i zbiorą z pola?” „No to przecież na tych ziarkach dusza jest.” Wśród wierzeń Słowian obecne są ślady szamanizmu – żeby wspomnieć wołchwów czy stuchaczy (o nich dalej). Szamanizm jest w kulturach świata zjawiskiem uniwersalnym [10 s.5], a szamańskie systemy religijne cechuje na ogół właśnie animizm. Pewne pojęcie na ten temat daje relacja szamanki Czukczy, Korawage [10 s.156]:

„Wszystko żyje, na brzegu rzeki słyszę głos, który przemawia, widzę właściciela tego głosu, jak do mnie kiwa, rozmawiam z nim, a on odpowiada na pytania. Mały szary ptaszek śpiewa w dziupli, wzywając swe duchy do tańca, i śpiewa szamańską pieśń. Dzięcioł na drzewie jest jego szamańskim bębnem, drzewo wstrząsa się i krzyczy głosem bębna, kiedy dotyka go siekiera, wszystkie rzeczy odpowiadają na me wezwanie. Wszystko żyje, lampa chodzi tu i tam, ściany namiotu mają swój głos, nawet nocniki mają własny kraj i namiot, i żonę, i dzieci. Skóry, które śpią w worze, rozmawiają ze sobą wieczorem. Rogi renifera leżące na grobach wstają w nocy, błąkają się po cmentarzu, nieboszczycy także wstają i przychodzą do żywych.”

Skoro cała Przyroda obdarzona jest duszą to nie ma powodu zakładać wyższości jednych bytów ponad innej. Świat pełen jest różnych istot, z których każda jest inna od pozostałych. Inna, a nie lepsza lub gorsza. Wszystkie zaś mają swoje miejsce i rolę do odegrania. W pewien sposób wyróżniają się tu Bogowie, jednak nie dla Ich odmiennej natury, lecz dla wielkiej mocy jaką dysponują.

Od początku wieków człowiek chciał wpływać na Przyrodę i Jej funkcjonowanie. Teraz mamy maszyny, komputery itp., dzięki którym może nam się wydawać, że ujarzmiamy Jej siły. Jest to jednak podejście pozbawione szacunku, zakładające wyższość człowieka na resztą Przyrody (smutne pokłosie chrześcijańskiego „czyńcie sobie Ziemię poddaną”). Od najdawniejszych czasów w ludzkich społecznościach funkcjonowali szamani. Głównym wyróżnikiem szamana [10] jest zdolność do odwiedzania, poprzez trans i ekstazę, świata duchów. Tam negocjuje z nimi, walczy, poszukuje zaginionych dusz. Jest on pośrednikiem, łączącym swój lud ze światem postaci mitycznych.

W ujęciu ogólnym osobę ze zdolnością do podjęcia świadomej podróży między światami zwać dalej będziemy „szamanem”. Należy jednak zaznaczyć, że jest to pojęcie właściwe syberyjskiemu ludowi Ewenków [10 s.93]. Oni zaś, według niektórych badaczy, wzięli je od sanskryckiego śraman = „święty mąż” [10 s.93]. Warto zaznaczyć, że kultury szamańskie wyróżniały często szamanów niebiańskich i podziemnych [10]. Możliwe, że taki podział istniał również u naszych Przodków, gdzie tymi pierwszymi byliby chmurnicy, zaś drugimi – wołchwowie. Jest to hipoteza; jednak w świetle funkcjonowania takiego systemu u innych ludów, wydaje się być całkiem prawdopodobna.

Na Rusi dobrze poświadczeni są wołchwowie. Według „Powieści dorocznej” mieli wprowadzać się w trans poprzez taniec i środki odurzające, aby zyskać zdolności wieszczenia i uzdrawiania [1 s.153]. Ta sama kronika podaje, że w roku 1071 w Nowogrodzie, wołchw spierał się z księciem Glebem i „mówił do ludzi, udając Boga” [1 s.153]. Wymienione zdolności – ekstaza, przemawianie w imieniu bóstwa, wieszczenie, uzdrawianie – typowe były szamanom wielu kultur. Warto dodać, że w Nowogrodzie po stronie chrześcijańskiego księcia opowiedziała się jedynie jego drużyna – mieszkańcy miasta zaś za wołchwem [11 s.238]. Również pod rokiem 1071 „Powieść doroczna” zanotowała relację wołchwów z ziemi rostowskiej o stworzeniu człowieka [2 s.158]:

„Bóg mył się w łaźni i spocił się, otarł się wiechciem i rzucił go z nieba na ziemię. I wszczął spór Szatan z Bogiem, kto z nich ma stworzyć człowieka. I stworzył Diabeł człowieka, a Bóg włożył weń duszę. I dlatego, gdy człowiek umiera, do ziemi idzie jego ciało, a dusza ku Bogu”.

Oczywiście, domyślamy się, że podstawienie tu Boga i Szatana jest raczej przykładem interpretatio christiana ze strony kronikarza. My zaś upatrywalibyśmy w nich odpowiednio Peruna i Welesa. Inny ruski zabytek - „Legenda o założeniu grodu Jarosławia” - wspomina o wołchwach wróżących w imieniu Wołosa, po złożeniu ofiar [1 s.56]. Mieli także śpiewać do wtóru gęśli [1 s.56]. Milczą jednak te i inne źródła ruskie o składaniu przez wołchwów ofiar publicznych – może tym zajmowali się jedynie żercy? Wiele kultur, które zachowały zjawisko szamanizmu, zna rozdział funkcji kapłana – ofiarnika oraz szamana [10]. Za mało jednak mamy danych, żeby jednoznacznie to stwierdzić w odniesieniu do Słowian.

Do wołchwów należał zapewne Wołch Wszesławlewicz, jeden z bohaterów ruskich bylin – obdarzony mocą rzucania na wrogów niszczących czarów i odmiany swojej postaci [1 s.153]. Mielibyśmy więc uzupełnienie repertuaru magicznych zdolności właściwych wołchwom. Pozostaje to w zgodzie z typowym kompleksem szamańskim, przypisującym szamanom umiejętności czarowników.

Ostatnią informację historyczną o wołchwach mamy z roku 1227, kiedy to w Nowogrodzie spalono publicznie czterech z nich [11 s.238]. Nie był to jednak z pewnością koniec tej grupy, ponieważ wymienia ich jeszcze XIV wieczny zabytek ruski „Pouczenie św. ojca Cyryla, arcybiskupa kupryńskiego, o złych duchach” [9 s.222]:

„Wierzymy w ptaki i w dzięcioła, i w kruki, i w sikory. Gdy chcemy iść dokądś, stajemy i słuchamy, jeżeli któryś przed nami się odezwie, z której też odzywa się strony: z prawej, czy z lewej. Jeśli odezwie się nam po myśli, mówimy do siebie: dobrze nam ptak pokazuje... A kiedy stanie się co złego po drodze, powiadamy do towarzyszy: Czemuż nie zawróciliśmy, przecież nie bez powodu ptak bronił nam iść, a myśmy go nie posłuchali... Gdy nam dokądś iść wypadnie udajemy się do wołchwów, wierzymy w kichanie i w napotkanie, a gdy wypadnie nam daleka droga to słuchamy ptaków”.

Kroniki dotyczące podboju Pomorza nie wspominają o wołchwach. Warto jednak zauważyć, że Słowińcy, wszak Pomorze zamieszkujący, znają słowo vołchvjanie w znaczeniu „czarowanie” [2 s.81].

Wołchwowie powiązani byli z kultem Welesa – Boga Podziemnego. Kultura ludowa Słowian zna również chmurników [1 s.66] (nie mylić z duchami o tej samej nazwie), powiązanych raczej z Bogiem Nieba – Perunem. Są to ludzie wciągani do Nieba w czasie burzy, przez tęczę. Poznać ich można po rosnącymi pod pachami małych skrzydełkach. Na Niebie walczą ze złymi duchami – najczęściej smokami czy żmijami. Przedmiotem niebiańskiej bitwy jest Woda, którą gady zatrzymują. Zadaniem płanetników jest rozlewać ją na Ziemi, celem zapewnienia urodzaju. W bitwach swych posługiwać się mieli piorunami. Widywano ich nieraz, jak lecą po Niebie w szerokich kapeluszach, uzbrojeni w gromowładne różdżki, otrzymane od Piorunowładcy (wersja schrystianizowana – św. Eliasza) [1 s.66].

Chmurnicy wiedli na co dzień całkiem normalne, ludzkie życie na ziemi. Trudnili się wówczas zaklinaniem pogody czy wróżeniem. Nie można im jednak było pobierać opłat za swoje usługi – pod groźbą utraty czarodziejskich mocy. Jeszcze pod koniec XX wieku we wsi Przysietnicy znaleziono człowieka podającego się z całą powagą za płanetnika [6 s.113], jak również zwano tych czarowników. W Bośni, Serbii czy Czarnogórze znani byli także jako zduchacze [2 s.269]. Mają być czcigodni i mądrzy; gdy nadchodzi burza zasypiają, a ich dusze lecą w górę czy też „w wiatry”, by walczyć z obcymi stuchaczami. [5 s.650]. Celem bitwy jest odpędzenie chmur gradowych i zdobycie obłoków deszczowych - lud kibicuje oczywiście swoim stuchaczom [5 s.651]. Ów poprzedzony zaśnięciem lot duszyjest już zupełnie typową cechą szmanizmu.

Dla naszych Przodków świat nie był martwym terenem do podboju i zagospodarowania, ale domem duchów, mających wpływ na wiele spraw. Powszechnie składano im ofiary, przeganiano je odpowiednimi zabiegami magicznymi czy radzono się ich. Brakuje tego podejścia w dzisiejszym zapędzonym świecie. Dobrym lekiem na to jest kontakt z Przyrodą. Niektórzy mogą twierdzić, ze chodzenie po zaśmieconych lasach nie sprawia im przyjemności. Jest to oczywiste, jednak nie należy narzekać i przez to ograniczać sobie możliwość pooddychania świeżym powietrzem, ale wziąć worek na śmieci i posprzątać swój kawałek lasu. W dzisiejszych czasach może to być dla tamtejszych duchów równie dobrą, a nawet lepszą żertwą, niż jadło i napój.

Ciekawe światło na słowiańskie podejście do koncepcji duszy rzuca geneza duchów Przyrody – często wywodzą się z dusz zmarłych ludzi [3], [4], [5]. Widzimy więc jak najbliższy związek człowieka z Przyrodą – to nie są dwa odrębne światy [1 s.157], [6 s.147]. Jest jeden świat, który razem zamieszkujemy, po którym wędrujemy, poprzez kolejne żywoty. Brak co prawda (a przynajmniej ja takich nie znam) przekazów ludowych co się dzieje po „śmierci” z duchami – chociaż sam fakt ich śmiertelności w poświadczony jest w wierzeniach ludowych [5 s.705]. Wiadomo o dzikich myśliwych, uśmiercających wiły (patrz hasło „Dziki gon” w rozdziale poświęconym demonom). Można zaryzykować tezę, że duchy też mogą po śmierci odrodzić się - jako ludzie.

W myśl ujęcia animistycznego przyjmuję więc istnienie duchów w całej Przyrodzie. Możliwe jest nawiązanie kontaktu z nimi i wzajemny wpływ między duchami, a ludźmi. To samo dotyczy Bogów, których animizm traktuje tak jak inne duchy – tyle że dużo potężniejsze od pozostałych. Nie jesteśmy więc – jako ludzie – oddzieleni od sfery sacrum. Jest nią cała Przyroda. Znalezienie z owym sacrum porozumienia jest jedynie kwestią dobrej woli i pewnego przygotowania.




Trójdzielność świata i duszy

Jak zbudowany jest świat? Na tak postawione pytanie nie ma prostej odpowiedzi. Dopiero od niedawna jesteśmy w stanie poznawać fizyczną budowę kosmosu, dzięki zaawansowanej technice. Co jednak z jego strukturą duchową? Szamani całego świata przekazują nam mniej więcej taki jego opis: osią wszystkiego jest Drzewo Kosmiczne, którego korona jest w Niebie, pień w Świecie Środkowym, a korzenie w Podziemiach [10 s.153]. U naszych Przodków poświadczony jest podobny podział [2 s.69], [6 s.67]. Z czasów historycznych wspomnimy relację o szczecińskim Trygławie, który [2 s.148] „(...) trzema zawiaduje państwami, to jest nieba, ziemi i podziemia (...)” oraz wyraźnie trójdzielną strukturę posągu „Światowida ze Zbrucza” [2 s.231], [11 s.204]. Z czasów nam bliższych mamy zaś przekazy ludowe dotyczące nieba i piekła (wersja schrystianizowana) oraz ich mieszkańców, odpowiednio aniołów i diabłów, działających na ziemi [3], [4], [6 s.67].

Drzewo Kosmiczne (lub „oś świata” - axis mundi – w dowolnej innej postaci) występuje w większości mitologii [10]. Znajduje się pośrodku świata (czy raczej: światów) i spina ze sobą Niebo, Ziemię i Podziemia. Stanowi ścieżkę, po której wędrują szamani i duchy [1 s.81], [10]. Wyraźne echo wędrówki bóstwa po Drzewie znajduje się w relacji o badnjaku, zanotowanej przez C. Wakarelskiego [6 s.161] (patrz rozdział o kalendarzu obrzędowym, na temat Szczodrych Godów).

Różne kultury przypisywały Drzewu Świata przynależność do różnych gatunków. Nie mamy całkowitej pewności, jaka roślina pełniła tę zaszczytną rolę w wierzeniach Słowian. Najbardziej prawdopodobny wydaje się być dąb [1], [2 s.220], [9]. Kolęda karpacka mówi o stworzeniu świata przez dwa gołębie, siedzące na dębie [1 s.36].

„Było to ongiś na początku świata
Wtedy nie było nieba ani ziemi,
Nieba ni ziemi tylko sine morze,
A pośród morza na dębie
Siedziały dwa gołębie.
Dwa gołębie na dębie
Toczyły taką naradę,
Radę radziły i gruchały:
Jakże my mamy stworzyć świat?
Spuśćmy się na dno do morza,
Wyniesiemy drobnego piasku,
Drobnego piasku, niebieskiego kamienia.
Drobny piaseczek posiejemy,
Z drobnego piasku – czarna ziemica,
- lodowata wodzica, zielona trawica.
Z niebieskiego kamienia – błękitne niebo,
niebieskie niebo, świetliste słoneczko,
Świetliste Słoneczko, jasny Miesiączek,
Jasny Miesiączek i wszystkie gwiazdeczki!”

Ptasia forma stwórców świata zdaje się świadczyć o archaicznej formie zawartego w kolędzie mitu [6 s.64]. Ich zasiadanie na dębie przed stworzeniem świata wskazuje, że byłby on pierwszym drzewem, jakie w ogóle istniało. Idealnie pasuje więc do roli Drzewa Kosmicznego.

Autorzy pozycji [9], głównie na podstawie poszlak językowych, wnioskują jednak że mogło to być też drzewo cierniste, o ciemnych owocach. Konkludują, że chodzić mogło o tarninę - dla jej własności przeganiania złych mocy [9 s.58] i rodzenia owoców [9 s.60]. Nie zatrzymujmy się jednak przy określaniu gatunku, do jakiego należało w wierzeniach Słowian Drzewo Świata. Okazuje się bowiem, że Oś Kosmiczna niekoniecznie musiała przybierać postać drzewa. Dużą popularnością w tym względzie cieszyły się też góry, lokowane zupełnie konkretnie w krajobrazie – jak góra Durmitor Czarnogórców czy Krywań Słowaków [1-82]. Często pojawia się w tej roli Góra Triglav [1 s.70], [2 s.163], [9 s.61]. Przytoczmy notatkę badacza rosyjskiego, Afanasjewa [6 s.71]:

„Ziemia wolą bożą wyszła z morskiej otchłani, w której od początku świata była pogrążona wraz ze Słońcem, Księżycem, gwiazdami, błyskawicami i wiatrami; pierwsza ukazała się z wody wysoka góra Trigław. Według Słowiaków były to Tatry.”

Pojawianie się w różnych stronach Słowiańszczyzny Góry Trigłav, jako podpory świata, każe bliżej zastanowić się nad relacją kapłanów szczecińskich o władzy Trzygłowa nad podziemiami, ziemią i niebem. Wrócimy do tego w rozdziale o Bogach.

Wierzenia ludowe uważają sklepienie niebieskie za kamienną kopułę [1 s.74], [5 s.23], [6 s.29]. Obraca się ona na słupie – osi kosmicznej. Punkt podparcia wyznaczać ma gwiazda polarna [1 s.83], [6 s.73], [9 s.189]. Pozostając w kręgu wyobrażeń astralnych – Drogę Mleczną uważano często za drogę, po której przemieszczają się Bogowie i dusze zmarłych [1 s.80], co zbliżałoby ją funkcjonalnie do axis mundi. W bardziej współczesnym folklorze słowiańskim popularne jest umieszczanie kopuły niebieskiej na słupie. Wyraz temu dała mieszkanka jednej z wsi nieopodal Płocka [5 s.24]: „Na środku świata stoi taki wielgi słup i koło niego się obraca niebo”. Niekiedy tym słupem miała być sama Gwiazda Polarna. Obrót Nieba powodować miał chodzący wokół niej wół - gwiazdozbiór Wielka Niedźwiedzica [5 s.25].

Widzimy więc, że postać, jaką axis mundi przyjmowała według Słowian była zróżnicowana. Jednak sama obecność (i to dość dobrze poświadczona) w wierzeniach naszych Przodków osi świata zdaje się być kolejnym argumentem, który świadczy o istnieniu w Ich wierze trójdzielnego podziału kosmosu. Przyjmuję tak, ponieważ w znanych mi mitologiach tam, gdzie występują trzy światy, tam występuje również oś świata.

Opiszemy tu pokrótce Górny i Dolny świat, jak je widzą szamani rozmaitych kultur. Nie mamy niestety materiału odnoszącego się bezpośrednio do wyznających swą etniczną wiarę Słowian. Bazować więc będziemy na relacjach syberyjskich, zebranych współcześnie.

W Górnym świecie zamieszkują Bogowie [10 s.165]. Są tam Słońce i Księżyc (choć ten przynależy częściowo do Dolnego Świata), a także ojczyzna ptaków, do której powracają na zimę. Ałtajczycy w niebie widzą miejsce pracy Boga-Kowala (porównaj: Swarog). Najniższa warstwa Nieba ma być bardzo podobna do Świata Środkowego – jest tam jednak pięknej, a życie jest łatwiejsze. Zgodnie z dotyczącą zaświatów zasadą odwrotności, kiedy na ziemi jest noc, tam jest dzień, a kiedy na ziemi jest lato – tam jest zima. Natomiast najwyższe niebo jest mieszkaniem Gospodarza Wszechświata. Jest to niedostępne miejsce, skąd wypływa podtrzymująca egzystencję kosmosu energia, a Najwyższy z Bogów kieruje losami świata.

Jego przeciwieństwem jest Świat Dolny [10 s.175]. Dotrzeć do niego można z nurtem kosmicznej rzeki lub po korzeniach Drzewa Świata. Trafiają tam zmarli, którzy wiodą żywot podobny ziemskiemu – choć bogatsze i szczęśliwsze. Przebywając w zaświatach zmarli mogą słyszeć to, co mówią o nich żywi. Topograficznie świat ten odpowiada ziemskiemu, choć jest inny – świecą tu szczerbate Słońce i Księżyc, w rzekach płynie krew, a na łąkach rosną żelazne rośliny. Sami zmarli mają wszystko na odwrót, np. serce po prawej stronie. To, co w Świecie Środkowym zniszczone, martwe i stare, w Świecie Dolnym jest całe, żywe i młode. Coraz niższe rejony Dolnego Świata są coraz straszniejsze i coraz groźniejsze duchy je zamieszkują. Na samym dnie mieszka zaś sam Władca Podziemi.

Dawszy ogólny pogląd na zaświaty w oparciu o materiały szamanów syberyjskich postaramy się scharakteryzować bliżej siedzibę zmarłych w oparciu o materiały z etnografii Słowian. Jak wspomniano wyżej – mitologia lokuje ją na ogół w Dolnym Świecie. W odniesieniu do Słowian możemy wskazać również kraj „za morzem” [2 s.143], [9 s.103], co w jakiś sposób koresponduje z przypisywaniem Welesowi – Opiekunowi tej krainy – żywiołu wodnego. Etnografia zna również „rzeki wielkie, co zamykają świat”, a które muszą przebyć zmarli [5 s.597]. Bardziej archaiczne jednak zdaje się być umiejscawianie zmarłych w lesie czy na bagnach [9 s.13]. W bajkach ludowych popularny jest też motyw szklanej góry [9 s.225]. Na jej szczycie rośnie cudowne drzewo (najczęściej: jabłoń), na którym gniazduje orzeł lub sokół – strażnik góry. Badacze utożsamiają ją często z krainą zmarłych, ponieważ nie da się z niej już zejść (zresztą część przekazów mówi o „szklanej” czy „śliskiej” górze, jako o siedzibie zmarłych Przodków)[9 s.226]. Dodatkową poszlaką jest tu bałtyjska góra Anafiels (ana = „babka”, pilas = „góra”), na którą wspinają się cienie zmarłych [9 s.225].

Wielu współczesnych rodzimowierców używa dla tych trzech krain – Górnego, Środkowego i Dolnego Świata – nazw zaczerpniętych z „Księgi Welesa” - źródła, którego autentyczność kwestionuje wielu naukowców. Są to Prawia - jako Świat Górny, Jawia - jako Świat Środkowy i Nawia - jako Świat Dolny. Spośród nich jedynie Nawia znajduje potwierdzenie w innych tekstach - jako nazwa duchów zmarłych [2 s.257] i krainy ich przebywania. Jednak nasz język zna sformułowanie „śnić na jawie”, a także przymiotnik „jawny”, co może być przechowanym w mowie śladem dawnych wierzeń. Również dla Prawii można znaleźć poszlaki językowe - „prawo”, „prawić (o czymś)”, „wprawić (np. w ruch)”, albo „wprawiać (się w czymś)”. Jeśli przyjąć, że istotnie wymienione słowa mają z Prawią jakiś związek, otrzymamy obraz miejsca, skąd pochodzą zasady, którymi cały świat się kieruje. Byłoby ono również źródłem siły napędowej dla istnienia jako takiego, co miałoby potwierdzenie w cząstce duszy – iskrze Bogów (patrz dalej – część o duszy). Także dla owego „wprawiania się” można tu znaleźć miejsce. Bohaterowie wielu mitologii właśnie z Górnego Świata przynoszą ludziom Ogień i uczą ich rozmaitych umiejętności (jak rolnictwa, sztuki rzemieślniczej itp.). Są to jednak wyłącznie moje luźne przemyślenia, niepoparte wiedzą językoznawczą.

Podobnie jak wszechświat, tak i dusza składa się z wielu elementów, którym po śmierci ciała pisany jest różny los [1 s.204]. Przyjrzymy się teraz, zrekonstruowanej na podstawie folkloru, słowiańskiej koncepcji duszy. Nasi Przodkowie widzieli ją w ptasiej postaci, stąd przybywające z Wyraju ptaki to wcielające się w łona ciężarnych dusze [1 s.200]. W wierzeniach Słowian istnieje też drzewo rodowe, w którego gałęziach przebywają dusze nienarodzonych członków danej rodziny – pod postacią piskląt [9 s.69]. Sama dusza przebywa w sercu, choć może się mieścić również w innym organie lub we krwi [1 s.203]. Składa się ona z wielu elementów; na podstawie dualizmu obrzędu pogrzebowego A. Szyjewski wyróżnia co najmniej dwa: ognisto – niebiański i podziemny (porównaj też: Pogrzeb) [1 s.204]. Ten pierwszy byłby pochodzącą z nieba iskrą bożą, a drugi – łączącym się po śmierci z Przodkami w Nawii cieniem [1 s.204]. Etnografia potwierdza te dwa wnioski, pod postacią duszy- widma i duszy-oddechu (życia) oraz wykrywa trzeci: duszę-jaźń [5 s.584]. Dusza- oddech, czy też iskra boża, jest czynnikiem warunkującym życie i napędzającym daną istotę [5 s.590]. Warto dodać, że w pierwotnych wierzeniach Słowian, zwierzęta również posiadają duszę [5 s.561]. Jest to sprzeczne z twierdzeniami chrześcijaństwa, które wykoleiło ten wątek, przez co w niektórych rejonach Słowiańszczyzny etnografia mówi w przypadku zwierząt nie o duszy-oddechu, ale o „parze” [5 s.590]. Dusza-widmo czy też dusza-obraz, cień to swoista kopia człowieka – może też funkcjonować na jego podobieństwo; jeść, pić, zostawiać ślady ale też np. skaleczyć się; pojawia się też nazwa nieboszczyk [5 s.586]. Dusza-jaźń przeżywa przygody w czasie marzeń sennych [5 s.588]. W przypadku żywego człowieka może ona opuszczać ciało podczas snu, np. pod postacią ptaka czy ćmy [5 s.551].

Warto w tym miejscu przyjrzeć się słowom „dusza” czy „duch”. Językoznawcy łączą je na ogół ze słowami „dech”, „oddech” [2 s.259]. Znamy też powiedzenie „wyzionąć ducha” w znaczeniu „umrzeć”. Wskazuje to na istnienie w naszej kulturze bezpośredniego związku między oddechem, a życiem – posiadaniem duszy. Ze związkiem tym w jakiś sposób koresponduje częste określanie wiatru jako dusz zmarłych ludzi – szczególnie śmiercią nienaturalną [2 s.186].




Stosunek do Bogów

Człowiek od wieków szukał kontaktu z sacrum – ze swoimi Bogami i Przodkami. Relacje z Nimi cechowały uczucia dosyć skrajne – z jednej strony uwielbienie i podziw, z drugiej – strach przed zawartą w sacrum ogromną mocą. Najjaskrawszym i chyba do tej pory czytelnym przykładem jest Ogień. Dostarcza ciepła i światła, pozwala przygotowywać posiłki i prowadzić wiele prac. Życie bez Niego nie byłoby takie samo. Jednak każdy zdaje sobie też sprawę z niszczycielskiej mocy pożaru. Podobnie rybacy, żyjący nad Morzem. Cieszyli się Jego bogactwem – rybami i jantarem. Zawsze jednak pamiętali o tych, którzy po wypłynięciu nie powrócili już w rodzinne strony. Przykłady podobne do powyższych można podać dla każdej chyba siły zawartej w Przyrodzie.

Na naszą obecną kulturę ogromny wpływ wywarło chrześcijaństwo. Dlatego współcześnie mamy zniekształcone pojęcie bóstwa. Nie wolno tego negować. W powszechnym obecnie mniemaniu bóstwo stoi na wysokim, nieosiągalnym dla maluczkich piedestale. Czynności religijne zarezerwowane są dla duchowieństwa, a bliższy związek laika z sacrum jest traktowany co najmniej z podejrzliwością.

Natomiast Bogowie religii naturalnych są bardzo silnymi duchami Przyrody. Szamani i kapłani są specjalistami w kontakcie z sacrum, ale nie mają nań monopolu. Ich dziedziną są przede wszystkim obrzędu publiczne, sytuacje kryzysowe czy wyjątkowo doniosłe. Osiągnięcie bezpośredniego kontaktu z sacrum przez człowieka świeckiego nie tylko nie jest niemożliwe, ale jest traktowane jako swoiste wyniesienie takiej jednostki. Również codzienny kult rodzinny u Słowian typowo może być realizowany przez najstarszego, bądź to darzonego największym szacunkiem mężczyznę w rodzinie [5 s.254].

Kontakt z sacrum ogólnie można nawiązać na dwa sposoby – symboliczny i bezpośredni. Tym pierwszym zasadniczo posługuje się kult i dostępny jest w właściwie dla każdego człowieka bez wyjątku. Tu głównie ludzie przekazują swoje słowa Bogom – poprzez modlitwy czy pieśni – starając się pozyskać Ich przychylność ofiarami, albo zbadać Ich wolę poprzez wróżby. Szerzej opowiemy na ten temat w podrozdziale Ofiary i kult.

Nieporównanie intymniejszym przeżyciem jest bezpośrednie doświadczenie obecności Bogów. Wymaga ono najczęściej długotrwałych przygotowań – postów, modlitw, medytacji – a osiągane jest np. tańcem i pieśnią podczas specjalnych obrzędów. Zjawisko to, znane jako ekstaza religijna [5 s.348], występowało do niedawno szczególnie żywo u Bułgarów pod postacią tańców ogniowych sekty nestinarów [5 s.349]. Punktem kulminacyjnym ich praktyk był taniec po rozżarzonych węglach, który nie zostawiał oparzeń na uczestnikach. Co ciekawe, przypadki spontanicznej ekstazy zanotowano również w odniesieniu do zwykłych widzów nestinarskiego rytuału. Na Rusi podobną działalność prowadzili chłystowie [5 s.355], z tym że u nich Ogień występował dużo rzadziej i jeżeli już – pełnił znacznie skromniejszą rolę. W obu przypadkach istotne było „porwanie”, „nawiedzenie” czy też „najechanie” przez świętych (dane, którymi dysponujemy co do chłystów i nestinarów odnoszą się do czasów po chrystianizacji).

Poza obszarem Bułgarii i Rusi nie znaleziono śladów podobnych ugrupowań ekstatycznych. Z Serbii możemy jednak podać przykład święta „Kraljic”, kiedy to niektóre kobiety omdlewają – są „ponoszone przez rusalje” [5 s.359]. Wydarzenie to ma charakter pozytywny i jest pożądanym wyróżnieniem dla „poniesionej”.

Niezależnie od drogi kontaktu z sacrum – czy to przez obrzęd, czy poprzez ekstazę – pojawiają się podobne okoliczności; możliwość zaprowadzenia cudownych zmian czy poznania woli Bogów. Główna różnica polega na tym, że w pierwszym przypadku siły nadprzyrodzone są wzywane do interwencji. Ludziom po odprawieniu obrzędu pozostaje raczej biernie oczekiwać jego efektów. Natomiast w przypadku ekstazy, doświadczający jej osobnik zyskuje sam cudowną zdolność wieszczenia czy uzdrawiania. Zależnie od konkretnej sytuacji (czytaj: stopnia religijnego uniesienia) może to być dysponowanie cząstką boskiej mocy, albo wręcz wcielenie się Bóstwa w człowieka i działanie poprzez niego.




Dualizm w wierze Słowian

Wierzenia naszych Przodków cechował dość rozwinięty dualizm [6]. Należy jednak konkretnie określić jego naturę. Nie było to mianowicie przeciwstawienie wykluczających się antytez, ale raczej pierwiastków całkowicie odmiennych, wzajemnie się uzupełniających [6]. Poglądowo można to wyjaśnić podając przykłady par: męskie – żeńskie, jasne – ciemne, niebo – ziemia, Ogień – Woda czy wreszcie: Bóg Gromowładny – Smok.

Pierwszym argumentem za tak rozumianym dualizmem jest już akt stworzenia świata w mitologii Słowian. Perun nie może sam zanurkować po zalążek ziemi; Weles zaś nie może sam zrobić z niego użytku. Podobnie rzecz ma się z narodzinami człowieka, któremu Perun nadaje kształt, ale to od Welesa otrzymuje szczegóły ciała i fizjologię. Aby powstało cokolwiek nowego – Bogowie muszą współpracować. Całkowicie odmienne są też dziedziny tych Bogów. Perun przebywa w niebie, skąd zrzuca błyskawice i rozlewa deszcze. Weles natomiast ma swoje miejsce w świecie podziemnym, u korzeni Drzewa Świata.

Świadectwo istnienia dwóch przeciwstawnych Bogów w religii Słowian daje Helmold [9 s.87]:

„(...) panuje wśród Słowian dziwaczny zabobon: w czasie uczt i pijatyk podają sobie wkoło czaszkę, w którą imieniem Boga dobra i zła składają słowa, nie powiem poświęcenia, lecz przekleństwa. Wierzą bowiem, że losem pomyślnym kieruje dobry Bóg, wrogim zaś Bóg zły, dlatego owego złego Boga nazywają w swoim języku diabłem, czyli Czarnobogiem, to znaczy Bogiem Czarnym.”

Przekaz Helmolda jest nasycony dualizmem chrześcijańskim, wartościującym pozytywnie jeden z członów dwumianu. Wartościowanie Bogów w ten sposób obce było prawdopodobnie wyznawcom religii naturalnych, jak Słowianie. Jednak w świetle innych śladów opozycyjnej pary Bogów w mitologii naszych Przodków sam przekaz wydaje się całkiem wiarygodny – niezależnie od zgody na imię Czarnobóg. Wzmiankę o dualizmie dobro-zło zamkniemy stwierdzeniem Kazimierza Moszyńskiego [5 s.702]: „Można śmiało powiedzieć, że w popularnej religii Poleszuka dwa tylko rodzaje istot naprawdę coś ważą, mianowicie owe niezliczone czarty i Bóg- Gromowładca, strzelający piorunami w tę złośliwą i groźną, ale głupawą czeredę; czarty i Bóg – dwa przeciwstawne sobie światy zła i dobra. I oto wynika przed nami zajmujące zagadnienie: czy to tak jaskrawo dualistycznie wyznanie wiary Poleszuka należy uważać za pierwotne, czy też poczytywać za wynik wpływów religii chrześcijańskiej?” Ja uważam, że owszem – ów dualizm jest pierwotny. Tylko że nie jest to dualizm między dobrem, a złem lecz innymi czynnikami.

Na płaszczyźnie kosmicznej możemy mówić o dwóch głównych pierwiastkach; ładzie i chaosie [6]. Pierwszy z nich odpowiada strukturyzacji rzeczywistości, dzięki której pojawia się nowa jakość. Drugi natomiast związany jest ze zniszczeniem, dzięki któremu powstaje miejsce dla nowego. Przy takiej filozofii śmierć nie jest końcem życia, a jedynie przystankiem w kręgu istnienia. Podobną parę antytetyczną tworzą cywilizacja i Przyroda [9 s.57]. Świat cywilizowany kojarzony jest przez człowieka jako „swoje”, „znane” i „bezpieczne”. W lesie natomiast była sfera „obca” i „groźna”; pierwotnie to w lesie właśnie lokowano zaświaty [9]. Warto tu zauważyć znaczenie środka – środka osady, kraju czy Wszechświata. Związana jest z nim nieodłącznie moc i władza; ten kto jest na środku upoważniony jest do rządzenia. Mocy środka przeciwstawić można moc skraju. Jest ona inna; nie wynika z przebywania w konkretnym punkcie przestrzeni, ale może być zdobyta właśnie poza znaną i „swoją” dziedziną. Pewnym echem tej mocy są pokonani rycerze z legend herbowych, którzy w lesie uzyskują cudowną broń, czy pomoc dzięki którym odmieniają niekorzystny los [9 s.24].

Na zakończenie opisu dualizmu należy z całą mocą podkreślić: żaden z przeciwstawnych członów nie jest „zły” czy „dobry”. Są one odmienne, jako przynależne do sacrum oba są groźne (patrz: Stosunek do Bogów), ale mają wielką, potencjalnie użyteczną, moc.




Ofiary i kult

Od dawien dawna człowiek starał się zdobyć przychylność mieszkańców świata duchów. Czynił to przestrzegając ich poleceń, szanując dobre imię oraz składając ofiary. Właśnie – ofiary. Kino holywoodzkie sprawiło, że współcześnie „składanie ofiary” kojarzy się jako brutalna scena podrzynania gardła skrępowanego zwierzęcia czy człowieka. Wyprostujmy nieco ten obraz.

Na początek zaznajommy się z samym pojęciem ofiary [2 s.210], [5 s.244]. Otóż jest to dar dla boga lub ducha. I tyle. Różne mogą być powody ich składania. Najsamprzód wyróżnimy więc ofiary cykliczne, czyli składane podczas odpowiednich świąt. Są na ogół uzasadnione tradycją i mają swoje korzenie w mitach o porządku świata. Dalej idą ofiary proszalne. Dawniej panował pogląd, że obdarowując kogoś zobowiązujemy go do obdarowania nas, bo to słuszne, bo tak należy [5 s.244]. Ofiary proszalne mają więc charakter nieco handlowy. Dobrze ilustruje to wypowiedź starca bułgarskiego [2 s.210]„Ja Ci składam ofiarę, a Ty daj szczęście.” Kolejnym gatunkiem są ofiary przebłagalne, służące ukojeniu gniewu ducha. Są też ofiary składane przy rozpoczęciu czegoś – np. ofiara zakładzinowa, zakopywana w fundamentach nowej chaty. Pewną jej odmianą jest wiecha robiona w czasie budowy domu – tym razem składana więc na zakończenie pewnego etapu prac. Specyficzna jest żertwa z pierwocin [5 s.245]. Opiera się ona na przekonaniu, że to co „pierwsze” (pierwsze zżęte kłosy, pierworodne zwierzę...) jest w jakiś sposób lepsze, a przez to przynależne Bóstwu. Dlatego właśnie pierwsza część zebranych plonów często przeznaczana jest na ofiarę. Występują również ofiary, zwane figuralnymi [5 s.248]. Mówimy o nich gdy ofiarodawca zwraca się z konkretną prośbą do sił nadprzyrodzonych, a w darze przynosi wyobrażenie przedmiotu swego pożądania. Wyraźnym przykładem są bezdzietne kobiety mordwińskie, przynoszące duchom rzeki uczynione z ciasta dziecko – prosząc o brzemienność.

Warto tu zwrócić uwagę na rosyjskie słowa żriec = „kapłan” [2 s.210] żiertwa = „ofiara” [2 s.210]. Są to słowa stare, powiązane z litewskim girti = „sławić” [2 s.81] i sanskryckim gir = „śpiew” [2 s.75]. Nasuwa się więc znaczenie ofiary, czy właśnie żertwy, jako podarunku dla istoty sławionej, darzonej wielkim szacunkiem. Język polski miał mniej szczęścia pod tym względem niż rosyjski – mamy słowa „żreć” i „żarcie”, jednak oznaczają one pochłanianie wielkich ilości jedzenia w sposób dziki i niekontrolowany. Jest to najzapewniej „dzieło” kościoła katolickiego, od wieków starającego się niszczyć rodzimą wiarę Słowian. Warto jednak zaznaczyć, że w słowa „żerca” i „żyrzec” funkcjonowały jeszcze w języku staropolskim [2 s.210].

No dobrze – powiedzieliśmy sobie co to jest żertwa i kiedy ją składano. Ale co i jak składano w ofierze? Na chwilę powrócimy do krwawego obrazka serwowanego nam przez popkulturę. Nie ulega w zasadzie wątpliwości, że Słowianie, tak jak i inne ludy, przechodzili przez etap składania ofiar z ludzi. Źródła dotyczące średniowiecza są dyskusyjne. Jest co prawda przekaz o ofiarowaniu przez Połabian głów pokonanych chrześcijan Pripegale [11 s.161]. Nie jest to jednak kronika, lecz list – manifest biskupów wschodnioniemieckich, w którym nawoływali oni do walki z „niewiernymi” - nie wiadomo więc ile w tym prawdy. Jeżeli zaś przyjąć tę informację za wiarygodną to nie wiadomo, czy ofiary ludzkie należały w odnośnym okresie do normalnej praktyki kultowej Połabian, czy zostały „reaktywowane” z dedykacją dla nawracających ich siłą chrześcijan. Musimy bowiem pamiętać, że okres historii Połabia, dla którego dysponujemy źródłami pisanymi, był bardzo burzliwy i krwawy. Podobne zastrzeżenia można poczynić dla kroniki ruskiej - „Powieści dorocznej” Nestora. Mówi ona o składaniu ofiar z ludzi w Kijowie, na wzgórzu gdzie kniaź Włodzimierz ustawił posągi Bogów ruskich [2 s.92]. Tekst ma jednak silne zabarwienie deprecjonujące dawne kulty. W ogóle przekazy tego typu ciężko jest oceniać. Z jednej strony bowiem chrześcijańscy kronikarze zapewne mocno ubarwiali religię Słowian, aby przedstawić ją w możliwie najgorszym świetle. Z drugiej strony - innymi przekazami nie za bardzo dysponujemy.

Wiadomo natomiast i tu już bez wątpliwości, że Słowianie składali ofiary ze zwierząt. Warto tu wspomnieć topionego dla wodnika czarnego konia [2 s.258] – kupowanego bez targowania się w jednej z okolicznych wsi. Wymieniona wcześniej kronika ruska co do Wzgórza Kijowskiego wspomina też o ofiarach z wołów. Informuje o takiej ofierze również Prokopiusz z Cezarei – pisał on o Słowianach [2 s.109]: „Uważają bowiem, że jeden tylko bóg, twórca błyskawicy, jest panem całego świata i składają mu w ofierze woły i wszystkie inne zwierzęta ofiarne.” Do Owego Twórcy błyskawicy powrócimy w rozdziale dotyczącym Bogów (patrz: Swarog). Często posilano Bogów również ofiarami bezkrwawymi: z jajek, pieczywa, piwa, miodu czy podobnych [5 s.247].

O ofiarach zwierzęcych pisze nadal Kazimierz Moszyński w swej monumentalnej „Kulturze Ludowej Słowian” [5 s.244], a przekazy jego są przecież niemal nam współczesne. Zwierzęta ofiarne wybierane były specjalnymi metodami – były to np. samce pierworodne danego roku albo potomstwo krowy co pierwsza wybiegła wiosną na pastwisko. Nie skupiajmy się na tym, że adresatami tych ofiar są obecnie – zastępujący stare Bogi - święci chrześcijańscy [5 s.239]. W liturgii chrześcijańskiej, którą wpajano Słowianom w trakcie chrystianizacji, ofiary ze zwierząt nie występują w ogóle. Możemy je więc wziąć z czystym sumieniem za relikt starej wiary. Wniosek taki jest tym bardziej uprawomocniony, że lud słowiański ofiary składa nie tylko obcemu bogu i świętym, ale również żywiołom, czy duchom Przyrody [5 s.247] – do czego niewątpliwie nie przyczynili się misjonarze.

Należy wspomnieć też o zjawisku zwanym przez etnografów ofiarami zastępczymi [5 s.247]. Mowa o nich, kiedy ofiarowuje się przedmioty posiadające nikłą wartość, jak stare wstążki, nitki, skrawki ubrania itp. Innym przykładem jest „zarzynanie” przez ruskiego pasterza pieczywa w kształcie barana [5 s.249]. Pieczywo prawdopodobnie zastąpiło tu składane niegdyś żywe zwierzę.

Skoro wiemy już co składano w ofierze i z jakich powodów, zastanówmy się nad kolejną sprawą – jak składano żertwy? Moszyński wyróżnia dwa rytuały ofiarne – prosty i rozwinięty. Według tego pierwszego odbywały się ofiary codzienne, składane duchom domowym i cieniom Przodków, przez głowę rodziny [5 s.254]. przykład posłuży nam wieczerza z Dziadami, odbywana na Białorusi. Po przygotowaniu zastawy gospodarz woła [5 s.255]: „Święci Dziadowie, chodźcie do nas wieczerzać! Proszę Was na biesiadę!” Podobnie prosta jest ofiara składana duchowi domowemu. Do obory zanosi się pierwszą kromkę z chleba, upieczonego podczas pełni Księżyca. Gospodarz mówi przy tym [5 s.255]: „Domowy duchu! Przyjm ode mnie chleb i sól, miłuj moje konie i bądź dla nich łaskaw! Ja też będę Cię miłował i będę łaskawy dla Ciebie!”

Bardziej rozbudowany obrządek ofiarny [5 s.255] właściwy jest świętom cyklicznym. Sam akt złożenia żertwy jest w nim właściwie punktem kulminacyjnym, któremu towarzyszy szereg dodatkowych zabiegów o znaczeniu kultowym. Przede wszystkim, zarówno ofiarnicy jak i ich dary powinni ulec przed obrzędem oczyszczeniu. Ludzie zażywają więc rytualnej kąpieli oraz przywdziewają odświętne stroje. Dary ofiarne przygotowuje się najczęściej za pomocą dymu kadziła i przez skropienie wodą. Sens tych zabiegów jest dość czytelny; obcowanie z siłami nadprzyrodzonymi jest sytuacją niezwykłą i doniosłą. Należy ją więc wyraźnie oddzielić od szarej codzienności. Wszystko to, co przeznaczone jest dla Bogów powinno zaś zostać oczyszczone, aby spojrzeli na dary przychylnie.

W trakcie obrzędu istotną rolę odgrywają modlitwy i inwokacje. Zawierane są w nich prośby, ale także wyrazy czci i oddania. Również z czysto psychologicznego punktu widzenia; skupiają uwagę uczestników obrzędu na jego celu oraz duchach, do których są skierowane. Niestety – nie zachowały się dłuższe teksty odmawiane przez słowiańskich kapłanów podczas świąt dorocznych. Pewien pogląd o nich może dać jednak poniższa, zanotowana u Czeremisów (Maryjczyków), ze Słowianami sąsiadujących [5 s.242]:

„Oto Wielkiemu Bogu ofiarujemy nienapoczęty chleb! Nalewamy pełen czerpak piwa, zapalamy srebrną wielką świecę Wielkiemu Bogu! Dając pełne ofiary, prosimy Wielkiego Dobrego Boga o zdrowie, rozmnożenie rodziny, rozmnożenie bydła, przybytek chleba, prosimy o zgodę w rodzinie i zdrowie! Aby wysłuchał nasze modlitwy i przybytek, o który prosimy dał nam Bóg.
Dając te oto pełne ofiary, puszczamy bydło na wolność w pole. Dobry, Wielki Boże, daj bydłu zdrowie i pokój! Boże Wielki i Dobry! Uczyń napój i pokarm pożywnym dla bydła! Kiedy wypuszczamy bydło na swobodę, ochroń je Wielki Boże, od szkodliwych wiatrów, od głębokich urwisk, od głębokich grzęzawisk, od złego oka i języka, od czarującego wiedźmiarza, od wszystkich zakłócających spokój, od wilków i niedźwiedzi i wszelkich zwierząt drapieżnych! Boże Wielki i Dobry! Uczyń płodnym bydło jałowe, wychudłe uczyń tłuste, pastwiska uczyń obfitymi, rozmnóż wszelkie bydło. Boże Wielki o Dobry! Wszelkim bydłem uciesz nas!
Kiedy po nadejściu czasu prac wiosennych, wychodząc na pola pracować, zaorzemy i zasiejemy po ziarnku, Boże Wielki, uczyń ich korzenie szerokimi, źdźbła – mocnymi, a wierzchołki ich zrób pełnymi, jak srebrne guzy! Boże Wielki! Daj zasianemu zbożu ciepłe deszcze, daj nocne zacisze, ochroń od chłodu i zimnych gradów, ochroń od silnych wichur i od skwarów, Wielki Boże!
Wielki i Dobry Boże! Kiedy za Twoją przyczyna to wyrośnie, a my naradziwszy się w rodzinie, przyjdziemy na pole i wziąwszy sierp, poczniemy żąć, daj spór w garściach i snopach daj spór i w kopach daj spór, i w stertach daj spór. A gdy snopy ze sterty składać będziemy na wóz, Boże Wielki i Dobry, i wtedy daj spór!Dobry i Wielki Boże, kiedy na polu na wszystkich skrajach stawiać będziemy brogi, daj spór; Dobry Wielki Boże, i w brogach na gumnie daj spór; gdy brogi rozbierać będziemy i rozściełać na bojowisku, pod cepami i podczas wiania, daj spór! Boże Wielki i Dobry i przy czyszczeniu ziarna daj spór; daj zagarnąć przybytku w ziarnie jak piasków rzeki Wołgi!
Boże Wielki i Dobry! W naczyniach wszelkich daj spór chleba! Kiedy ten chleb wypieczemy, gdy tych, co głodni przyjdą, nakarmiwszy, wypuścimy, tych, co prosić będą, obdarzywszy, wypuścimy... z krewnymi i siedemdziesięciu siedmiu przyjaciółmi jeść i pić, daj niewyczerpany przybytek chleba!
Boże Wielki i Dobry! Prosimy Ciebie o spór dla pszczół! Uczyń skrzydła pszczół mocnymi. Boże Wielki i Dobry, spraw, aby pszczoły, latające na poranne rosy, płód dobry napotykały... Boże Wielki i Dobry! Kiedy wychodzimy w pole, są tam u Ciebie głuszce, są tam u Ciebie jarząbki, są tam u Ciebie różnego rodzaju ptaki; zrób, aby się z nami spotykały; Boże Wielki i Dobry, obfitością ptaków uciesz nas! Boże Wielki i Dobry! Kiedy opasawszy się łukiem i strzałami, wejdziemy w las, są tam u Ciebie lisy, są tam pstre rysie, są tam u Ciebie wiewiórki... są tam u Ciebie wszelkich różnych różnych rodzajów zwierzęta; Boże Wielki i Dobry, zrób aby te wszystkie rozmaite zwierzęta spotykały się z nami; obfitością wszelkich rodzajów zwierząt uciesz nas... Boże Wielki i Dobry! Spuść mgłę Twoją niebieską, a ziemską podnieś do nieba. Boże Wielki i Dobry, w zbożu, posianemu pośrodku dwóch mgieł, daj spór; ześlij cichy powiew, daruj pokój; we wszelkich trzech rodzajach bydła daj przybytek, uczyń je płodnymi, daj bydłu pokój i zdrowie; daj obfite potomstwo rodzinie; rodzinie daj pokój i zdrowie; ochroń od ognia i wody! Boże Wielki i Dobry! Jak teraz oto Słońce świeci, jak Miesiąc wschodzi, jak morze napełniwszy się, pełne stoi – podobnie pomnożeniem rodziny, przybytkiem bydła, przybytkiem srebra – majątku, wszelkim przybytkiem, Boże Wielki i Dobry, uciesz nas! Pozwól nam żyć, śpiewając jak jaskółka, życie ciągnąc jak jedwab, igrając jak gaj, radując się jak góry!
Młodzi jesteśmy... Być może to, co należało powiedzieć naprzód, powiedzieliśmy później, a to, co trzeba było powiedzieć później, powiedzieliśmy naprzód; daj rozum, grzeczność, zdrowie, pokój! Pozwól żyć dobrze, utrzymuj nas w szczęściu, życie uczyń nam długowieczne. Boże zlituj się, daj nam żyć dobrze.”

Oraz inna, krótsza [5 s.500]:

„Z pierwszym nie napoczętym chlebem błagamy o Wasze błogosławieństwo, Dobrzy Bogowie; przybywajcie na dźwięk tego żelaza (w czasie modlitwy uderzają nożem o topór) i rozgośćcie się tu (dosł: rozłóżcie się tu), dajcie nam krzepkość stali, dajcie czystość podobną czystości żelaza. Bijąc i wypędzając złe swymi stalowymi nożami i siekierami, poślijcie je tam, dokąd dźwięk żelaza nie przenika, do wybrzeży nocy (tzn: na najdalsze północne krańce ziemi), dokąd nie dociera płynąca woda rzeki, gdzie nie jadane są chleb ani sól! O to błagamy, o to prosimy Was, o takie błogosławieństwo prosimy, Dobrzy Bogowie...!”

po modlitwie wzywa się ducha Ognia, z czego ostatnie zdanie:

„Dobry Duchu Ognia, staw w całości pierwsze kąski ofiarne wraz z tmi, które się w ręku znajdują, zanieś je i oddaj (Bogom)... Dobry Duchu Ognia, Twój dym jest długi, Twój język jest ostry (pospolity zwrot w modlitwach Czeremisów do Ognia), rozpostrzyj, przedłóż i podaj w naszym imieniu dobrym Bogom błogosławieństwo tego słodkiego dymu!...”

Poczesne miejsce w przebiegu większości tradycyjnych świąt zajmuje biesiada, co przetrwało w zasadzie do współczesności. Pomaga ona w wytworzeniu i wzmocnieniu więzi wewnątrz uczestniczącej w niej wspólnoty. Jej wymiar oryginalnie był jednak nie tylko społeczny, ale również – a może głównie – sakralny. W jej czasie uczestnicy spożywają część darów ofiarnych, przeznaczonych dla Bogów (patrz: Perun). Pierwotną praktyką ofiarną miało być składanie w ofierze tylko tych części ciała zwierząt ofiarnych, w których mieszka dusza [5 s.248]. Etnografia zaś notuje, że właściwy Słowianom w ogóle jest pogląd jakoby właściwą ofiarą była jej woń [5 s.248]. Stąd kobieta ruska troskliwie zawija w szmaty świeżo upieczony chleb ofiarny i dopiero w ostatniej chwili rozłamuje go – by wydał z siebie wówczas jak najwięcej pary, zaś Bułgar chętniej złoży ofiarę pieczoną niż gotowaną, dla jej silniejszego aromatu.

Będąc przy biesiadach wspomnimy o jeszcze jednym rodzaju ofiary – o bożych obiadach [5 s.260]. Są to wystawne uczty, fundowane przez osoby prywatne w podanej do wiadomości uczestników intencji. Spraszani nieraz są mieszkańcy nie tylko rodzinnej wsi inicjatora, ale także okolicznych miejscowości. Wyróżniają się boże obiady wielką wystawnością i przesadną niemal ilością zapewnionego jadła; do tego stopnia, że po zakończeniu fundator musiał niekiedy pożyczać mąkę po sąsiadach.

Przeprowadzane w tradycyjnych społecznościach obrzędy służą na ogół nie tylko zjednaniu sobie Bogów, ale również poznaniu Ich woli. W tym celu stosowane są wszelkiej maści wróżby. Pięknym przykładem są boskie konie z Połabia (patrz: Swarog, Perun, Weles); przechodząc przez rząd włóczni wierzchowiec wieszczył o przychylności Boga dla wyprawy zbrojnej.

I tu przechodzimy do współczesności naszej zupełnej. Na świętach składamy Bogom i duchom ofiary z jadła i napoju – przede wszystkim z miodu, lanego w Ogień. Prócz tego duchom miejsca, w którym odbywa się obrzęd zostawiamy część darów na ziemi – pod wybranym drzewem. To wszystko są typowe sposoby złożenia ofiary – spalić ją w ogniu, zostawić w lesie, czy, jak we wspomnianej wcześniej ofierze dla wodnika, utopić. Jednak pomyślmy raz jeszcze – jaki jest sens i cel ofiary? Jest to dar dla Boga czy innego ducha. Większość, a właściwie to niemal wszystkie, czczone przez nas istoty zamieszkują Przyrodę – lasy, łąki, jeziora. A są one ustawicznie zaśmiecane przez ludzi. Nie mówię tu nawet o bezmyślnym wylewaniu do rzek ścieków komunalnych czy zadymianiu powietrza przez kominy przemysłowe, ale o ludziach którzy zwyczajnie nie szanują Przyrody i zostawiają np. w lesie swoje śmieci. Dobrą ofiarą dla leśnych duchów może być więc posprzątanie w takim miejscu. Na pewno zwiększy to ich przychylność do ludzi i sprawi, że przebywanie w takim miejscu będzie dużo przyjemniejsze.




2. BOGOWIE SŁOWIAN I DUCHY ŚWIAT ZAMIESZKUJĄCE




Żródła

Jeśli chodzi o duchy Przyrody są one dobrze poświadczone w dość nawet współczesnym folklorze całej Słowiańszczyzny [3], [4], [5], a także w źródłach historycznych (na ogół kościelnych, wypominających ludowi wiarę w owe duszki). Co do Bogów zaś mamy dwa główne źródła; panteon kniazia Włodzimierza dla Bóstw ruskich oraz relacje kronikarskie i żywoty świętych katolickich dla Bogów zachodniego krańca Słowiańszczyzny. Prócz tego o zasięgu kultu poszczególnych Bóstw świadczyć mogą nazwy miejscowości oraz gór, rzek, o czym wspomnimy w części poświęconej poszczególnym Bogom. Zacznijmy od opisu posągów wystawionych przez Włodzimierza w Kijowie, wg „Powieści lat minionych” [2 s.92]:

„I począł Włodzimierz panować w Kijowie sam jeden. I wystawił posągi poza dziedzińcem dworskim [poza grodem książęcym] Peruna drewnianego, a głowa Jego srebrna, a wąs złoty; i Chorsa, i Dadźboga, i Striboga, i Siemargła i Mokosz.”

Dalej następuje potępienie pogańskiego kultu ruskiego. Warto dodać, że Nikon, autor pierwszej redakcji „Powieści...” złączył w tym wyliczeniu Chorsa i Dadźboga w jedno Bóstwo, co wydaje się jednak sztuczne [11 s.57].

Dla terenów Polski dysponujemy panteonem Długosza, który został poddany silnej krytyce historyków [2 s.196]. Odnośny fragment kroniki ma charakter ogólny i ciężko oprzeć się wrażeniu, że jest tylko barwnym opisem, urobionym na podobieństwo pogaństwa klasycznego (rzymskiego). Jedynie na Marzannę i Niję badacze zgadzają się dosyć powszechnie [2 s.197]. Dla porządku przytoczymy odpowiednią część „Jana Długosza Roczników, czyli Kroniki sławnego Królestwa Polskiego” [2 s.194]:

„Wiadomo o Polakach, że od początku swego rodu byli bałwochwalcami oraz, że wierzyli i czcili mnóstwo Bogów i Bogiń, mianowicie Jowisza, Marsa, Wenerę, Plutona, Dianę i Cererę, popadłszy w błędy innych narodów i szczepów. Jowisza zaś nazywali w swoim języku Jessą, wierząc że od niego, jako najwyższego z Bogów przypadały im wszystkie dobra doczesne i wydarzenia, zarówno niepomyślne, jak i szczęśliwe. Jemu też więc większą aniżeli innym Bóstwom cześć oddawali i częstszymi wielbili ofiarami. Marsa nazywali Ładą. Wyobraźnia poetów uczyniła go wodzem i bogiem wojny. Modlili się do niego o zwycięstwo nad wrogami oraz o odwagę dla siebie, cześć mu oddając bardzo dzikimi obrządkami. Wenerę nazywali Dzidzileylą i mieli ją za boginię małżeństwa, więc też upraszali ją o błogosławienie potomstwem i darowanie im obfitości synów i córek. Plutona nazywali Niją, uważając go za boga podziemi i stróża oraz opiekuna dusz, gdy ciała opuszczą. Do niego modlili się o to, aby wprowadzeni byli po śmierci do lepszych siedzib w podziemiach. Tym wybudowano w mieście Gnieźnie najważniejszą świątynię, do której pielgrzymowano ze wszystkich stron. Dianie natomiast, uważanej według wierzeń pogańskich za niewiastę i dziewicę zarazem, matrony i dziewice oddawały cześć przez składanie przed jej posągiem wieńców. Rolnicy zaś i prowadzący gospodarkę rolną czcili Cererę, na wyścigi składając jej w ofierze ziarna zbóż. Za bóstwo uważano także „pogodę” i takoż zwali je Pogodą, czyli dawcą dobrego powietrza. Był też bóg życia, zwany Żywie. A jako ze państwu Lechitów wydarzyło się powstać na obszarze zawierającym rozległe lasy i gaje, o których starożytni wierzyli, że zamieszkuje je Diana, i że Diana rości sobie władztwo nad nimi, Cerera zaś uważana była za matkę i boginię urodzajów, których kraj potrzebował; te dwie boginie: Diana w ich języku Dziewanną zwana i Cerera zwana Marzanną cieszyły się szczególnym kultem i szczególnym nabożeństwem.
Tym więc bogom i boginiom stawiali Polacy świątynie i posągi, ustanawiali kapłanów i dawali ofiary, wreszcie gaje ogłaszali za święte i w szczególnie bardziej uczęszczanych miejscach odbywali obrządki i modlitwy oraz zaprowadzali uroczystości z nabożeństwami, na które zbierali się mężczyźni i kobiety wraz z dziećmi. Swoim tutaj bogom składali ofiary i całopalenia z bydła i trzód, niekiedy zaś z ludzi wziętych do niewoli, wierząc, że ofiarami ubłagają mnóstwo rozmaitych gminnych bóstw. Na ich cześć ustanawiane były i urządzane igrzyska w pewnych porach roku, dla przeprowadzenie których nakazywano zbierać się w miastach tłumom mieszkańców obojga płci ze wsi i osiedli. Odprawiano zaś je przez bezwstydne i lubieżne przyśpiewki i ruchy, przez klaskanie w dłonie i podnietliwe zginanie się oraz inne miłosne pienia, klaskanie i uczynki przy równoczesnym przywoływaniu wspomnianych bogów i bogiń z zachowaniem rytuału. Obrządek tych igrzysk, raczej niektóre jego szczątki u Polaków istnieją aż do naszych czasów., mimo że wyznają oni chrześcijaństwo od pięciuset lat, powtarzane są co roku na Zielone Święta i przypominają dawne zabobony pogańskie dorocznym igrzyskiem, zwanym po polsku „Stado”, co tłumaczy się po łacinie grex, kiedy to stada narodu zbierają się na nie i podzieliwszy się na gromady, czyli stadka, w podnieceniu i rozjątrzeniu umysłu odprawiają igrzyska, skłonni do rozpusty, gnuśności i pijatyki.”

W poszukiwaniu głębszych informacji o Bogach, a więc Ich atrybutach, roli w mitologii itp. naukowcy posiłkują się w znacznym stopniu religioznawstwem porównawczym i językoznawstwem. Dzięki temu udało się odnaleźć sporo zaginionych fragmentów wierzeń naszych Przodków i lepiej zrozumieć przekazy pisane. Należy jednak pamiętać, że stworzone w ten sposób konstrukcje pozostają tylko hipotezą - nawet jeśli bardzo dobrze uargumentowaną. Niestety, jest też raczej wątpliwe aby udało się dzięki temu zrekonstruować kompletne mity – jako opowieści o Bogach i Ich dokonaniach – czy bardziej „personalne” rysy Bóstw. Dlatego we współczesnej wierze rodzimej doniosłe znaczenie mają i mieć powinny, osobiste doświadczenia duchowe jej wyznawców.




Duchy Przyrody

O ile nie zaznaczono inaczej, cytaty w części dotyczącej duchów Przyrody pochodzą z „Wielkiej Księgi Demonów Polskich” Barbary i Adama Podgórskich [3]. Stamtąd również pochodzą teksty przywołane z innych dzieł w tej części. Wiele wiadomości pochodzi też z pracy [4] i częściowo z [5].

Rozdział ten rozpoczniemy od ogólnego opisu duchów Przyrody. Obecny w pierwszym wydaniu opis szeregu istot został usunięty – ze względu na dostępność obszernych opracowań tematu (np. [3], [4], ale też częściowo [5] i inne). Zamiast tego pojawiły się ogólne raczej opisy poszczególnych kategorii duchów Przyrody, czy – jak rzecz nazywa nauka – demonów. Czytelnikom zainteresowanym dokładniejszym zgłębieniem tematu polecam w szczególności pozycje [3] i [4]. Ta pierwsza odznacza się znacznie większą ilością przytoczonego materiału – ułożonego jednak alfabetycznie. Pozycja [4] natomiast, mimo iż znacznie uboższa, systematyzuje jednak opisywane istoty według ich rodzaju, co ułatwia poruszanie się w prezentowanym materiale.

Omówienie rozpoczniemy od duchów Przyrody pomniejszych niż Bogowie. Na układ taki zdecydowałem się, ponieważ były one zapewne bliższe ludziom w ich codziennych zmaganiach i to do nich zapewne częściej zwracano się z bieżącymi problemami. Mimo uwag zdecydowałem się na pozostawienie „encyklopedycznych” opisów poszczególnych duchów. Po pierwsze, stanowiłoby to zubożenie treści w stosunku do wydania I. Po drugie alternatywą był ogólny opis poszczególnych „kategorii” duchów. Sporządzenie takowego nie mogłoby odbyć się bez dokonania – miejscami arbitralnych – uproszczeń i uśrednień tematu, czego chciałem uniknąć.

Zanim przejdziemy do dalszej części, przyjrzyjmy się kilku cechom, które wspólne są wielu duchom [2 s.253]. Po pierwsze więc niewidzialność. Według wierzeń słowiańskich znakomita większość duchów Przyrody jest niedostrzegalna dla ludzkiego oka; pojawiają się jedynie gdy same tego zechcą. Część z nich, zwłaszcza skrzaty i krasnoludki wszelkiej maści, na Polesiu zaś czarty, noszą czapkę – niewidkę. Zerwanie jej z głowy właściciela odkrywało go dla ludzkiego wzroku. Starał się wówczas za wszelką cenę wykupić ją i odzyskać. Część duchów żadną niewidzialnością nie dysponuje. Te jednak są bardzo płochliwe i wyćwiczone w ukrywaniu się.

Obok niewidzialności wśród niezwykłych cech duchów najczęściej chyba wymieniane są oczy – gorejące, świecące czy wręcz płomieniste. Spojrzeniu duchów przypisuje się wiele groźnych mocy – ma pozbawiać własnej woli, zdrowych zmysłów, a nawet życia. Ciekawie przedstawiają się duszki – kradzieje, czyli kłobuki, aitwary itp. Potrafią bowiem latać (co akurat umie też wiele innych demonów), jednak fruwając płoną i miotają naokół snopy iskier [6 s.132], co sprawia że są widoczne już z daleka.

Kolejną sprawą jest zdolność do zmiany swojego kształtu. Większość duchów z wierzeń słowiańskich wyglądem zbliżona jest mniej więcej do człowieka, choć mają najczęściej możliwość przybrania postaci zwierzęcia. Jednak nawet w ludzkiej formie odznaczają się czymś niezwykłym; pazurami, ogonem itp. Pojawiają się też przekazy jakoby ich skóra na całej powierzchni ciała była taka jak paznokcie. Co ciekawe, w wierzeniach ludowych przewija się wątek, jakoby taką skórę miał mieć też człowiek w czasach mitycznych.

Ostatnim wątkiem demonologicznym, który tu poruszymy, jest zamiłowanie do przędzenia i tkania [6 s.111]. Ma być to ulubione zajęcie całej rzeszy duchów – zwłaszcza wodnych i nocnych. Może to stanowić wyjaśnienie dla tabuicznego zakazu tych czynności podczas rozmaitych okazji; aby nie wabić tych groźnych istot. Z drugiej strony skłonność do szycia można wykorzystać do odwrócenia uwagi demona (patrz: Maruda).

Na szczególną uwagę zasługują duchy objawiające się pod postacią młodych niewiast [1 s.170], [2 s.261] – wiły, boginki, rusałki, dziwożony... Ich cechy przeplatają się najpospoliciej i wspólne są sobie, z czego można wywodzić ich bliskie pokrewieństwo demonologiczne. I w istocie zdawać się może, że to jedynie różne miejsce zamieszkania, a co za tym idzie, szczegóły działalności, odróżniają je od siebie. Daje to podstawy do przypuszczania o ich pierwotności jako duchów Przyrodę napełniających i uosabiających.

Owe duchy niewieście często posądzane są o uwodzenie młodzieńców, zwłaszcza urodziwych. Zwabiwszy takich do swego tanecznego kręgu łaskotały ich, bądź pląsały z nimi aż umarli z wycieńczenia. Wobec urody dziewczyn zaś przejawiały śmiertelną zazdrość – wciągały je w wodę bądź dusiły.

Nie zawsze jednak wiły i rusałki odgrywają negatywną rolę w mitologii. W bajkach ludowych pojawia się motyw rusałczanego syna, czy wychowanka [1 s.183], [9 s.7]. Zawsze jest to mężczyzna silny, mądry, niekiedy obdarzony czarodziejską mocą, bądź posiadający jakowyś przedmiot magiczny – otrzymany w darze od swej niezwykłej matki. Wyróżniają się też w tym wątku wierzeniowym majki – mające pochodzić od dusz porońców bądź kobiet zmarłych w dniu swojego ślubu. Wyjątkowo mało jest bowiem o nich przekazów dotyczących szkodzenia ludziom. Ba! Tak, jak często przewijającym się motywem co do duchów żeńskich jest porywanie dzieci tak majka swoje nawet podrzuca ludziom ich własnego nie zabierając. I dobrze takiego najdę przygarnąć, bowiem tam, gdzie się wychowuje majka tam nieszczęścia i choroby nie tykają dobytku. Pozostaje to w opozycji do odmieńca, o którym niżej.

Pospolicie lud słowiański oskarża boginki czy dziwożony o porywanie dzieci [1 s.172]. Gdy małe dziecko zostanie pozostawione bez opieki te złośliwe stworzenia mogą je zabrać, a na jego miejscu pojawi się wtedy odmieniec, zwany również płonkiem, boginiakiem podziomkiem itd. Jest to stwór brzydki, krnąbrny i nie ma z niego pociechy. Bardzo często ma nieproporcjonalnie dużą głowę, drze się ciągle i wrzeszczy, lub przeciwnie – milczy nieprzerwanie i rośnie bardzo wolno. Powszechnym sposobem na rozwiązanie tego problemu jest bicie i dręczenie podrzutka, by płaczem wzbudził litość w swej prawdziwej matce. Miała wtedy, zwabiona płaczem, zabrać swoje młode i oddać ludzkie. Takie dziecko nie miało jednak już nigdy być zwyczajne – zobaczyło bowiem cuda świata duchów. Ludziom takim przypisywano uzdolnienia artystyczne, zwłaszcza muzyczne, ale także dziwactwo i stronienie od innych ludzi. Mieli też niektórzy z nich popełniać samobójstwo, skacząc do wody – w tęsknocie za zaświatami.

Podobnie jak duchy o postaci młodych niewiast odznaczają się szczególną częstością, tak pospolite są takie co pokazują się jako brzydkie staruchy. Są to jędze i baby wszelkiej maści. Brak jest o nich raczej pozytywnych opinii. Zawsze są posądzane o zło, a zwłaszcza o czyhanie na życie dziatek czy kobiet. Pośród nich istotne miejsce zajmuje Baba Jaga [1 s.181]. Stara wiedźma, zamieszkująca w głębi lasu w chacie na kurzej łapie. Miała się parać wszelkim okropnym czarodziejstwem jak zsyłanie chorób czy rzucanie uroków. Postaci nie uważa się jednak w nauce folklorystycznej za pierwotną w swej formie – wywodzi się ją raczej od jakowejś Bogini lasu i zaświatów lub, z powodu motywu pożerania dzieci, kapłanki prowadzącej obrzęd inicjacji młodzieży w dorosłe życie.

Poniższe opisy pochodzą w formie zasadniczo niezmienionej z pierwszego wydania, kiedy nie umieszczałem jeszcze w tekście odnośników do literatury. Stąd stwierdzę tylko, że znakomita większość poniższych wiadomości pochodzi z [3]. Posiłkowałem się również w dużym stopniu pracą [4] oraz częściowo [5].




Duchy lasów i bagien

Bagienny ognik - są to duchy powstałe z dusz ludzi, którzy zginęli na bagnach, względnie w lesie. Unoszą się nad miejscem swego zgonu. Często nęcą swym światłem zgubionych podróżnych i wiodą ich w toń moczarów, zyskując tym nowych towarzyszy. Czasami zdarza się jednak, że w przychylnym nastroju wyprowadzą człowieka z bezdroży.

W niektórych regionach uważano, że ogniki strzegą ukrytych skarbów, i w pewne szczególne dni unoszą się nad nimi, wskazując miejsce ukrycia. Celować w tym miały dusze skąpców. Za życia byli tak bardzo przywiązani do swych bogactw, że nie umieli ich zostawić na tym świecie. Powszechnie też przypisuje się ognikom pochodzenie od dusz nieuczciwych geometrów, którzy musieli powtarzać po śmierci dokonane za życia fałszywe pomiary.

Zajmująca jest mnogość postaci, pod którymi przedstawia się błędne ogniki. Powszechnie są to błąkające się płomienie, świecące na bagnach. Prócz tego jednak pojawiają się jako ubrani na czarno wysocy, chudzi ludzie dzierżący latarnie, bądź to odziani w białe, jaśniejące koszule. Najciekawsze chyba jest zaś przedstawienie ich w postaci wysokich tyk z płonącym czubkiem, bądź wprost – jako świec. I tak, jak wiele przyjmują postaci tak też wiele nazw je opisuje. Są więc znane jako bagienne, czy też błędne, ogniki, świecki, omentery bądź mierniki – co nawiązuje do pochodzenia od nieuczciwych geometrów – a także ze śląska – bandurkami. Kaszubi z okolic Łączyńskiej Huty zwali je zaś kurze ślepie.

Szczególnym przykładem błędnego ognika z terenów kaszubskich jest Kusy purtk (czyli diabeł), zwany też po prostu Kusym. Nosi krótko obciętą bródkę, krótkie (kuse) zagraniczne ubranie i ma jedną nogę krótszą od drugiej. Jak zanotował o nim F. Fenikowski w „Oddechu wieków” [3 s.247]:

„(...) kusy purtk nie śpi, jeno czyha na ludzkie duszyczki (...). Widywano biesa świecącego latarnią w oparach torfowych przy drożynie do Chwaszczyna. Widywano go wylegującego się beztrosko we wrzosach porastających zbocza leśnych wzgórz, ba, pojawiał się i za oknem karczmiska, gdy goście zbytnio sypali „diabłami” w rozmowie przy pienistych kuflach.”

Dobrochoczy – znany bardziej na Białorusi duch leśny, podobny nieco do Leszego. Wzrostem zrównuje się zawsze z otaczającymi go drzewami. Wstąpienie na jego ślad w gęstwinie skutkować miało rychłym zboczeniem z drogi i długim błąkaniem się. Mimo to ducha tego nie postrzegano jako złego; dobrzy i życzliwi ludzie mogą liczyć na jego opiekę. Napotkanych niegodziwców karze natomiast ciężkimi chorobami. Co ciekawe, nie tyka ich majątku, a jedynie zdrowie. Przebłagać go zaś można skromnym w istocie darem – chlebem i solą, zawiniętymi w czyste płótno.

Leszy - duch opiekujący się leśnymi ostępami. Ma w zwyczaju przyjmować postać niedźwiedzia, wilka bądź starca, choć może się też pojawić jako dowolne leśne stworzenie. Swym wzrostem dostosowuje się do okolicznych drzew; jest to niziutki przy krzewach, to olbrzymi przy starych dębach. Od pewnej osoby słyszałem też, że spotkała leszego w oliwskim lesie pod postacią gwałtownego wichru.

Ludzi na swym terenie traktuje różnie; czasem wskaże drogę zbłąkanemu, ale poplącze drogi temu, kto szkodzi puszczy. Wszystko zależy od jego kaprysu i zachowania człowieka. Współcześnie niestety wiele ludzi nie ma szacunku dla Przyrody i zaśmieca ją, przez co opiekujące się nią duchy są często nieszczęśliwe i zgnębione. Dlatego ich przychylność można często zdobyć choćby czyszcząc las z pozostawionych tam śmieci. Najlepiej zaś o osobie Leszego świadczą jego własna słowa [3 s.137]:

„(...) szkody nie lubię i ze snu budzenia. Nie lubię, jak mi tu krzyczą po lesie, jak prześmiewają się ze mnie, a obrywają z leszczyn orzechy jeszcze nie dostałe, czeremchy łamią, a płoszą z legowisk zwierza. Karzę wówczas jak przystoi. Do młaki wodzę, nocznicom – wiedźmom przykazuję, aby we ćmie tarzały w błocie takich, co mi przeciwni, do mrowisk obalam.”

Wilkołek – we współczesnej polszczyźnie wilkołakiem zwany. Jest to człowiek zamieniający się w wilka. Różne jednak są opinie, co do pochodzenia owego zjawiska. W pierwszym przypadku wilkołakiem jest czarownik, który może zmienić postać - narzucając na siebie wilczą skórę, lub pijąc deszczówkę z wilczego tropu odciśniętego w ziemi. Innym rodzajem mieli być nieszczęśnicy zamienieni w wilki i jako takie błąkający się po świecie. Częste są bajki o czarowniku, który nie został zaproszony na wesele i mszcząc się zamieniał gości swadziebnych w stado wilków, wałęsających się potem długie lata. Po powrocie do ludzkiej postaci tacy nieszczęśnicy mieli być wyzuci z ludzkich uczuć i zdziczali. Należy w tym miejscu sprostować jeden hollywoodzki mit – że srebro zabija wilkołaki. Otóż srebro wilkołaków nie zabija – przymusza je tylko, aby przybrały postać człowieka.




Duchy pól i łąk

Grochowa baba – mieszkający w grochowym strąku dobry duch. Jeżeli taki strąk, zamieszkany przez grochową babę, zawiesić nad kołyską dziecka to będzie się nim opiekować.

Jaroszek – duch polny występujący pod postacią niedużego zwierzątka – królika, kota, kreta czy podobnych. Łatwo płoszy się na widok człowieka. Jeżeli ktoś zechce go schwytać to musi być gotów na długą i niebezpieczną pogoń po bagnach i wertepach. Gdy jednak uda się komu ta sztuka to jaroszek zostaje odtąd z nim i mieszka w obejściu. W zamian za poczęstunek z mleka tępi szkodniki i opiekuje się dziećmi.

Wyżej wzmiankowanego jaroszka nie należy mylić z jaroszkami z podań śląskich. Są to czarty strzegące na górze Ochidzkiej w Beskidach nad Koniakowem skarbów jakowegoś Ondraszka. W nocy mają suszyć czerwońce i mieszać warząchwiami, a płonie przy tym niebieski ogień. Jeżeli udałoby się komuś skarb od nich przejąć to nic mu po tym – jak do dom doniesie to się zdobycz w liści kupę zaraz obraca.

Południca – wyjątkowo nikczemne stworzenie, gnębiące ludzi pracujących w polu. Zaczaja się zwykle gdy ktoś w polu zaśnie, albo pracuje w południe. Bije takich i męczy, co skutkuje łamaniem w kościach, bólami głowy i zasłabnięciami. Szczególną zaś niechęcią darzy południca dzieci, które doprowadza nawet do śmierci. Ciekawym jej obyczajem jest zaś zadawanie zagadek. Gdy je kto odgadnie to puszcza go wolno, ale jeśli nie – to dręczy, czasem nawet na śmierć. Wyjątkowo tylko atakować miała gospodynie, które nie lubiły w pole wychodzić i w domu siedziały.

Do plugawszych obyczajów południcy należy zmuszanie ofiar by ją iskały. Co gorsza – wyciągnięte z brudnych kudłów pluskwy miały być przez nieszczęśników spożywane. Proceder ten uprawiały głównie wobec dzieci.

Zazwyczaj przedstawia się ją jako szkaradną kobietę, przydając jej często świńskie kły albo ciągnące się do ziemi pazury. Bardzo rzadko przyjmuje powabniejszą jakąś postać. Zwykle jednak nawet wtedy nosi na głowie wieniec uwiędłych ziół. Nieodłącznym zaś jej wyposażeniem są worek, do łapania dzieci, oraz sierp czy sztylet. Powszechnie też towarzyszy jej sfora siedmiu czarnych, agresywnych psów, którymi szczuje swoje ofiary.

Zajmująco często wiadomości etnograficzne o południcach świadczą o przebieraniu się za nią ludzi dorosłych. Robili to, aby dać dzieciom motywację do prawidłowego zachowania się na polu.




Duchy wodne

Boginka(wodna) – zwane także mamunami czy bogunkami. Pojawiają się jako piękne młode dziewczyny, na ogół nagie lub odziane w białą koszulę. Są to stworzenia płochliwe; zaskoczone przez człowieka kryją się na ogół do wody. Zdarza się jednak, że wabią do siebie ludzi, by się z nimi kąpali. Szczególnie dotyczy to urodziwych młodzieńców, których boginki zamęczały na śmierć oraz urodziwych dziewcząt, którym zazdrościły powabu. Choć groźne to boginki zdarzają się też przyjazne i pożyteczne wręcz – choćby ryb do sieci rybakom napędzić potrafią.

Przeciwnie do wodników nie siedzą w toni, lecz przy brzegu najczęściej i stąd też zwie się je brzeginiami, czy bereginiami.

Herta – postać z folkloru wielkopolskiego. Znana z karania ludzi za krzywdzenie zwierząt. Najbardziej znana jest z bronienia koni jeżdżących na trasie Berlin – Poznań. Okrutnego woźnicę miała raz zamienić w konia, aby poczuł na własnej skórze jak to jest zbierać niezasłużone cięgi.

Niegdyś miała ukazywać się też w izbach prządek, od kiedy jednak nie przędzie się już po domach „pozwala tylko błyszczeć w słońcu swoim podziemnym skarbom” (za: B. A. Podgórscy „Wielka Księga Demonów Polskich” hasło „Herta, Warciańska Herta”) nie ma jednak bliższego wyjaśnienia o jakich skarbach mowa.

Jurata – pochodząca z wierzeń kaszubskich syrena, córka Goska, władcy morza. Poniższy fragment pochodzi z dziełka „Dobro zwycięża” J. Ceynowy [3 s.221]:

„Bożek ten miał piękną, bardzo piękną córkę imieniem Jurata, która nie pozostawała stale przy ojcu w morzu, ale wychodziła na ląd. Upodobała sobie zakątek rozewski, tam spacerowała przy świetle księżyca, spoglądając na lasy i pola. Często też za dnia, w słońcu, patrzyła na rybaków, jak łowili ryby. Szczególnie jej się spodobał pewien młody mieszkaniec Chłapowa. Był dość wysoki, gibki, szybki w robocie, miał piękną twarz i bystre oczy. Na tego spoglądała najczęściej. Z nim też chodziła, o czym z początku nie wiedział”

Nie należy mylić tej postaci z królową Bałtyku, Juratą, pochodzącą z wierzeń litewskich i żmudzkich. Jej służkami są czeltice, rusałki bałtyckie, a mieszka w zamku z białego bursztynu na dnie morza.

Klabaternik – duch okrętowy z wierzeń Kaszubów. Ma pilnować marynarzy, aby przestrzegali prawa i obyczaju morskiego. Nieposłusznych wpierw upomina i karci, opornych zaś surowo karze. Pojawia się pod postacią karzełka bądź ognika. W tej drugiej postaci osobliwie zaś kiedy przeprowadza statek pośród wzburzonego morza. Z tego względu Kaszubi zwą go „rybakiem ze światłem”, „wicią w pajęczynie” czy „diabłem z latarnią”.

Morzkulc – złe duchy głębin morskich, pojawiające się pod postacią czarnego rybaka z latarnią. Mają wywoływać sztormy mieszając morze. Krzyczą wtedy do fal „Huhu huhu, dajta go tu!”, strasząc tak zagubionych na morzu ludzi.

Wodnik – zamieszkuje jeziora, stawy i rzeki. Najrozmaitsze są postacie, pod którymi ma się ukazywać. Najczęściej jako małe dziecko, bądź jako rosły, przystojny mężczyzna o czarnych włosach. Ubrania noszone przez topielców są najczęściej czerwone, choć zdarzają się też czarne. I jako zwierzęta o czarnej właśnie sierści testwory zwykły się ukazywać. Powszechnym motywem jest zjawianie się nad stawem ognistego karego konia, dającego się bez kłopotu dosiąść. Nieszczęśnik, który się na to skusi kończy wciągnięty galopem w toń. Wielu topców musi ponoć cojakiś czas utopić kogoś, choć często dają się też przebłagać ofiarami – są wtedy nimi topione zwierzęta. Najczęściej były to kury, lecz w XIX wieku zanotowano na Rusi złożenie wodnikowi w ofierze kupionego za wspólne pieniądze wysmarowanego miodem konia. Został on utopiony z kamieniem młyńskim u szyi [2 s.258].

Ciekawym jest znany z Mazur sposób ochrony wsi przed działalnością topielca – w bramie stawiano słup z wyciętą na nim głową (brak bliższych informacji o kształcie onej głowy czy przyczynie, dlaczego miała ona pomagać). Pewien przekaz z tych ziem mówi też o wywleczeniu ze stawu czarta wodnego, który rozpłynął się na brzegu w smołę.

Co do pochodzenia tych duchów to oprócz tych, co są po prostu duchami wodnego żywiołu, są też duchy ludzi zmarłych. Najczęściej są to oczywiście topielcy – czy to samobójcy bądź zamordowani. Najpospoliciej zaś wciągnięci przez innego topca. Również jeżeli utopi się kobieta brzemienna to z płodu w jej łonie ma powstawać topielec.

Mimo groźnego i często złośliwego usposobienia wodnikom zdarza się zachodzić między ludzi, by bawić się z nimi, czy odwiedzać ludzkie kochanki. Ciekawy tego przykład mamy w łużyckim duchu wodnym – nykusie (za O. Kolberg „Łużyckie”) [3 s.320]:

„Mieszka, równie jak i jego żona, wódna żona, przy jeziorach i rzekach, i zaprasza przechodzących do kąpieli, gdzie ich zatapia (zatepi, tepi). Musi mieć co roku parę ofiar. Gdy żona jego bieliznę suszy, trza się spodziewać deszczu i burzy. Postać ma ludzką i na lądzie jest [tak] bezsilny, że go ująć i do służby zaprząc można. Z żoną ma dzieci, odwiedzające ludzi i z nimi się bawiące. Raz do karczmy w Łazie (Lohsa, Łaz), przyszła na tańce taka wodna dziewczyna, podobna do drugich, tylko suknia jej miała u dołu mokry obrąbek. Namówiła ona parobka zwanego rjany Jurij (piękny Jerzy), że z nią poszedł do jej domu. Zaprowadziła go do jeziora Ramuś, gdy nad wodę przyszli, uderzyła go różdżką (śmutlicka), a woda się rozstąpiła i suchą nogą przeszli do pałacu jej ojca, gdzie jak najlepiej był przyjęty i ogoszczony. Wodny mąż, prócz mokrej swej szaty, ma na głowie czerwoną czapeczkę, ona zaś na nogach czerwone pończochy.”




Duchy nieba i zjawisk powietrznych

Chmurnik – znany również jako płanetnik czy planeciarz. Są to duchy nieba przedstawiane jako starcy w szerokich płaszczach i ogromnych kapeluszach lub rośli młodzieńcy. Ciągną chmury po niebie za pomocą lin i zaprzęgniętych do pracy, porwanych z ziemi smoków. Ich zajęcie to także wyrabianie gradu i śniegu. Robią to zimą – zamroziwszy rzeki i jeziora wycinają z nich potrzebne kawałki.

Dwojako postrzega się naturę płanetników. Najczęściej mówi się o nich jako o duchach właściwych niebu i je zamieszkujących. Niekiedy mówi się jednak o nich jako o żywych ludziach. Na co dzień wiodą normalne życie. W czasie burzy ma takich jednak wciągać w przestworza tęcza. Wiodą wtedy powietrzne boje ze smokami zatrzymującymi wody. Ciało takiego płanetnika jest wtedy pogrążone we śnie; na przygody niebiańskie rusza jego dusza. Ludzi, którzy są chmurnikami poznać można po malutkich skrzydełkach. Najczęściej wyrastają one pod pachami na miesiąc przed porwaniem w chmury. Niezależnie od pochodzenia obłocznikom przypisuje się powszechnie władzę na pogodą – szczególnie w zakresie sprowadzania deszczu lub suszy.

Zdarza się, że spadnie płanetnik z obłoków. Żyje wtedy czas jakiś pomiędzy ludźmi. Nie należy mu odmawiać jałmużny, mści się wtedy bowiem ściągając na niegościnną miejscowość, gdzie mu pomocy odmówiono, złą pogodę. Posila się zaś szczególnie chętnie jajkami czarnych kur i mlekiem czarnej krowy.

Ludność podhalańska rozróżnia dwa rodzaje chmurników; chlebojadów i rybojadów. Pierwszym zależy na urodzaju płodów rolnych, nimi się bowiem odżywiają. Pogodą tak więc powodują aby dla pól była jak najlepsza. Drugi rodzaj płanetników za nic ma zboża, które są im obojętne. Jedyne co ich interesuje to wysoki poziom wód w jeziorach i stawach. Ci więc ulewy sprowadzają, bez względu na ludzkie i innych ziemskich stworzeń potrzeby.

Kręciek – duch kryjący się w wirach powietrznych, uważanych przez Słowian za „złe”. Stwory te oskarżano kiedyś o powodowanie chorób, a nawet łamanie ludziom kości. Stąd też wytworzyło się wiele sposobów walki z nimi. Jednym z bardziej znanych jest ciśnięcie weń nożem. Wir ma wtedy ustać, a na ostrzu pozostać ślad krwi. Inna, pochodząca z Warmii i Mazur, metoda polega na rzucaniu nawozem. W czasach późniejszych sam akt rzucania zastąpił okrzyk „Świnie gówno!”, który z kolei przeniósł się był na samo zjawisko, zastępując jego nazwę.

Kulawi zajc – duch wiatrów z wierzeń kaszubskich. Pod postacią kulawego zająca ma się pojawiać przyszłym wisielcom przed popełnieniem samobójstwa.

Latawiec – nazwa ta obejmuje zasadniczo dwie kategorie istot.

Jednymi latawcami są duchy przykute złotym łańcuchem do nieba. Gdy wypatrzy taki na ziemi piękną dziewczynę to zrywa okowy i rzuca się na ziemię; widać go wtedy jako spadającą gwiazdę. Traci przy tym niebiańskie swe przymioty i na dół dociera jako niezwykle urodziwy i silny młodzieniec. Wyróżniają go jedynie złoty warkocz i gwiaździste oczy; skrzydła postradał spadając. Swym czarem może omamić każdą kobietę i rozpalić w niej pożądanie ku sobie. Nawiedza taką w nocy, lecz nie może się zapomnieć – jeżeli nie odejdzie od kochanki przed świtem utraci warkocz i moc całą. Przez siedem dni i trzy godziny jeszcze tylko pożyje i umrze jako prosty człowiek. Jego dusza wróci wtedy do nieba, ale nie będzie mógł już jako latawiec schodzić na ziemię. Płacze wtedy, dopóki żyje jego ukochana, a jego łzy spadają jako pięknie pachnąca rosa.

Smutny los czeka zaś zawsze na jego wybrankę – uczucie miłosne i namiętność tak bowiem jej siły zużyją, że stronić będzie od świata całego; jeno do latawca będzie wzdychać, aż zemrze. Jeżeli zaś zdarzy się właśnie, że się niebianin do rana zapomni i do nieba wróci to czar jego nie przeminie – tym szybciej, z żalu umrze niewiasta, nie mając kochanka swego przy sobie.

Wyżej przedstawionego latawca i żeński jest odpowiednik – latawica, zwana także tęsknicą, od wzbudzanej w kochanku tęsknoty.

Zgoła inny charakter ma drugi rodzaj latawców. Są to złośliwe duchy wiatru, hulające po świecie i wyrządzające rozmaite psoty. Zależnie od źródła różnie bywa też przedstawiany ich związek z piorunami. Jedne twierdzą, że błyskawice uderzają za nimi chcąc zabić, jako moc „nieczystą”. W czasie burzy uciekają wtedy i krzyczą przeraźliwie, choć nie słychać tego – grzmot ich zagłusza. Inne źródła mówią o gadzie – latawcu [3 s.258]:

„Piorun nie wiedziałby, jak się kierować, gdyby nie gad, latawcem zwany, który wyprzedzając go, wskazuje zarazem i drogę, i miejsce, gdzie piorun uderza. A ponieważ latawiec jest siłą nieczystą, więc często naprowadza pioruny na figury, kaplice, świątynie i inne miejsca poświęcone (chrześcijańskie – dop. autora), z czego się potem wściekle śmieje.”

Widać po przytoczonym fragmencie, że latawcy jako duchy Przyrody nie pałali miłością do przywiezionej z zagranicy nowej religii.

Maniak – według wierzeń kaszubskich odźwierny piekielny. Gdy otwiera i zatrzaskuje główną bramę ma się pokazywać na niebie błyskawica bez grzmotu – zwana „małnia”. Bierze się ona od jasnego błysku, bijącego z piekła. Obwinia się jąo wywoływanie wielkich szkód, stąd strach przed tym zjawiskiem.

Ciężko tu co prawda wywnioskować czy jest to starsze wierzenie, czy już tylko chrześcijański nalot, jednak ze względu na niezwykłość zdecydowałem się wzmiankę tę zamieścić.




Duchy wywodzące się od dusz zmarłych i śmierć niosące

Cicha – pojawiająca się pod postacią dziewczynki z makami zjawa niosąca zarazę. Opisana w sposób następujący przez Kazimierza Wójcickiego w „Klechdach i starożytnych podaniach i powieściach ludu Polskiego i Rusi” [3 s.77]:

„Z jodłowego lasu, miedzą pomiędzy zbożami, wyszła mała dziewczynka w białej szacie. Twarz miała śniadą, jakby jej ojciec Tatar, oczy wyłupiaste, chłodne, urocze; na czarnych włosach wianek z maku polnego odbijał jak żar na czarnych węglach, warkocz obwijała krwawa chusta. Czarny pręt dzierżyła w ręku. Szła z wolna, ale gdzie stąpiła, kwiatki usychały, trawa paliła się jak tam, kędy jadowita żmija prześliźnie. I zaszła najprzód na cmentarz wiejski, stare mogiły odgrzebuje, dobywa kości i chowa, stare trumny rozbija i z nich także dobywa strupieszałe kości. (...) Zaledwie dojrzała to grono niewiniątek przysporzyła kroku, martwe ślepia wytrzeszczyła więcej i rumianą dziewczynkę, co najbliżej stała, dotknęła czarnym prętem. Dziecina wstrząsnęła się, zadrżała i padła nieżywa; rumieniec znikł od razu, bo lice sczerniały jak węgiel. Zimno grobowe owiało grono dziatek, ustał gwar wesoły i śmiechy, krzyk trwogi rozległ się wokoło. Dziewczyna Cicha bije prętem, a dziatki bije prętem, a dziatki jak pisklęta zduszone padają, czernieją”.

Domowik – duch opiekuńczy obejścia domowego. Towarzyszy mu żona – domowicha, domacha – oraz szereg istot odpowiedzialnych za różne części obejścia. Są to więc bannik – zamieszkujący w bani – gumiennik ( w gumnach przechowywano niewymłócone zboże), opiekujący się polami polewik itp. Duchy te najczęściej wywodzi się od zmarłych Przodków, pozostających przy żywych potomkach. Samym domowym zaś ma zostawać protoplasta rodu. W zamian za drobny poczęstunek chroni on przed złem i przysparza dostatku. Osobliwym sposobem też wieszczy swej żyjącej rodzinie. Ujrzenie go ostrzega przed niebezpieczeństwem, bądź też zwiastuje śmierć. Przeciwnie zaś dotyk czy śmiech – te bowiem zapowiadają nadchodzące szczęście i dostatek.

Od osoby domowika bierze się też zwyczaj pukania w niemalowane. W sytuacji zbliżającego się zagrożenia pan domu stukając od spodu w, najczęściej niegdyś drewniany, stół pobudzał domowego ducha do działania.

Dziad - jest to duch zmarłego Przodka, a właściwie pozostały po Nim cień. Dziadowie przebywają w Nawii, pod opieką Welesa, choć są zapraszani na święta (u nas na każdym obrzędzie wzywamy duchy Przodków), a w szczególności poświęcone jest im święto Dziadów. Oprócz tego dla nich jest również część Jarych Godów, co wywodzi się z ludowego święta Dziadów Wiosennych, jak również Godów Szczodrych. Według badań etnograficznych pierwotnie mieli występować pod postacią piejącej kury, zwanej „kurzejkiem”. Gdzie indziej zaś nazywano Ich „lalkami”. Wynika to z posługiwania się przez kult Przodków właśnie lalkami - figurkami. Echem tego mogą być przekazy z Lubelszczyzny i Rzeszowszczyzny o odradzaniu dzieciom zabawy lalkami – pod pozorem, że je boginka porwie.

Na Łużycach zaś funkcjonują stworzenia zwane „ludkami”, które mają zamieszkiwać nory i jaskinie, zwłaszcza w kurhanach. Są one utożsamiane z duszami zmarłych Przodków. Mają być przychylne ludziom – pożyczają czasem od żywych potomnych naczynia, które jednak zawsze oddają z jakimś podarunkiem. Uwielbiają grę na cymbałach, jednak uciekają natychmiast od dzwonów kościelnych.

Z Dziadami łączy się też postać „leśnych ludzi” – koziogłowych stworzeń zamieszkujących w głębi puszczy. Las bowiem pierwotnie jako sfera „obca” i niedostępna uznawany był za siedzibę Cieni Przodków, przechodzących z dziedziny ustanowionego przez ludzi ładu społecznego do świata Przyrody i zjawisk niecodziennych.

Duchy Przodków często pozostają ze swymi żywymi potomkami, jako dobre duchy domowe. Należy takiego szanować i dbać o niego - wtedy strzeże przed złymi mocami, wykonuje drobne prace domowe, dogląda obejścia itd. Rozzłoszczony zaś tłucze garnku, zsyła koszmary i choroby. Prócz tego wieszczy mieszkańcom domostwa, którym się opiekuje. O dobrym losie zwiastuje swoim dotykiem bądź śmiechem, o złym zaś krzykiem i ukazaniem się ze złym czy smutnym wyrazem twarzy. Najczęściej zaś gdy domowy się ukazuje to pod postacią właśnie założyciela rodu lub jego aktualnego patriarchy. Powszechnie zaś jako malutki staruszek z brodą. Przypisuje mu się towarzyszkę - domachę.




Dziki gon – nie jest to jeden duch, ale cała ich gromada. Przewala się nocą przez las, a biada pechowcom, którzy by znaleźli się na jego drodze. Niewielu z nich uszło z życiem, a większość z nich wspomina to ze skrajnym przerażeniem. Strachy te groźne mają być jednak przede wszystkim dla tych, co stanęli im na drodze – tych często tratowały na śmierć. W swej szarży nie przejmują się ludźmi, którzy w porę usuną się z drogi. Zjawienie się dzikiego gonu zwiastować ma wielkie nieszczęścia.

Udział w dzikich łowach brać mają dusze ludzi niegodziwych, zwłaszcza farmazonów (patrz dalej). Spotyka się też postacie pojedynczych dzikich myśliwych, którzy galopują przez knieje w towarzystwie czarnych psów. Od dzikiego gonu różnią się właściwie tylko występowaniem w pojedynkę. Najczęściej dziki gon ma ukazywać się ludziom wchodzącym nocą samotnie do lasu. Dotyczy to głównie czynionych po kryjomu wypraw po drewno.

Ciekawym przykładem nocnego jeźdźca, choć całkowicie akurat niegroźnego, jest Kasperek ze Starego Sącza. Otóż:

”Kasperek był jednym z mieszczan i kupców Starego Sącza. Pewnego razu kupił on na Węgrzech wino, ale Węgier przez omyłkę między beczkami wina wydał mu beczkę z pieniędzmi. Poznawszy omyłkę, żądał od Kasperka zwrotu tej beczki, Kasperek się zaparł. Węgier zrobił mu proces i pociągnął do przysięgi. Kasperek przysiągł tą rotą: ”Jeśli nie mówię prawdy, niech mnie nie przyjmie po śmierci ani ogień, ani woda, ani ziemia, ani piekło, ani niebo.” Wkrótce umarł, ale nie było sposobu go pochować. Zakopany w ziemię, nazajutrz leżał na wierzchu; wrzucany w ogień – nie gorzał, zatopiony – wypływał na brzeg; a zarazem włóczył się przez całe noce na białym koniu po ulicach miasta. Nikomu nic złego nie robił, był nawet tak powolny, że przez okno zazierał, kiedy go zawołano po imieniu, tylko wiecznie milczał. Dopiero pewnej czarownicy udało się go zwabić i zaspokoić pogrzebem nowego rodzaju: oto powiesiła go na włosku; w tej więc postawie usechłszy i w proch się rozsypawszy zakończył swoją nocną jazdę.”




Farmazon – pochodzący z wierzeń kaszubskich duch czarnoksiężnika, który zawarł pakt z diabłem. Na mocy owego paktu miał zdobyć nie tylko wielkie bogactwo i zdrowie, ale też, co jest charakterystyczne dla farmazonów, zdolność do pojawiania się w dwóch miejscach na raz. Nie ma przy tym zgody, czy była to właściwa zdolność bilokacji czy też prawdziwy człowiek był w jednym miejscu, a w drugim zastępujący go diabeł.

Łapiduch – istota z wierzeń Lasowiaków z Puszczy Sandomierskiej. Ma bulwiaste ciało, niesione przez szponiaste pięciopalczaste stopy, a posługuje się krótkimi rękami, z których wystają długie pazurzaste palce. Co ciekawe jest niegroźny dla żywych ludzi – poluje na nieszczęśliwe duchy, które łapie i dręczy, „doprowadzając je do płaczu”.

Potarczuk – duch wywodzący się ze zmarłego gwałtownie człowieka lub poronionego płodu. Pojawia się najczęściej jako wielkie czarne ptaszysko albo puszczyk; wyjątkowo na Pomorzu jako biały gołąb.

Strzyga – groźne stworzenie podobne w swej działalności do upiora. Niektórzy ludzie mają dwa rzędy zębów, dwa serca i dwie dusze – normalną i złą. Im to przeznaczone zostać po śmierci strzygą, bądź strzygoniem. Gdy zwykła dusza ujdzie już z ciała swą działalność rozpoczyna druga. Twora wstaje wówczas ze swej mogiły, aby polować na żywych. Mniej jest jednak od upiora wybredna; poluje bowiem na wszystkich ludzi, nie tylko na swoją rodzinę, już od początku działalności. Wyjątkowo może się nawet zadowolić krwią zwierząt. Ponadto ukąszenie przez nią nie powoduje nieodwołalnie zgonu ofiary, ani jej przemiany w kolejną strzygę. Oprócz swej zwykłej trupiej postaci pojawia się często jako sowa.

Podobnie jednak jak upiorów strzyg obawiano się i starano rozeznać przed faktem, kto może takową zostać. Najpewniejszym znakiem był oczywiście podwójny rząd zębów, ale też narodziny już z wyrzniętymi zębami, bądź urodzenie „w czepku”. Nic więc dziwnego, że dzieci z takimi objawami nieraz wypędzano z miejscowości. Z nich właśnie jednak powstawały najbardziej agresywne potwory, kierowane bowiem nie tylko głodem krwi, ale dodatkowo żądzą zemsty za doznane krzywdy.

Zachowanie przez zwłoki „świeżego”, rumianego wyglądu świadczyć miało niezbicie o zostaniu strzygą. Mniej pewną, choć zajmującą oznaką jest znamię w kształcie nożyc. Z tym ostatnim wiąże się niezwykła postać strzygonia i strzygi na Śląsku, o odmiennym od opisanego powyżej charakterze. Tam bowiem nie jest to powstały ze zmarłego człowieka zły duch, ale człowiek żywy o specyficznej tendencji do cięcia ubrania na ludziach. Czyni to ze złej woli i na szkodę ludziom, obnażając ich w ten sposób w najmniej odpowiednich sytuacjach. A czynić tak mógł dzięki temu, że miał „(...) nożyce na plecach, a palce u rąk jak żaba.”(za „Wielką Księgą demonów polskich” Państwa Podgórskich, hasło strzygon)




Upiór (wąpierz) – gdy człowiek nie dopełni swoich powinności, zostanie źle pochowany lub przeklęty – może zostać upiorem. Wstaje nocą ze swojego grobu i wysysa krew żyjących krewnych. Początkowo jednak tłamsi w ten sposób tylko swoją rodzinę – dopiero gdy z nią skończy atakuje dawnych sąsiadów. Powszechnym jest też w przypadku tych istot nawiedzanie swoich małżonków i spółkowanie z nimi jak za życia.

Gdy w jakiejś rodzinie było kilka przypadków śmierci w krótkim czasie to podejrzewano, że ktoś z niej został upiorem. Wtedy szukano takiego na żalniku, aby go unieszkodliwić. Co ciekawe przyszłe upiory można było rozpoznać niekiedy już za życia – miały mieć dwa rzędy zębów, dwa serca i dwie dusze – podobnie jak przyszłe strzygi.

Sposobów poszukiwania i unieszkodliwiania tego potwora można znaleźć całe mnóstwo. Jedną z metod odnajdywania go było zaprowadzić białego konia na cmentarz, uderzyć go łopata i zobaczyć przy którym grobie się zatrzyma. Mimo śmierci, choćby dawnej, ciało upiora ma być rumiane, a nawet ciepłe (zwłaszcza po opiciu się krwią). Najbardziej osławionym sposobem na pokonanie takiego jest wbicie osikowego kołka w serce. Nie mniejszą popularnością cieszyło się obcinanie głowy i kładzenie jej między nogami, połączone ze związaniem nadgarstków i stóp.

Na Kaszubach zwany „łapem”, bądź „łupim”, najpowszechniej zaś „wieszczym”.

Zmora – złośliwe stworzenie, czające się na śpiących ludzi. Podobnie jak upiór i strzyga, pije krew, lecz jest znacznie mniej groźna. Siada na piersi ofiary i uciska ją, dopóki z jej nosa nie pocieknie posoka, którą paskuda zlizuje. Osoby dręczone przez zmorę są na ogół blade, zmęczone i pozbawione chęci do życia. Co ciekawe w wielu przypadkach o bycie zmorą posądzano także żywych ludzi. Ci jednak nie musieli być wcale świadomi popełnianego zła. Ofiarami zmór padać zaś mieli nie tylko ludzie, ale również drzewa; wątek ten pojawiał się szczególnie na Śląsku i w okolicach Krakowa. Ścięcie drzewa duszonego przez zmorę miało skutkować jej śmiercią.

Szczególnym rodzajem zmory jest gnieciuch. Najczęściej przedstawiany pod postacią niemego chłopczyka o zimnym ciele i w czerwonej czapeczce. Cechować mają go niezwykle ciężkie jelita, które przed przystąpieniem do miażdżenia ofiary wyjmuje z siebie, ażeby jej nie zabić. Gniotki mają mieć przy sobie zawsze duże ilości pieniędzy. Oferują je człowiekowi, gdy ten zerwie im z głowy czapkę. Lepiej wtedy przyjąć szczodrą ofertę, w przeciwnym razie czorty te mszczą się bowiem okrutnie. Szczególnie gnieciuchy mają dręczyć pijaków – według niektórych wierzeń tylko oni mogą je w ogóle zobaczyć. Niekiedy przyjmują postać kota.

Inną jeszcze postacią z tej kategorii jest kicimora (ros. kikimora). Schemat jej działania nie odbiega zasadniczo od podanego wyżej jako dla zwykłej zmory. Wyróżnia ją jednak pewna cecha pozytywna - niekiedy ma trudnić się wyręczaniem gospodyń w przędzeniu wełny czy lnu, co czyni nocą.




Duchy rozmaite, wcześniej niewymienione

Kłobuk – powszechnie występujący w wierzeniach Słowian. Za dnia siedzi gdzieś w domu i żywi się jajecznicą. W nocy zaś lata po okolicy (do latania też wiele jego imion nawiązuje, jak: latalec na Kaszubach czy lataniec na Warmii i Mazurach) i szkodzi sąsiadom – zsyłając choroby i kradnąc. Wyszabrowane dobra zaś znosi „właścicielowi”. Nie sposób go też nie zauważyć – pojawia się pod postacią ognistej miotły, ożoga, wiechcia słomy albo kury. Z ognistości zapewne wywodzi się utożsamianie z szukającymi łupów kłobukami spadających gwiazd.

Z Warmii pochodzi też makabryczny dość sposób pozyskania owego pomocnika. Należy w tym celu iść o dwunastej w nocy do lasu na rozstajne drogi i rozpalić tam ognisko, nad którym upiecze się czarnego kota. Mięso należy zjeść, a kości rzucić za siebie i w ten czas zawołać kłobuka. Inny sposób polega na zakopaniu przy domu poronionego dziecka. Gdy po jakim czasie zacznie dawać o sobie znać i powie mu się „Bądź moim latańcem” to właśnie takowym się staje.

Należy przy tym pamiętać, że stwory te są groźne – gdy kto spróbuje im przeszkodzić w rozbojach to obsypują go wszami, od których nie da się już uwolnić. A biada gospodarzom, który zaprzestaną takiego karmić, lub co gorsza, zechcą się go pozbyć. W złości stwór gotów jest nawet spalić zamieszkiwaną dotąd chałupę.

O działalności kłobuków zaś może świadczyć fragment z „Księgi bajek polskich”(pisownia oryginalna):

„Wyszedł roz chłop na wieś, ale pod chałupą siedzi kurczok, mokry, obszargany, taki niedara. Kurczok piszczoł i on wzion tego kurczoka i przyniósł do izby. Tak mu się żol zrobieło, dał mu żreć i wsadziuł go pod kominek na noc. Przenocował tego kurczoka – a na górze były kupki grochu, pszenicy, jańczmiana i zyta. To poprzynosiuł ten kurczok.”

Krasnoludki – duszki te poświadczone są szeroko w świecie. Przez Słowian zawsze prawie postrzegane są pozytywnie. Przedstawiane jako ludziki piękne, acz maleńkiego wzrostu „(...)od much, a przynajmniej od pszczół nie więksi.” W niewielu tylko regionach (np. na Mazurach) przypisuje się im działalność chorobotwórczą i szkodliwą.

Charakterystyczną ich cechą jest kolor – czerwony. Zawsze przynajmniej czapeczkę noszą tej właśnie barwy. Mało to jednak dla ludzi istotne, czapeczka wspomniana ma bowiem krasnoludków czynić niewidzialnymi. Jeśliby ją człowiek krasnoludkowi odebrał to ten gotów jest wiele dóbr innych oddać, byleby czapeczkę odzyskać.

Uogólniając można rolę tych stworzeń przedstawić jako duszków pozytywnych co człowiekowi w życiu jego towarzyszą i mieszkają w kątach jego obejścia. Odmiennie acz nadal pozytywnie, prezentują się w Karkonoszach, do opisu czego posłużę się tu cytatem z „Polskiej demonologii ludowej” Leonarda Pełki [4]:

„W otoczeniu karkonoskiego ducha gór występowały krasnoludki, które „zaopatrywały kopalnie w węgiel i rudy metali, aby pracowitym górnikom opłacał się ich trud, ogrzewały wody źródeł leczniczych oraz zasilały je solami odżywczymi i odwarami roślinnymi, a także udzielały pomocy ludziom dobrym przy wykonywaniu czynności domowych”

U Kaszubów zaś, na skutek zasilania wątkami wierzeniowymi z Niemiec, bardzo żywa jest postać krasnoludka. Zwane tu powszechnie kraśniakami pełniły niekiedy rolę zbliżoną do rodzanic – znaki tajemne, co los przyszły naznaczały kreśliły na czole noworodka. Ze względu na tryb życia Kaszubów i ich krasnoludki odmienne nieco miały zajęcia, niż w pozostałej części Polski – dużo przy sieciach i sprzęcie rybackim siedząc. Inny też miały obyczaj – miast siedzieć po wygodnych kątach obejścia to zamieszkiwały w kominie wędzarni. Wdziewały często wysokie skórzane buty rybackie i kaptury przeciwdeszczowe. Włosy zaś miały szare od dymu palonego tytoniu. Wyprawiały się niekiedy na połowy ze swymi gospodarzami, dosiadając okrakiem smolnych beczek. Wskazywały wówczas rybakom drogę latarniami, by nie pobłądzili mieszkańcy Kolibek.

Według „Opowieści helskich” A. Piepera:

„Szczególnie dużym szacunkiem cieszy się tu krasnoludek niebieski, szczególnie opiekujący się rybakami i przynoszący im szczęście w połowach na Bałtyku. Niektórzy, najstarsi rybacy pamiętają jeszcze legendę o takim jednym krasnoludku, zwanym Błękitnym Ognikiem. Mówią, że spotykali go często chodzącego po wydmach nadmorskich i strzegącego pozostawionych przez nich sprzętów. Lecz nikt go nie widział nigdy w ludzkiej postaci, tylko jak przeskakiwał z trawy na trawę jako niebieskawy płomyk. Kto taki płomyk zobaczył, spokojny był o siebie, wierząc, że znajduje się pod opieką dobrego duszka”.

Rozróżniali też Kaszubi dwa rodzaje krasnoludków – w czapeczkach czerwonych i w czapeczkach zielonych. Do tych pierwszych śmiało można wszystko, co powyżej napisano przyłożyć. Te zielone zaś mają być szkodliwe i plugawego usposobienia. Po nocach można je zobaczyć jak liczą swoje skarby; ich czapeczki mają wtedy świecić z daleka na podobieństwo świetlików.

Marek – diabeł w Polsce znany powszechnie, choć nieco już zapomniany. Nikt nie wie, jak wygląda naprawdę, prócz tego, że na wiosnę ma się wcielać w czerwonego pajączka. Wiosną w ogóle wykazuje Marek zwiększoną aktywność, kiedy to chodzi po świecie i próbuje toporkiem odrąbać ludziom ręce i nogi. Kiedy komuś pokazywały się wiosną małe ranki to mówiono, że go „Marek pociupał”. Nim też matki straszyły dzieci, że czort ów przyjdzie do nich i utnie nieumyte kończyny. Od jego imienia mają też pochodzić takie określenia, jak „nocny Marek”, czy „piekielny Marek”.




Maruda – złośliwe stworzenie dręczące dzieci. Nie pozwala im spać i zmusza do płaczu. Dla ochrony przed nią należy koło łóżka ofiary położyć miskę z wodą, a do niej włożyć po trzy (bo i trzy mogą być w dziecku marudy) wrzeciona i łyżki oraz kłębek nici. Straszydło zajmie się wtedy tymi przedmiotami, zamiast dzieciakiem. Inna metoda mająca odstraszyć marudy, przedstawia się następująco: należy łóżeczko obsadzić dziewięcioma szmacianymi lalkami, zaczynając od wezgłowia, a pod poduszkę położyć kłębek nici, igiełkę, trochę maku i kawałek bułki, mówiąc (S. Czernik, „Trzy zorze dziewicze”):

„Marudy, marudziska
idzcie na psiska,
i żyjta, i idźta, i zabawiajta,
i memu dziecku spać dajta”

Mlekowy żmij – olbrzymi gad podziemny, paskudnego usposobienia. Nocą miał wciskać się do siedzib ludzkich by psuć sprzęty i zapasy. Przejawiał szczególne upodobanie do mleka.

Mrzelc – kaszubski duch mrozu. Według „Kaszubskich nazw diabła” A. Sychty:

„Na Kępie Swarzewskiej, szczególnie w Tupadłach, mówi lud o diable zwanym mrzelc, który nie jest niczym innym jak właściwie uosobieniem silnego mrozu. Jest to 'kudłati' i 'wosati' demon pokryty 'zglodzą' (szronem), wyrządzający szczególnie w gospodarstwie domowym wielkie szkody. 'Zamroża' wodę w studniach, krowom mleko w wymionach, on nawet gotów 'zamrożec' czy 'zamrożec celą w krowie'. Także rybakom 'są psoci', pokrywając jeziora, stawy, a nawet morze grubą powłoką lodową, niedoświadczonych zaś prowadzi do przerębli i topi.”

Pieniężny chłopczyk – stworzenie żywe szczególnie w wierzeniach litewskich. Pod postacią małego chłopczyka właśnie mają chodzić po świecie pieniądze. Gdy kogo napotka taki malec to prosi aby go uderzyć w twarz. Najlżejsze jednak nawet dotknięcie sprawiało rozsypanie się w monety. Nominały zaś zależeć mają od koloru chłopczyka - z brunatnego sypią się miedziaki, a z białego srebrniki. Czerwony zaś ma przenosić w sobie monety złote.

Polewik – duch polny, opiekujący się zasiewami. Ma postać niedużego dziadka o słomianych włosach. Spotkanie z nim nie należy do przyjemnych – nawet swoich gospodarzy, gdy zasną na polu, depcze i poddusza. Włóczęgów zaś wodzi na manowce. Można go zmusić do pozostania w zbożu, sadzając na miedzy niezdolnego do piania koguta i dwa jajka. Nie należy jednak tego zabiegu nadużywać, może to bowiem spowodować gniew polnego duszka.

Ciężki dla niego okres to czas żniw, kiedy musi unikać ostrz sierpów i kos (dziś, kiedy powszechnie stosuje się kombajny jeszcze ma trudniej). Kryje się w końcu w ostatnim zebranym snopku. Należy więc ów ostatek traktować z szacunkiem. Niegdyś z pompą i uroczystością zanoszono go do osady i zostawiano w kącie stodoły, gdzie czekał spokojnie do wiosny i zasiewów.

Skarbnik – duch kopalni znany głównie na Śląsku (choć i na Pomorzu – tutaj zwany „Skarbówc”). Pojawia się najczęściej w postaci starego, dostojnego górnika. Na wyposażeniu ma zawsze niezwykłą lampę, niosącą bardzo ostre niebieskie lub czerwone światło.

Duch ten cieszy się wielkim poważaniem wśród górników. Pomaga im bowiem w pracy i ostrzega przed niebezpieczeństwami. Łaja jednak leniwych i gnuśnych, nienawidzi hałasów, przekleństw i gwizdania. Za te i inne przewinienia mści się zrzucając zwały węgla na głowę, czy naprowadzając na płonną skałę.

Ma być też skarbnik opiekunem górniczych zaświatów; trafiają do nich ludzie, którzy zginęli pod ziemią.

Spośród tych duchów szczególnym poważaniem cieszy się jeden, znany w Zagłębiu Karwińsko – Ostrawskim jako Pustecki.

Smantk – zły duch z wierzeń kaszubskich. Określany z jednej strony „najmłodszym”, a z drugiej - „najwyższym” z diabłów.

Obecnie ma być raczej pasywny – zapatrzony w siebie snuje się po lasach i pustkowiach, nie szkodząc ludziom, ale też nie pomagając nikomu. Znajduje czasem uciechę w napędzeniu komuś strachu, jednak stroni od ludzi.

Stolem – wymarły już olbrzym z wierzeń kaszubskich. Mieli stolemowie dobroduszne nastawienie, pomagali często ludziom, stąd żal u ludzi, że nie ma już stolemów. Ich dziełem miało być Małe Morze, Depka i Rewa Mew. Są bohaterami wielu legend, w których popisują się często wielką siłą i dokonują czynów poza ludzkim zasięgiem. Pewna szczególna mówi o końcu jednego z plemion Stolemów; królując nad ludźmi obrośli w pychę. Zaczęli więc zaniedbywać własne obrzędy i swoich Bogów. W czasie jednego ze swych świąt zupełnie o nim zapomnieli i oddawali się gnuśności. Wówczas ich kapłan w złości przeklął całe plemię, które zamieniło się w kamienie.




Bogowie

Wśród duchów Przyrody najpotężniejszymi są Bogowie. Ze swych siedzib rządzą światem za pośrednictwem podległych Im duchów i zwierząt. To właśnie na Ich wierze wyrastała kultura Słowian. Mimo zmian i obcych wpływów, zanoszonych nam siłą, ta kultura w znacznym stopniu przetrwała. Nadal obchodzimy stare święta, tylko pod innymi nazwami. Zachowujemy stare obyczaje, tylko nie pamiętamy o ich pochodzeniu. Przypomnijmy więc sobie o naszych Bogach, którzy opiekowali się naszymi Przodkami i odbierali od Nich cześć.

Należy zwrócić uwagę na to, że Starzy Bogowie nie podlegali podziałowi na dobrych i złych. Wszystkim Im należny jest szacunek. W szczególności okazujemy go obchodząc święta ku Ich czci. Wspomniałem już o tym zresztą w części „Stosunek do Bogów”.

Zanim przejdę do właściwej treści tego rozdziału przypomnijmy sobie - nasze wiadomości o Bogach Słowian są często niekompletne bądź oparte w znacznym stopniu na domysłach. Duże usługi w uzupełnianiu tej wiedzy oddają nauki takie jak mitologia porównawcza czy lingwistyka. Nadal jednak – treści przedstawione poniżej są wynikiem „przetrawienia” strzępków, bo tak należy to nazwać, informacji pochodzących z tych nauk przez osobistą wizję i przekonania autora.

Zupełnie osobną sprawą jest zaś samodzielne uzyskanie od Bogów wiadomości na Ich temat – poprzez bezpośredni kontakt z Nimi. W kwestię tę nie zamierzam jednak na w „Małym Słowianinie” wchodzić, jako opierającą się na indywidualnym doświadczeniu duchowym, a nie na dostępnych wszystkim źródłach.




Swarog

Inne imiona: Swaróg, Swarożyc, Radogost
Atrybuty: młot kowalski, kuźnia, ogień
Dziedziny działania: rzemiosło, władza, walka, prawo

Jest to Bóg o którym niewiele zapisano w kronikach. Imię „Swarog” pojawia się użyte wprost jedynie w glossie do bułgarskiego przekładu greckiej kroniki Jana Malali [9 s.162]:

„I było to po potopie i po rozdzieleniu narodów, począł panować najpierw Mestrom z rodu Chamowego, a po nim Jeremiasz, po nim Teost [Hefajstos], którego także Swarogiem nazywali Egipcjanie. Za panowania tego Teosta w Egipcie spadły kleszcze z niebios, i poczęli Egipcjanie kuć oręż, pierwej bowiem palicami i kamieniami bili się. Ów zaś Teost zakon ustanowił, aby niewiasty za jednego mężczyznę wychodziły i żyły wstrzemięźliwie, a która cudzołoży – karać rozkazał. Dlatego przezwano go Bogiem – Swarogiem. Przedtem bowiem niewiasty wszeteczniły z kim chciały, jak zwierzęta. Jeśli urodziła dziecko, to oddawała je temu, który był jej luby, mówiąc: „To jest twoje dziecię”. On zaś urządzał święto i brał je. Teost zaś taki zakon odrzucił i ustanowił jednemu mężowi jedną żonę mieć i żonie za jednego męża wychodzić; jeśli zaś kto to naruszy, niech wrzucą go do pieca ognistego. Dlatego przezwali go Swarogiem i błogosławili Egipcjanie. I potem panował syn jego, imieniem Słońce, którego nazywają Dadźbogiem – siedem tysięcy i czterysta i siedemdziesiąt dni, czyli było lat dwadzieścia z połową. Nie znali bowiem Egipcjanie innego liczenia; owi po księżycu liczyli, a drudzy dniami lata liczyli; liczbę bowiem dwunastu miesięcy poznali, gdy ludzie dań poczęli dawać carom. Car Słońce, syn Swarogowy, to jest Dadźbóg, był mężem silnym; usłyszawszy od kogoś o pewnej Egipcjance, bogatej i znakomitej i o pewnym człowieku, chcącym wszetecznić z nią, szukał jej, by ją pojmać, a nie dać naruszać zakon ojca swego, Swaroga. Wziął ze sobą mężów swoich kilku i wiedząc godzinę, o której cudzołoży, nocą naszedł na nią pod nieobecność męża jej, a ją znalazł leżącą z innym, którego chciała. Pojmał ją tedy i męczył, i posłał wodzić ją po krainie na pohańbienie, a tamtego cudzołożnika ściął. I było czyste życie we wszystkiej ziemi egipskiej i chwalić go poczęto.”

Nie wiemy skąd przyłożenie imion Bogów słowiańskich do opisu historii Egiptu. Jeśli jednak przyjąć, że nastąpiło ono w zgodzie z charakterem Swaroga i Dadźboga, to na podstawie przytoczonego fragmentu wysnuć możemy szereg wniosków. W dużej części znajdziemy dla nich potwierdzenie w innych źródłach.

Po pierwsze – Jego żywiołem jest Ogień. Karą za złamanie zakonu (prawa) Swaroga miało być spalenie w piecu. Liczne zapisy wschodniosłowiańskie wyrzucają zaś ludowi oddawanie czci Ogniowi – szczególnie pod owinem (urządzeniem do suszenia zboża). W „Słowie Christolubca” pada imię Boga Ognia: „do ognia modlą się, zowiąc go Swarożycem” [2 s.171]. Z kolei „Słowo św. jana Złotoustego” stwierdza lakonicznie, że na Rusi „wierzono w Swarożycza”, potwierdzając imię tego Boga. Przyrostek -yc oznaczać może stosunek synowski (a więc Swarożyc = syn Swaroga). Wiemy jednak [5 s.240], że Słowianie mieli tendencję do zdrabniania imion boskich. Wówczas Swarożyc nie byłby synem Swaroga, ale samym Swarogiem, nazwanym pieszczotliwie [5 s.503]. Ja sam skłaniam się ku takiej właśnie interpretacji.

Potwierdzeniem ogniowych kompetencji Swaroga są narzędzia kowalskie, które za Jego rządów spadły z nieba. Bliscy Słowianom Bałtowie znają postać boskiego kowala Teljawela, który wykuwa błyskawice dla Perkunasa [1 s.106]. Podobną sytuację mamy u Greków, gdzie Hefajstos wytwarza pioruny dla Zeusa. Jeżeli przyjąć analogiczną sytuację u Słowian, to może właśnie o Swarogu pisze Prokopiusz z Cezarei [1 s.44]:

„Uważają oni (Słowianie), że jeden tylko Bóg, twórca błyskawicy jest panem całego świata, i składają mu w ofierze woły i wszystkie inne zwierzęta ofiarne.”

Relacja Prokopa odnosi się do Boga zwierzchniego, władającego całym światem. Nie podaje Jego imienia, są jednak językowe poszlaki, pozwalające umieścić tutaj właśnie Swaroga. Badacze odnoszą Jego imię do irańskiego chwar - Słońce, indyjskiego svar - blask, niebo, Słońce, a bóstwa najwyższe w Indiach nosiły przydomek svaraj [2 s.172]. Oprócz tego wiele kultur przypisuje podstawowym wynalazkom cywilizacyjnym (rzemiosła, rolnictwo, sztuka itp.) pochodzenie niebiańskie. Jak widzieliśmy wyżej, za panowania Swaroga kleszcze kowalskie spadły z nieba. Dzięki nim prymitywna dotąd broń – palice i kamienie – zastąpiona została prawdziwym orężem. Ponadto Swarog, jako władca daje swoim poddanym prawo. Szczegóły te składają się na obraz cywilizatora, wprowadzającego ład, kulturę i technikę w życie swojego ludu. Postacie takie na ogół silnie związane są ze światem niebiańskim i zajmują najważniejsze pozycje w panteonie [9].

Hipotezę o niebiańskiej dziedzinie Swaroga uzupełnimy relacją Helmolda o Połabianach [1 s.100]:

„Obok zaś wielokształtnej rzeszy bożków, którymi ożywiają pola i lasy lub przypisują im smutki i rozkosze, nie przeczą, że wierzą w jednego boga w niebie, rozkazującego pozostałym; ów najpotężniejszy troszczy się tylko o sprawy niebiańskie, inni zaś – pełniący w posłuszeństwie przydzielone im zadania – pochodzą z jego krwi i w tym każdy jest znamienitszy, im bliższy jest owemu bogu bogów.”.

Helmold nie podaje imienia owego „Boga w niebie”. Z zapisu wynika Jego względna obojętność na sprawy ziemskie i codzienne. Istotne dla nas będzie jednak to, że bóstwo tego typu pojawia się w ogóle u Słowian. Wbrew Gieysztorowi [2 s.110] mało zasadne wydaje mi się umieszczeniu tu Peruna – Boga Gromowładnego. Bogowie tego typu są bowiem na ogół wybitnie aktywni; jako bogowie wojny, pogody, płodności... Tekst Helmolda zaś wyraźnie odnosi się do Boga biernego (deus otiosus), co ciężko pogodzić z licznymi kompetencjami Peruna. Przypisanie Swarogowi odległości od spraw ziemskich tłumaczyłoby nieobecność Jego idola w „panteonie kniazia Włodzimierza” na Wzgórzu Kijowskim. W przeciwnym razie trudno ową lukę uzasadnić – zwłaszcza wobec szeroko poświadczonego u Słowian kultu Ognia.

Przeniesiemy się teraz na zachód Słowiańszczyzny. Na terenie Federacji Wieleckiej poświadczony jest kult Swarożyca. Opis chramu, gdzie oddawano Mu cześć sporządził Thietmar z Merseburga [2 s.167]:

„Jest w kraju Redarów pewien gród o trójkątnym kształcie i trzech bramach doń wiodących, zwany Radogoszcz, który otacza zewsząd wielka puszcza, ręką tubylców nie tknięta i jak świętość czczona. Dwie bramy tego grodu stoją otworem dla wszystkich wchodzących, trzecia od strony wschodniej jest najmniejsza i wychodzi na ścieżkę, która prowadzi do położonego obok i strasznie wyglądającego jeziora. W grodzie znajduje się tylko jedna świątynia, zbudowana misternie z drzewa i spoczywająca na fundamencie z rogów dzikich zwierząt. Jej ściany zewnętrzne zdobią różne wizerunki bogów i bogiń – jak można zauważyć, patrząc z bliska – w przedziwny rzeźbione sposób, wewnątrz zaś stoją bogowie zrobieni ludzką ręką w straszliwych hełmach i pancerzach, każdy z wyrytym u spodu imieniem. Pierwszy spośród nich nazywa się Swarożyc i szczególnej doznaje czci u wszystkich pogan. Znajdują się tamże ich znaki, których nigdzie stąd nie zabierają, chyba że potrzebne są na wyprawę wojenną, i wtedy niosą je piesi. Dla strzeżenia tego wszystkiego z należytą pieczołowitością ustanowili tubylcy osobne sługi. Kiedy zbierają się tutaj, aby składać bałwanom ofiary lub gniew ich przebłagać – siedzą tylko ci, podczas gdy inni stoją. Szepcząc tajemnie, kopią z drżeniem ziemią, ażeby na podstawie wyrzuconych losów zdobyć pewność w sprawach wątpliwych. Po zakończeniu tych wróżb przykrywają losy zieloną darnią i wbiwszy w ziemią na krzyż dwa groty włóczni, przeprowadzają przez nie w pokornej służbie konia, którego uważają za coś największego i czczą jako świętość. Rzuciwszy następnie losy, z których pomocą już wcześniej badali, wróżą na nowo, jakoby to co boskie. Jeżeli z obu tych wróżb jednaki znak wypadnie, wówczas idzie się za nimi; jeżeli zaś nie, lud smutny rezygnuje całkowicie. Z dawnych czasów, które różne błędy zwodzą, pochodzi świadectwo, że ilekroć grożą im srogie przeciwności długiej wojny domowej, wychodzi ze wspomnianego jeziora potężny odyniec z pianą połyskującą na białych kłach i na oczach wszystkich tarza się z upodobaniem w kałuży wśród straszliwych wstrząsów. Ile okręgów w tym kraju, tyle znajduje się świątyń, i tyleż wizerunków demonów doznaje czci od niewiernych, między nimi jednak wspomniany powyżej gród główną ma władzę. Gdy na wojnę ruszają, pozdrawiają go, gdy szczęśliwie z niej powracają, czczą go należnymi darami i przez losy oraz przez konia, jak wyżej powiedziano, pilnie badają, jaką stosowną ofiarę winni słudzy złożyć bogom. Tajemniczy gniew bogów łagodzi się ofiarami z ludzi i bydła.”

Jak widzimy, Swarożyc cześć odbierał nie tylko od Słowian Wschodnich, ale też od zachodnich. Zachowały się nawiązujące do Jego imienia nazwy miejscowości jak (obecnie niemiecki) Schwerin, Swarożyn (starsza forma: Swarzyszewo) czy Swarzędz [2 s.172]. Śladów tego typu jest więcej. Jak jednak ma się ów zachodni – bojowo nastawiony - Swarożyc ze Swarogiem, w którym upatrywałem Bóstwa biernego? Może to nie być sam Swarog, lecz jakiś Jego Syn, doznający kultu na zachodzie Słowiańszczyzny. Możliwe jest też jednak inne wytłumaczenie. Pamiętajmy, że Słowianie Połabscy podlegali przez długi czas agresywnej chrystianizacji i presji polityczno – militarnej właściwie ze wszystkich stron. Zdaje się, że w tych okolicznościach mogła nastąpić aktywizacja – swoiste przeobrażenie mitologiczne – starego Boga Nieba. Co ciekawe, u Germanów bóg nieba – Tyr – nie nabrał w ogóle cech biernych, ale stał się właśnie Bogiem wojny.

Podsumowując wywód o Swarogu, jako Bogu Najwyższym. Zajmuje się przede wszystkim sprawami niebiańskimi, mało zwraca uwagi na codzienne sprawy ludzkie. Odbiera jednak cześć – jako Bóg Ognia, czy wręcz uosobiony Ogień – i interweniuje w sprawach doniosłych, czy kryzysowych. Nie jest więc to Bóg bierny całkowicie, ale raczej pozwalający działać na co dzień Bogu bardziej dynamicznemu – Perunowi.

Zajmijmy się teraz znaczeniem Ognia w duchowości Słowian. Przede wszystkim stwierdzić należy, że Ogień, jak mało które zjawisko Przyrody, wzbudza szczere przywiązanie ludu słowiańskiego [5 s.493]. Łatwo je zrozumieć gdy się zastanowić nad życiem ludzi bez elektryczności. Ogień ogrzewa ich domy, niesie światło, pozwala przygotowywać posiłki i odstrasza dzikie zwierzęta. Nieodzowny jest przy wytwarzaniu wielu dóbr materialnych – nawet po dziś dzień. Jest jednak też drugie oblicze Ognia; trzyma lud w bojaźni, przez groźbę pożaru; w słowiańskiej drewnianej zabudowie pożar stanowi bardzo realne zagrożenie. Połączenie to skutkuje bardzo emocjonalnym przywiązaniem do Ognia – pełnym sympatii i szacunku, ale też pewnej obawy. Dobrze wyrażają to słowa wieśniaczki ze środkowego Polesia [5 s.497]: „Trzeba Go (Ogień) szanować całkiem tak jak Boga. U nas szanują Ogień, bo On może zapalić.”. Świeżo rozpalony wita się więc słowami [5 s.496]: „Ogieńku Święty, Skrabicku Boży, nie dajże nam się nigdy zubożyć!”, a Jego samego zwie się „Bogaczem” (co ciekawe Ziemię również tytułuje się nieraz „Bogatą” - może jest to odległe nawiązanie do słowa „bóg”?) [5 s.496]. Z drugiej strony funkcjonują rozliczne tabu co do obchodzenia się z tym Żywiołem [5 s.498]. Nie należy więc wkładać do Ognia ostrych przedmiotów, drewno nie powinno być weń ciskane, ale ostrożnie kładzione. Niedopuszczalne zaś było zagaszanie Go brudną wodą czy pomyjami.

Mimo nimbu boskości i dostojeństwa Ogień domowy ma w sobie coś swojskiego, znanego. Może stąd wynika obyczaj by, podczas przeprowadzki do nowej chaty, zabrać ze sobą żar ze starego siedliska [5 s.501] – by choć trochę oswoić nieznaną jeszcze, nową przestrzeń. Porcję takiego żaru otrzymywał też syn wyprowadzający się „na swoje”. Daje się znać też dobrotliwy aspekt tego Żywiołu: staroruski tekst homiletyczny stwierdza, że [2 s.174]: „Kiedy schnie zboże, wtedy ogień – bóg tworzy spór”.

Nasi Przodkowie przydawali Ogniowi duże znaczenie duchowe. Stawał się bowiem pośrednikiem między światami [5 s.500], kiedy za Jego pośrednictwem składano Bogom ofiary – spalenie darów ofiarnych jest bodaj najczęstszym sposobem ich złożenia (choć nie jedynym) w wielu kulturach. Towarzyszył także naszym Przodkom przy odejściu z tego świata; na terenach słowiańskich dominował obrządek ciałopalny, ale Ogień ma tu jeszcze jedną rolę. Umierający starzec Akuła z Polesia Rzeczyckiego zażądał, by do trumny włożono mu krzemień; sam zaś przy jego pomocy próbował rozpalić łuczywo [5 s.493].

Folklor słowiański daje też nieoczekiwane potwierdzenie fragmentu przytoczonej na początku kroniki Jana Malali. Imię Swaroga tłumaczy ona surowymi karami, które miał ustanowić. Podczas burzy z piorunami mówi chłop poleski, że „Bóg swarzy” w znaczeniu „gniewa się” [5 s.505].




Perun

Inne imiona: Świętowit, Piorun
Atrybuty: dąb, jarzębina, błyskawica, włócznia, biały ogier, młot, kamień
Dziedziny działania: władza, walka, niebo, burza, płodność

Czczony przez Słowian jako Bóg Gromowładny, pokrewny Perkunowi Bałtów. Na początku przyjrzymy się Jego imieniu: Perun. Składa się z rdzenia *per- = „bić”, „uderzać”, „prać” oraz przyrostka -un, oznaczającego wykonawcę jakiejś czynności; byłby więc Perun „Tym, co uderza” [2 s.86]. Co ciekawe, rdzeń *per- w swej starszej formie, jako *perkw-, pojawia się również w innych językach. Mamy więc łac. quercus = „dąb”, celt. herkos = „dąbrowa”, goc. fairguni = „wzgórze pokryte dąbrową”, gr. keraunos = „piorun” [2 s.87], alb. perendi, perudi = „bóg”, „niebo” [2 s.90]. W bułgarskiej zagadce ludowej wyraz peruszan pojawia się zamiast gromu [2 s.89]. Wyrażenia te oznaczają szereg elementów łączących się z kultem Gromowładcy. Zmiana początkowej spółgłoski w części z nich ma zaś wynikać wg językoznawców z tabuizacji [2 s.87]. Jak pokazuje przykład litewski: jedynie starsi ludzie mieli prawo wymawiać imię Perkuna, a i to w formie zdrobniałej: Perkunelis czy Perkonitis [2 s.87]. Aby nie mówić o Gromowładnym wprost stosowano także imiona zastępcze jak Dievaitis czy Dievins (formy zdrobniałe) [2 s.87], Akmenis Kalvis = „Kamienny Kowal” [2 s.103], czy Dundulis (pochodne prawdopodobnie od lit. dundeti = „grzmieć”) [2 s.106]. Z czasem, po chrystianizacji, zatarł się trwożny szacunek dla Piorunowładcy; obecny zaś w naszym języku wyraz „piorun” ma być zdesakralizowanym imieniem tego Boga [1 s.45], a „do pioruna” długo funkcjonowało w Polsce jako ciężkie przekleństwo [2 s.91].

Kim więc jest Perun? Już samo imię – w zestawieniu z dzielącymi rdzeń wyrazami – może nam sporo powiedzieć. Byłby to więc być Bóg Piorunowładny, przebywający gdzieś wysoko – może w niebie, lub na dębie. Poprzez owo „bicie” czy „uderzanie” nasuwa się skojarzenie z wojną i walką. Jak zobaczymy dalej – wnioski te znajdą potwierdzenie w źródłach i w rekonstrukcji. Sporo opierać się będziemy na kulcie litewskiego Perkuna.

Kniaź Włodzimierz postawił na Wzgórzu Kijowskim posągi szeregu Bóstw; na pierwszym miejscu wymieniany jest Perun ze srebrną głową i złotym wąsem [1 s.45]. Kronika nie wspomina aby posąg w Kijowie miał jakąś broń. Dowiadujemy się jednak, że – po obaleniu na Rusi idoli dawnych Bogów – odpływający Perun rzucił swą maczugę na most w Nowogrodzie Wielkim i „(...) biją się nowogrodzianie tą maczugą” [9 s.45]. Nieco później przyjrzymy się kultowi zachodniego wcielenia Peruna, czyli Świętowita. W Jego świątyni znajdować się miał m.in. olbrzymi miecz. Rekonstrukcja przydaje litewskiemu Perkunowi młot i powracającą siekierkę do rzucania [9 s.41]. W podaniu białoruskim Gromowładca uzbrojony jest w łuk i strzały [2 s.102]. Mnogość oręża, z którym występuje ten Bóg, świadczy niezbicie o Jego wojennych kompetencjach. Wróćmy jednak na chwilę do łuku Peruna. Bogowie Gromowładni ludów ze sąsiadujących Słowianami również posługują się tą bronią [5 s.469]. Są to mordwiński Purgine-pas, czeremiski Jumo, czy fiński Ukko. W Ich przypadku dowiadujemy się jednak dodatkowego szczegółu: łuk ów jest tęczą. Z niej właśnie, podczas burzy, Bogowie ci strzelają piorunami w swoich przeciwników. Może i nasz Perun z tęczowego łuku wrogów gromem razi?

Główną bronią Peruna jest oczywiście błyskawica; podczas burzy widać jak ciska nią w swoich wrogów. W szczególnie archaicznej postaci miał to być „kamienny piorun” [2 s.102]. Nieraz udawało się go odszukać na ziemi; wówczas stawał się amuletem przeciwko wszelkiemu złu oraz lekiem na czary i choroby [1 s.46]. Największą moc posiadał jednak lecąc z nieba, kiedy jeszcze płonął; w 1625 roku podróżnicy przemierzający Żmudź mieli miejscowego za towarzysza drogi. Gdy nieopodal nich uderzył grom, ten rozpaczał iż jego oszczędził. Rychło się jednak pocieszył, znalazłszy spopielone siodło; spożycie jego resztek miało mu zapewnić długowieczność bez chorób, dar wróżenia i władzę nad Ogniem [2 s.88]. Może z podobną wiarą w moc pioruna związany jest ogólnosłowiański zwyczaj uderzania się po głowie kamieniem, czasem żelazem, przy pierwszym wiosennym gromie. Na Ukrainie towarzyszą temu słowa „Kamen holova” [2 s.103]; celem tych działań jest zapewnienie sobie zdrowia i wolności od bólu głowy.

Kogo jednak miał Perun razić swoim orężem? Niemal wszystkie kultury świata znają mit o pojedynku Gromowładcy z Gadem. U Słowian parę tę tworzą prawdopodobnie Perun i Żmij [1 s.59], [6], [9]. Walka ta ma szczególne znaczenie dla utrzymania ładu świata; w jej wyniku Bóg Burzy uwalnia, uwięzione przez Żmija, życie. Jest ono symbolizowane, w najbardziej wyraźny sposób, przez wodę [2 s.98], ale również przez kobietę czy bydło (bogactwo). Dodajmy, że walka Gromowładnego z siłami Chaosu przenosi się również na „mikroskalę” Kosmosu. Bałtowie wzywają swojego Perkuna do karania złych ludzi, złych duchów itp.; Żmudzin zaś modli się w czasie burzy „Perkunie, Dobry Boże, nie bij w Żmudzina, lecz bij w Rusa jak w rudego psa.” czy „bij w Niemca ja w diabła” [2 s.100].

Burza z piorunami to jedno z najbardziej widowiskowych zjawisk Przyrody. Nic więc dziwnego, że jej Sprawca – Bóg Gromowładny – zyskał sobie wybitne miejsce w mitologii. Czy jednak miał i inne kompetencje w sferze przyrodniczej? Jakiś ślad po tym może podawać inflancka kronika, wg której w roku 1219 Litwini mieli się przeprawić po zamarzniętym – za sprawą Perkuna – morzu [9 s.33]. Byłby to ślad Jego władzy nad żywiołem wody. Nie wolno jednak wykluczyć, że kronikarz odwołał się do Perkuna z braku wiedzy o innych Bogach Litwy. Wiadomo też o obrzędach służących przywoływaniu deszczu, w których pojawia się zarówno sam Perun, jak i Jego towarzyszka. Przytoczmy najpierw opis takiego obrzędu, w którym pojawia się sam Perkun. Notuje go tekst inflancki z 1610 roku, odnoszący się do Bałtów [2 s.106]:

„Zachowują tez taki obyczaj aż do dzisiejszego dnia: gdy jest wielka susza ziemi z braku deszczu, zwykli na wzgórzach i w bardzo gęstych lasach czcić grzmot i jemu składać w ofierze czarną jałówkę, czarnego kozła i czarnego kura, których poświęciwszy swoim obrzędom, zbierają się bardzo licznie z sąsiedztwa, tamże ucztując i pijąc, wzywają Perkuna, to znaczy boga grzmotu, przede wszystkim nalewając naczynie piwem i trzykrotnie obnosząc wokół wznieconego tam ognia, a potem wylewają je w ogień i modlą się do Perkuna, aby rozlał deszcz i wilgoć.”.

Ciekawy rytuał sprowadzania opadów występuje u Słowian południowych, gdzie zachował się prawie do dziś [2 s.104]: w czasie suszy dzieci wybierają niedojrzałą do zamęścia dziewczynę. Pożądane jest, aby była ona ostatnim dzieckiem urodzonym przed utratą przez matkę płodności. Dziewczynkę ową przybiera się zielonością i kwieciem, zaś kobiety z wioski oblewają ją wodą. W Bułgarii i Macedonii zwie się tę dziewczynę Perepuną, Peperuną lub podobnie. Co ciekawe jest to imię którym na Półwyspie Bałkańskim Słowianie mieli zwać towarzyszkę Peruna [2 s.89], choć określano ją również jako Dodolę czy Dudulę [2 s.105]. Występuje to również zbieżność z bułgarską nazwą motyla: peperuda [2 s.104], co – to już wyłącznie mój pomysł – miałoby może związek z poetyckim określeniem ukochanej kobiety, owej Peperuny?

Kończąc wywód o sprowadzaniu deszczu wspomnimy tylko, że Żmudzini wieszali – jako „przynętę dla deszczu” – skórę baranią [2 s.108]. Bliższego wyjaśnienia owego zwyczaju niestety nie znam.

Mimo upływu czasu i niszczącego działania chrześcijaństwa, możemy podać pewne szczegóły kultu, jakim Słowianie otaczali Boga Gromowładnego. Najsamprzód więc powiemy, że Jego świętym drzewem był dąb [1 s.46], [2 s.108]. Wiadomość tę opieramy – znowuż – głównie na kulcie litewskiego Perkuna, którego związek z dębem jest dobrze poświadczony [2 s.87]. Jednak i folklor słowiański zna obrzęd wywoływania deszczu, podczas którego symuluje się polowanie na węże i składa ofiary pod dębem właśnie [2 s.106]; pod tym drzewem Słowianie mieli zaś w czasach niemal współczesnych szczególnie chętnie zanosić modły o deszcz [5 s.529]. Według wierzenia ludowego (potwierdzonego naukową statystyką [5 s.528]), dęby miały być szczególnie chętnie nawiedzane przez pioruny. Może się to wydawać dziwne, że połączono z kultem Peruna drzewo przezeń palone gromem; pamiętajmy jednak o sakralizującym znaczeniu porażenia błyskawicą. Po Słowiańszczyźnie żywe było długo wierzenie, że człowiek zabity od pioruna trafia bezpośrednio do raju, a w miejscach nawiedzonych przez pioruny lud chętnie odprawiał swoje nabożeństwa [5 s.486]. Rośliną poświęconą Perunowi był też prawdopodobnie kosaciec – wniosek ten opiera się głównie na jego nazwie u Serbów i Chorwatów, perunika [2 s.90], choć faktycznie jest to świadectwo dość wymowne. Nazwa ta występuje też u Bułgarów [1 s.46].

W pewien sposób kult Peruna łączy się z liczbą cztery i czwartkiem. Bałtowie mają mówic o czterech obliczach Perkuna i o czterech stronach świata, nad którymi panuje [2 s.125]. Ze współczesnych nawet angielszczyzny i niemczyzny znamy zaś thursday i donnerstag na określenie czwartku, który u Drzewian Połabskich zwał się perendan [2 s.90], co pozostaje w tej samej konwencji. Wykopaliska archeologa Sedova ujawniły na wzgórzu Peryni, nieopodal Nowogrodu Wielkiego, gdzie oddawano cześć Perunowi, kamień z wizerunkiem czteroliścia [2 s.94].

Schrystianizowanym spadkobiercą Peruna jest Eliasz, lub Ilja. Jego święto obchodzone jest 20 lub 22ego lipca [2 s.212], kiedy otrzymuje ofiarę z wołu [5 s.258]. Ofiary odbierał jednak i inne. Ciekawszy przykład idzie z powiatu kadnikowskiego w obwodzie wołogodzkim. Są to olbrzymi (dochodzący 84kg!) bochen chleba i równie wielki kawał twarogu, które po nabożeństwie spożywają wierni [5 s.260]. Jak zobaczymy dalej, podobny ryt występował wiele wieków wcześniej w Arkonie, gdzie czczono Świętowita. Drugą z ciekawszych ofiar dla Boga Piorunów poznajemy z podań północnych Wielkorusów i Permiaków [9 s.196]; otóż Eliaszowi składali w ofierze jelenia, który w dniu święta sam przybiegał z lasu na miejsce, gdzie go zabijano. Pewnego razu spóźnił się jednak i zamiast niego zabito byka. Jeleń stwierdziwszy że jest już zbędny zawrócił i więcej się nie zjawił. Podobne wierzenie ma funkcjonować na Kaukazie. Warto też wspomnieć, że w Bułgarii 15-17 lipca obchodzono nabożeństwa ku czci ognia i piorunów [5 s.264] – należy podkreślić, że według ludu chodziło właśnie o Ogień i pioruny, a nie o jakowychś świętych. Ukraińcy zwą odnośne dni palikopą [5 s.264].

Za wyjątkiem opisów obrzędów wywoływania deszczu nie wiemy za bardzo, jak wyglądały obrządki ku czci Gromowładcy. Wiemy tyleż, że w Wolinie organizowano widowiska z gwarem i hałasem, by skłonić błyskawice do zniszczenia kościoła [9 s.40], zaś nowogrodzianie mieli w „pewne dni” na okrzyk „Perun” bić się zaciekle na pięści [9 s.45].

Należy tu nadmienić, że w nauce pojawiały się głosy, jakoby kult Peruna nie był rdzennie Słowiański, a jeśli nawet – to ograniczony jedynie do Rusi, gdzie został zasilony kultem nordyjskiego Thora [2 s.85]. Przeczą temu bogate dane językowe [2 s.85], istotne miejsce piorunów w wierzeniach ludów słowiańskich, długie trwanie Jego kultu („Słowo św. Grigorija” XIV w [2 s.92]: „I ninie po ustroniach modlą się do tego przeklętego boga Peruna.”). Upatrywaniu w Perunie przebranego Thora przeczy też data postawienia Jego idola przez kniazia Włodzimierza; nastąpiło to w 980, czyli po rozstaniu się z wareską (nordyjską) częścią jego drużyny [2 s.95].

Zajmował nas dotąd materiał ze wschodu i południa Słowiańszczyzny. Przenieśmy się teraz na zachodni kraniec terytorium naszych Przodków, do Arkony. Na klifie ze śnieżnobiałej kredy stał tam chram Świętowita – Boga czczonego przez plemię Ranów. Opis świątyni przekazał Saxo Gramatyk [2 s.119]:

„Środek grodu zajął plac, na którym widziałeś wcale piękną bożnicę z drzewa, słynną nie tylko dla okazałej służby, ale i dla posągu w niej umieszczonego. Zewnętrzny obwód bożnicy ciekawił rzeźbami i malowidłami rozmaitymi bardzo pierwotnymi. Otworem w nim dla przychodniów stało tylko jedno wejście. Samą świątynię otaczał rząd podwójny; zewnętrzny ze ścian o dachu czerwonym; wewnętrzny, tylko o czterech słupach, miał zamiast ścian kobierce zawieszone, a podzielał z zewnętrznymi tylko dach i kilka belek poprzecznych. W świątyni stał olbrzymi posąg, przewyższający wielkością wszelkie rozmiary ciała ludzkiego, rażący czterema głowami i tyluż szyjami; dwie w przód, dwie w tył patrzyły, jedna głowa na prawo, druga na lewo. Wąs był tak ogolony, a głowa tak przystrzyżona, że umyślnie wyraził artysta fryzurę u Rugian zwyczajną. W prawej ręce trzymał róg urobiony z wszelakiego kruszcu, który kapłan świadomy obrzędu dorocznie winem nalewał, aby móc z płynu wróżyć o urodzaju przyszłego roku. Lewe ramię opierało się o bok niby zgięciem. Suknia posągu sięgała goleni, z drzewa innego urobionych, a tak nieznacznie w kolana wpojonych, żeś tylko przy starannych oględzinach dojrzał miejsca znitowania. Nogi spoczywały wprost na ziemi, gdyż sama podstawa była w ziemi ukryta. Obok widziałeś siodło, wędzidło i liczne odznaki; miecz niezwykłej wielkości powiększał dziw, którego pochwę i rękojeść pysznej roboty srebro zalecało. Uroczystość obchodzono w sposób następujący. Kapłan, co przeciw zwykłemu ziomków strojowi długimi wąsami a włosami się wyróżniał, umiatał dzień przed uroczystością najstaranniej świątynię, do której sam jeden mógł wstępować, bacząc, aby w niej nie oddychał; więc ilekroć miał wydychać, tylekroć biegł ku wejściu, aby oddech ludzki boga nie owionął, a przez to nie pokalał. W dzień następny, gdy lud przed wejściem czekał, brał posągowi puchar z ręki, a bacznie obejrzawszy, czy co z własnego płynu nie ubyło, wieszczył o nieurodzaju przyszłym, a gdy to sprawdził, polecał, aby nowe żniwo na przyszły czas zachowano. Jeśli zaś nic nie ubyło, wieszczył o przyszłej obfitości: na tej podstawie rozstrzygał o hojniejszym lub ściślejszym szafowaniu zasobami. Wylawszy stare wino u nóg posągowych na ofiarę, świeżym puchar napełnił, a uczciwszy posąg, jakoby mu dał pić, błagał potem w uroczystej modlitwie najpierw sobie, potem krajowi o wszystko pomyślne, ziomkom zaś o pomnożenie majątku i nowe zwycięstwa. Po modlitwie przychylił puchar ku ustom i duszkiem go wypił, a napełniwszy go znowu winem, włożył ponownie posągowi w prawicę. Przyniesiono także na ofiarę miodownik okrągły, niemal na wysokość człowieczą. Stawiał go kapłan między siebie a gmin i pytał, czy go za nim widzą. Gdy to potwierdzali, wyrażał życzenie, aby ciż sami go po roku dojrzeć nie mogli: lecz nie o śmierć, ani sobie ani ziomkom, upraszał, ale o przyszłe żniwo obfitsze. Potem pozdrawiał zebranych niby od bożka, a upomniawszy ich, aby i nadal mu wierni zostali, a uroczystość troskliwie obchodzili, obiecywał im zwycięstwa na lądzie i morzu jako najpewniejszą odpłatę. Resztę dni zapełniali dziką wesołością, spożywając potrawy ofiarne aż do przesytu, gdyż ofiary bogu ślubowane służyły ich obżarciu. Za czyn bogobojny uchodziło w te gody mierności unikać, za grzech jej przestrzegać. Każdy, mężczyzna czy kobieta, jeden grosz dobrowolnie na cześć bałwana składali. Jemu tez ofiarowano trzecią część zbroi i zdobyczy nieprzyjacielskiej, jakby to za jego pomocą rzeczy tych zdobyto. Przydzielono dalej temu bogu trzysta koni i tyleż ich jeźdźców; ci całą zdobycz, zbrojnie czy ukradkiem nabytą, oddawali kapłanowi; z tej zdobyczy sporządzał on wszelkie odznaki i ozdoby dla świątyni, a składał je do skrzyń pod zamknięciem, gdzie obok mnóstwa pieniędzy złożone były liczne drogie materie, starzyzną odleżałe. Było dalej widać mnóstwo podarunków od gmin i osób prywatnych, jakie zniosły tu przyrzeczenia tych, co upraszali o jakąś łaskę. A ten bałwan, czczony zabiegami całego Słowiaństwa, i sąsiedni królowie darami swojemi nachodzili. Po różnych miejscach miał ten bóg jeszcze inne świątynie, rządzone przez kapłanów mniejszych godności i znaczenia. Miał oprócz tego własnego wierzchowca białosza, a za grzech uchodziło wyrwać włos z grzywy czy ogona. Tylko kapłan śmiał tego konia paść i jeździć na nim, aby nie umniejszyła się zwierza boskiego cena, gdyby go częściej zażywano. Wedle wiary Rugian walczył Świętowit, bo tak się ten bałwan nazywał, na tym koniu przeciw wrogom swej czci, a dowodziło tego, że koń, acz na noc zamknięty w swej stajni, rano nieraz tak zziajany, a obłocony wyglądał, jakby w powrocie z wyprawy bardzo znaczną przebiegał drogę. Wróżono również tym koniem, a to tak: gdy zamierzali podjąć walkę przeciw jakiej ziemi, rozstawiali kapłani przed świątynią włócznie w trzech rzędach; w każdym z nich dwie włócznie na krzyż, z grotem na dół, były wbite do ziemi, a rzędy były w równej od siebie odległości. W czasie przygotowań do wyprawy wyprowadzał kapłan po uroczystej modlitwie konia z przedsionka w uździenicy, a jeśli koń przekraczał te rzędy wpierw prawą niż lewą nogą, uchodziło to za pomyślną wróżbę dla toczenia walki; jeśli zaś choćby raz tylko lewą, pierwej niż prawą, przekraczał, zaniechiwano napadu na obcą ziemię! Również nie podejmowano wyprawy morskiej rychlej, dopóki nie spostrzeżono trzykrotnego raz po raz przekroczenia dobrej wróżby. Kto zaś miał wyruszać za wszelką sprawą, sądzili wedle tego, jakie zwierzę najpierw potykali, czy życzenie ich spełni się lub nie. Na wróżbę pomyślną radośnie w drogę ruszali, na niepomyślną wracali do domów. I rzucanie losów nie było im obce: trzy drzewka, z jednej strony białe, z drugiej czarne, rzucali do łona zamiast losów; białe im pomyślność, czarne niepowodzenie znamionowały. I kobiety znały się na tym, bo siedząc u ogniska, bez rozmysłu w popiele na oślep linie kreśliły. Jeśli się potem liczby parzystej doliczyły, uważały to za wróżbę pomyślną, przy nieparzystej za szpetną[...]”

W źródłach imię tego Boga występuje jako Zvanthevith lub Sventevith, co należałoby rekonstruować jako Svętowit lub Świętowit [2 s.117], wbrew „Światowidowi” romantyków. Człon svęt- oznacza „świętego”, nie jednak w ujęciu kościelnym, ale jako kogoś „silnego” czy też „dysponującego magiczną mocą”. Końcówka imienia, - wit oznacza znaczy „pan”, byłby więc Świętowit „Silnym Panem” czy „Świętym Panem”, w znaczeniu przytoczonym powyżej. Jak wynika z opisu Jego kultu, a co kronikarz przyznaje wprost, pozycja Świętowita była bardzo znaczna. Zapewne stał – podobnie jak ruski Perun – na czele miejscowego panteonu. W uzupełnieniu wiadomości Saxa: w Leźnie pod Kartuzami znaleziono kamień z podobizną jeźdźca z rogiem w dłoni [2 s.126]. Wierzchowiec i róg kojarzą się ze Świętowitem, zdają się jednak być uniwersalnymi atrybutami suwerenów; ciężko więc stwierdzić czy znalezisko to łączy się bezpośrednio z kultem Świetego Pana Arkony.

Źródło nie podaje bezpośrednio wiadomości o gromowładztwie Świętowita. Są jednak poszlaki, aby powiązać Go z Perunem Słowian wschodnich i południowych. Na początku wymienimy naczelną Jego pozycję wśród okolicznych Bogów; choć sam w sobie żaden to argument, tworzy już pewien kontekst rozumienia Jego kultu. Do lepszych argumentów należy maść Jego konia - biała. Jak pokazują przykłady z innych kultur, ogier tej maści często staje się własnością bóstw niebiańskich i piorunowładnych.

W chramie, przy posągu, trzymano należący do Boga miecz; kronikarz wprost zresztą wspomina o Jego zaangażowaniu w wojenne rzemiosło. Jak widzieliśmy, ruski Perun również parał się rzemiosłem wojennym i dysponował wcale licznym arsenałem rozmaitego oręża. Ofiara; w Arkonie przynoszono Świętowitowi olbrzymich rozmiarów kołacz. Zgodnie z tym, co wspomnieliśmy wyżej – podobny, ogromny chleb składano Eliaszowi – spadkobiercy Gromowładcy – na terenach słowiańskich. Kolejną sprawą jest dzierżony przez posąg Swiętowita róg z miodem. Naczynie to stanowi atrybut grupy możnych [2 s.126], ale nie tylko. W Arkonie służył on do wieszczenia o urodzaju, który znajdowałby się więc w sferze kompetencji Świętowita. Perun zaś bez wątpienia również był z nim kojarzony przez Słowian wschodnich – choćby jako dawca niezbędnego dla udanych żniw deszczu. Zresztą nawet sam piorun łączy się z plennością w świadomości ludowej [5 s.487]. Powyższe argumenty są raczej pośredniej natury i ciężko je łączyć bezpośrednio z piorunowładztwem. Jak jednak pamiętamy, wolinianie odprawiali hałaśliwy obrzęd, by wywołać uderzenie pioruna w kościół. Archeolodzy znaleźli tam figurkę czterolicego bóstwa [2 wkładka z ilustracjami, il. 8] – prawdopodobnie Świętowita – oraz formę odlewniczą dzwonu z wyobrażeniem czterech brodatych twarzy [9 s.187]. Nie zapominamy też o symbolicznym związku Gromowładcy z liczbą cztery i czterech głowach Świętowita.

Kończąc wywód o kulcie Świętowita w Arkonie: opactwo benedyktyńskie z saskiej Nowej Korbei rościło sobie prawa do Rugii już w drugiej połowie XI wieku [2 s.117]. Powoływali się na imię Świętowita i tłumaczyli, że wyspiarze, rzekomo nawróceni przez nich wcześniej, przyjęli świętego Wita na swego patrona, lecz wypaczyli jego kult do formy pogańskiej. Wiadomość ta odżywa czasem w nauce, należy ją jednak odrzucić, gdyż imię Świętowita czysto słowiańskie [2 s.117], a kult (jak pokazaliśmy wyżej) rodzimy. Należy jednak stwierdzić, że rozmiar tego kultu był prawdopodobnie „sztuczny” i późnej proweniencji. Mowa tu przede wszystkim o monumentalnej świątyni czy oddziałach jeźdźców na służbie Boga. Również wydźwignięcie Świętowita do pozycji, która gdyby zatrzymać się na kronice Saxa, wygląda niemal jak monoteistyczna, nie wydaje się być typowe dla wierzeń słowiańskich. Zjawiska te były jednak wynikiem podjęcia przez rugian swoistej walki ideowej z chrześcijaństwem i potrzebami dostosowania swojego kultu do realiów epoki [2 s.130].

Jak wspomniałem wyżej, na Rugii czczono również innych Bogów, o których bardzo mało jednak wiadomo [2 s.131]. Pierwszym z Nich jest Rujewit – w Gardźcu miał dębowy posąg z siedmioma twarzami, tylomaż prawdziwymi mieczami u pasa i ósmym przywiązanym taśmą do ręki. Na posągu gniazdo miały uwić sobie jaskółki. W Gardźcu swoje świątynie mieli jeszcze dwaj Bogowie – Porewit i Porenut. Ciężko o nich jednak cokolwiek konkretnego powiedzieć, wiemy bowiem tylko tyle, że Porenut miał posąg czterogłowy, z piątą przytrzymywaną rękami na piersi, a Porewit jako jedyny z nich nie miał broni. Dla zbyt skąpych wiadomości, nie będziemy tu jednak roztrząsać, czy są owi Bogowie hipostazami Peruna, czy też samodzielnymi Bogami.

Zajmijmy się natomiast innym Bogiem, czczonym w Stargardzie – Prowem. Mamy na Jego temat kilka wzmianek. Pierwsza dotyczy wizytacji biskupa Wicelina, który [11 s.164]:

„Został przyjęty przez barbarzyńskich mieszkańców owej ziemi, których bogiem był Prowe. Kapłan zaś, który przewodził ich bałwochwalczemu kultowi, miał na imię Mike. A książę tego kraju zwał się Rochel, pochodził on z rodu Kruta, a był największym bałwochwalcą i rozbójnikiem”

W przekazie tym widzimy, zwyczajne u chrześcijańskich kronikarzy, deprecjonowanie z góry wszelkich przejawów etnicznej wiary Słowian i jej wyznawców. Poza imieniem czczonego w Stargardzie Boga przekaz wiele nie wnosi. Kolejne informacje – nieco bogatsze - mamy od Helmolda [11 s.164]:

„(przybyliśmy) do gaju, który jest jedyny w tym kraju, cała bowiem okolica jest płaska. Tam wśród bardzo starych drzew zobaczyliśmy święte dęby, które były poświęcone bogu owej ziemi, zwanemu Prowe. Otaczał je dziedziniec i zwarte opłotowanie drewniane, w którym znajdowały się dwie bramy. Oprócz bowiem bóstw domowych i lokalnych, w które obfitowały poszczególne miejscowości, owe miejsce było świętością dla całego kraju, miało swego kapłana, swoje święta i rozmaite obrzędy ofiarne. Tamże co poniedziałek mieszkańcy z całego kraju wraz z księciem i kapłanem gromadzili się, aby wymierzać sprawiedliwość. Wejście do przybytku było zakazane wszystkim z wyjątkiem kapłana i tych, którzy pragnęli złożyć ofiary lub którym grozilo niebezpieczeństwo śmierci. Tym bowiem nigdy nie odmawiano azylu. Wobec swoich świętych miejsc Słowianie odnoszą się z taką czcią, że obejścia świątyni nie pozwalają zbeszcześcić nawet krwią wroga. Z trudnością tylko dopuszczają się złożenia przysięgi, bowiem przysiąć u Słowian znaczy prawie tyle, co ściągnąć na siebie przekleństwo, ponieważ zagniewani bogowie wywierają zemstę”.

Przyznajmy, że liche to wiadomości. Już samo imię Boga ziemi wagryjskiej dziwi; przypuszczają historycy że jest to forma zepsuta, którą może by na „Prone” można poprawić [11 s.165] i wówczas byłaby szansa by powiązać ją z imieniem Peruna, choć to domysł jedynie. Jest w nim coś może jednak – dla tych dębów świętych w gaju Prowego – oraz wspomnianej przy Jego okazji wagi przysięgi u Słowian. Podobnie bowiem, na Peruna klęli się Rusini, co „Powieść lat minionych” notuje pod rokiem 907, przy okazji traktatu między Rusią, a Bizancjum [2 s.93] – ruski książę Oleg i jego ludzie: „Klęli się na swoje miecze i na Peruna swojego boga, i na Wołosa boga bydlęcego, i tak został utwierdzony pokój”. Pokój ów nie był chyba jednak zbyt trwały; ta sama kronika informuje bowiem o podobnych traktatach jeszcze dwukrotnie. Szczególnie wiadomość spod 944 jest zajmująca, mówi bowiem, że krzywoprzysięzca na Peruna [2 s.139]: „nie obroni się własną tarczą i zostanie rozsieczon własnym mieczem, strzałami i innym orężem swoim”. Byłaby więc analogia do Prowego, przy którym Helmold opisał niechęć Słowian do składania przysiąg.

Na zakończenie historycznych wywodów o Perunie i Bogach Jemu podobnych przytoczymy przysłowie. Powtarza się ono na Rusi i na Litwie, odpowiednio jako „Perun jest mnog” i jako „Perkunu yra daug” [2 s.136], co w naszym języku znaczyć będzie „Perun jest wieloraki”.




Weles

Inne imiona: Trzygłów, Wołos, Wołoszyn, Żmij
Atrybuty: czarny koń, cis, kosmatość, rogi, biedronka
Dziedziny działania: zaświaty, dzikie ostępy, czarodziejstwo, uzdrawianie, wieszczenie, poezja, burze morskie

Większość Bogów rozmaitych religii cechuje pewna – wąska na ogół – specjalizacja. Rzecz ma się nieco inaczej w przypadku Welesa, który zajmuje się bardzo wieloma dziedzinami, które ważne są dla człowieka. Funkcjonują dwa zapisy Jego imienia – jako „Weles” i jako „Wołos”. Domysły badaczy wywodzą je od prasł. *volstЬ = „włość, władza”,*valas = „włos, sierść” czy też od *wel = „widzieć” [1 s.48]. Dodajmy tu, funkcjonujące nawet we współczesnym języku rosyjskim przymiotnik volszebnyj = „czarodziejski” [1 s.56]. Z kolei „Słowo św. Jana Chryzostoma” wspomina o polnym duchu imieniem Weli [1 s.58]. Jak widać imionom Weles i Wołos przypisać można rozmaite interpretacje i przez to trop ten wydaje się być ślepym zaułkiem. Jak jednak zobaczymy dalej – rozmaitość ta wynika nie tyle z niejasności imienia, ale właśnie z rzeczywistej mnogości kompetencji Welesa.

„Powieść doroczna” wspomina Wołosa, zwąc Go „bogiem bydlęcym” [2], podczas zawierania traktatów z Bizancjum. Przysięgający nań Rusini godzą się na „wyzłocenie jako złoto” [2 s.139], jako karę za złamanie przysięgi. Owo „wyzłocenie” oznacza prawdopodobnie groźną chorobę skóry – skrofułodermę – prowadzącą do żółtaczki. Nie wiemy jak wyglądał obrzęd przysięgi na Wołosa. Być może w podobny sposób przysięgał pokój litewski książę Kiejstut, kiedy kazał przyprowadzić czerwonego byka, rzucił weń kordelasem, a krwią buchającą z tętnicy pomazali twarze on i jego ludzie [2 s.140]. Związek tego aktu z Welesem przypuszczam dla obecności w nim byka czerwonej barwy, co wyjaśni się w dalszej części.

Wróćmy jednak do Wołosa. Skoro pojawił się przy zawieraniu traktatów międzypaństwowych to zajmował zapewne istotną pozycję w panteonie. Brak co prawda Jego idola wśród Bogów, którym wg „Powieści dorocznej” Włodzimierz wystawił posągi na Wzgórzu Kijowskim [2 s.92], jednak „Legenda koruńska o chrzcie Włodzimierza” mówi o zburzeniu przez niego dwóch posągów: Peruna, którego wrzucono do Dniepru i Welesa, którego wrzucono do Poczajny, dopływu Dnieprowego [2 s.140]. Natomiast w Rostowie kamienny posąg tego Boga miał zniszczyć Awraamij Rostowski [2 s.141].

Imię Welesa pojawia się i w innej ruskiej kronice – w „Słowie o wyprawie Igora”, które wieszcza Bojana nazywa „wnukiem Welesa” [2 s.141]. Zestawmy to ze wspomnianymi już wel = „widzieć” i wolszebnyj = „czarodziejski” oraz podanymi wcześniej wiadomościami o wołchwach, którzy trudnić się mieli wróżeniem, oraz znaczną liczbą zamawiań ruskich, w których występuje Mikołaj [1 s.55] – schrystianizowany spadkobierca Welesa. Różne podania europejskie znają motyw czarnoksiężnika, zamieniającego ludzi w wilki i wilkołaki. W okolicach Częstochowy podobną umiejętność przypisuje się właśnie Mikołajowi [5 s.544]. Dość więc tych poszlak, aby przypisać Welesowi opiekę nad magią i czarami. Dziedzina ta, jak pokazują przykłady z wierzeń indoeuropejskich, właściwa jest dla Bogów suwerennych i znacznych w panteonie, co jest spójne z upatrywaniem dla Welesa wysokiej pozycji pośród ruskich Bogów.

Znamienną cechą rosyjskiego folkloru jest przeciwstawianie dwóch postaci: Eliasza i Mikołaja [13 s.62]. Znane jest np. podanie, jak Jegor (zastępczo za Jerzego; innego spadkobiercę Peruna) bije Mikołaja, w wyniku czego ten ma żółte znamię na czole [13 s.65]. Wątek ten zapewne nie przyszedł od misjonarzy; to jakiś miejscowy substrat musiał się zrealizować pod schrystianizowaną przykrywką. Jak już wiemy, Eliasz jest spadkobiercą Peruna, w Mikołaju zaś upatrujemy naszego Welesa. Święty ten cieszy się wybitną rolą w rosyjskim ludowym prawosławiu [13 s.67]. Nad rzeką Kołoczką miał znajdować się klasztor Wołosowsko – Mikołajowski, a w nim ikona Mikołaja [13 s.59]. Widywano ją zwisającą na włosach z drzew w okolicznym lesie. Co jednak ważniejsze – wg ludowej legendy klasztor ten miał stanąć na miejscu dawnej świątyni Wołosa. Prócz tego w St. Petersburgu była ikona Mikołaja z podpisem „Mikołaj Wołosowski” [13 s.60]. Znana jest też legenda z XVI w. o bogaczu Mikule, który posiadał liczne stada bydła i przepowiadał ludziom przyszłość [13 s.123] – zarówno dostatek, rogacizna jak i wieszczenie są zaś motywami związanymi z Wołosem. Weźmiemy te ślady za dobrą monetę. Jak zobaczymy dalej, rosyjski kult Mikołaja przejął wiele szczegółów od Welesa.

Większość chyba kultur świata zna mit o Gromowładcy, walczącym z gadem czy też potworem chaosu. Czy w roli przeciwnika Boga Burzy można umieścić Welesa? Utożsamienie ludowego Mikołaja z Welesem zdaje się potwierdzać tę teorię. Dalszych potwierdzeń szukać będziemy głównie w folklorze.

Powszechnie Słowianie wierzą w czarty i biesy [1 s.47], ale także żmije i węże [6], jako istoty atakowane przez pioruny. Spróbujemy powiązać ich cechy z Welesem. Spośród gadów najstraszniejszym jest smok, Żmij [1 s.57], [2 s.99], [6], [9] – kradnie wody (i wtedy można Go zobaczyć jako tęczę [5 s.468]) i porywa dziewczyny, ratowane potem przez bohaterów [5 s.578]. W Tatrach jest podanie o smoku Wołoszynie. Jego imię zdaje się wprost nawiązywać do Wołosa i nosi je do dziś góra, wyrosła w miejscu śmierci smoka [2 s.141]. Dodajmy liczne góralskie podania o Królu Węży, który kryje się gdzieś w niedostępnych górach, otoczony armią sług i pilnuje zgromadzonych skarbów [1 s.58]. Oprócz tego folklor słowacki zna żmiję, która siedzi na złotym krześle gdzieś w podziemiach [13 s.121] – czyli znajduje się ona w miejscu typowym dla Welesa (patrz dalej). Argumenty za powiązaniem postaci Welesa z wężem dostarcza nam również medycyna ludowa. Otóż liczne nazwy chorób [13 s.107], ale też roślin leczniczych [13 s.109] pochodzą od słowa „żmija”, a i sam wąż ma szerokie zastosowanie w lecznictwie ludowym [13 s.109]. Mikołaj natomiast występuje w bajkach jako czarownik – uzdrowiciel, a w czasie epidemii urządza się obrzędu ku jego czci [13 s.119]. Nie ma on też – w odróżnieniu od innych świętych ludowych – „specjalizacji medycznej”; można się do niego zwracać w każdej chorobie [13 s.121]. Z drugiej strony, Mikołaj nasyłał węże na kobiety, które pracowały w dniu jego święta; węże te wpijały się w piersi i wysysały na śmierć [13 s.123]. Istotnymi atrybutami Welesa są kolory: złoty, bądź żółty i czerwony. Znane jest zamawianie [13 s.101]:

„Pójdę w wysokie góry, do sinego morza, w lodową kałużę; z lodowej kałuży cieknie lodowy wąż i pożera czyste srebro i czerwone złoto.”

Znany jest też zapis z podróży Oleariusa, który podróżował w XX w. wzdłuż rzeki Wołgi [13 s.122]:

„Silny wiatr wiał nam naprzeciw, tak że zmuszeni byliśmy zarzucić kotwicę i do wieczora pozostawać na tym samym miejscu. Tymczasem dwa czerwonoplamiste węże przypełzły do kotwicy zwisającej aż do wody, oplotły ją i po niej wpełzły na statek. Gdy ujrzeli je nasi rosyjscy wioślarze, bardzo się ucieszyli i orzekli, że węże te należy bez żadnych przeszkód puścić na górę, opiekować się nimi i karmić je, ponieważ nie są to węże złe i jadowite, ale węże dobre. Przyniosły one wieść, że św. Mikołaj da pomyślny wiatr i na pewien czas uwolni ich, wioślarzy, od wiosłowania i od pracy.”

Relacja ta przedstawia węże, jako wysłanników Mikołaja (Welesa). Fakt, że są to węże wodne dodatkowo podkreśla Jego związki z tym żywiołem.

Należy w tym miejscu wspomnieć też powszechny o Słowian, silny kult węży [5 s.563], hodowanych celowo w obejściu. Miały one być w takiej zażyłości z gospodarzami, że jadły z jednej miski z nimi i ich dziećmi. Ich obecność miała sprowadzać dobrobyt i bogactwo dla domowników.

Dla czarta miejsce w kręgu Welesowym znajdujemy dość łatwo dzięki licznym zapisom czeskim, z których wymienimy jeden przykład [1 s.47]: „co za czart albo co za veles lub jaki smok podjudził cię przeciwko mnie!”. Tekst ów pochodzi z XV wieku, więc mogło nastąpić już zasadnicze odejście od słowiańskich pierwowzorów – zwłaszcza wobec tendencji do utożsamiania Starych Bogów z diabłami. Jednak, jak wskazaliśmy wyżej, smokowi blisko do Welesa. Pod tym więc kątem zgadzamy się z czeskim zabytkiem. Również obecność czarta w tym wyliczeniu da się uzasadnić. Otóż wg wierzeń ukraińskich przewoźnikiem zmarłych jest czart właśnie, jednak Huculi (zamieszkujący zachodnią Ukrainę) widzą w tej roli Mikołaja [5-598], jak pamiętamy spadkobiercę Welesa. Podobnie jak Mikuła potyka się z Eliaszem, a Żmij z Perunem, tak czarci umykają przed błyskawicami [3], [4], [5], [6]. Cechuje ich na ogół zwierzęcy czy też potworny wygląd. Z ziem polskich mamy przykład takiego potwora – który na dodatek zamieszkuje wodę i mści się zsyłając choroby skóry. Oddajmy więc głos Długoszowi, który jednak bazował na tzw. „Roczniku Trzaski” [9 s.119]:

„W diecezji krakowskiej pewne jezioro rozciągające się na znacznej przestrzeni wzdłuż i wszerz miało złą sławę z powodu niepokojenia przez złe duchy wstrzymujące ludzi różnymi strachami i przeszkodami od łowienia ryb i użytkowania go. Kiedy więc w tym roku [1278] nadeszła surowsza niż zwykle zima, mieszkający w bliskim sąsiedztwie ludzie, pragnąc spróbować połowu w wymienionym jeziorze, wyjeżdżają na nie z pięcioma krzyżami, relikwiami świętych i chorągwiami. I gdy za pierwszym razem po zapuszczeniu sieci z wielkim wysiłkiem i trudem wyciągają jakby obciążony niewód, chwytają jedynie trzy małe rybki. Kiedy przy drugim zanurzeniu sieć kręciła się dokoła, na próżno się trudzili. Przy trzecim zaś zapuszczeniu sieci, które najwięcej trudu kosztowało wyciągających, okazało się, że schwytano i wyciągnięto strasznego potwora, którego oczy były czerwone, ogniste i płonące żarem, a kark kończył się kozią głową. Wszystkich zebranych ogarnęło na jego widok takie przerażenie, że zostawili krzyże i chorągwie i bladzi i drżący rozbiegli się, gdzie popadło. U niektórych z nich wystąpiły chorobliwe wrzody. A potwór napędziwszy ludziom strachu, skoczył do wody pod lód i jakby na skrzydłach latając i miotając się po całej przestrzeni jeziora, wywyoływał straszliwy szum i łoskot.”

Udało nam się więc połączyć Welesa i z gadem, i z czartem. W tym potwornym kręgu umieścić też możemy Trojana. Pod tą nazwą Słowianie południowi znają nocną zmorę o woskowych skrzydłach i kozich uszach [2 s.154], a Serbowie i Bośniacy cara Trojana, który miał trzy głowy i bał się Słońca. Władcę tego tytułowano „carem wszystkich ludzi i bydła” [2 s.155]. Jak stanie się jasne dalej, Weles jest opiekunem bydła więc wyszczególnienie go przy carze Trojanie jest kolejnym argumentem za utożsamieniem tych dwóch postaci.

Z powyższych akapitów wyłania się obraz Welesa jako siły mrocznej i groźnej. Okazuje się jednak, że Bóg ten ma i drugie, dobrotliwe oblicze. Lud rosyjski surowemu, karzącemu z góry Eliaszowi przeciwstawia właśnie „dobrego, broniącego z dołu Mikułę” [1 s.51]. Sposobem na zapewnienie sobie bezpieczeństwa od uderzenia pioruna ma być umycie się wodą, w której było złoto albo wytarcie się czymś czerwonym [13 s.99]. Złoto i czerwień są zaś atrybutami Wołosa. Jego też prosi się o opiekę ludzi i trzód przed dzikimi zwierzętami [1 s.53], nad którymi ma władzę – zwłaszcza wilkami [5 s.684].

Przydomek „boga bydlęcego” wbrew pozorom nie urąga boskiemu majestatowi Welesa. Jego imię i kompetencje Jego spadkobiercy, Mikołaja, wskazują jasno na Jego rolę jako opiekuna żywego inwentarza. Ikony Mikołaja i Własa (także uważanego za spadkobiercę Welesa) umieszcza lud rosyjski w chlewach i oborach, a poświęcone im dni są istotne w gospodarce hodowlanej [1 s.52]. Okrążenie bydła z ikoną Mikołaja miało chronić je podczas pierwszego wypędu na pastwisko [13 s.77]. Jednak również w Polsce Mikołaj tytułowany jest „patronem bydła” [13 s.82].

Pamiętajmy też, że w kulturach Indoeuropejczyków, w większości rolniczych, najlepszy wymiernik bogactwa stanowiło właśnie bydło [1 s.52]. Czeska kantyczka, na poły pogańska, potępiona przez kaznodzieję, stwierdza, że „vele ma przynieść ludziom szczęście i dobre zrządzenie rzeczy i żywota” [2 s.143], co bez wątpienia ma związek ze stanem posiadania. Prowadzi to do stwierdzenia, że Wołos jest również opiekunem ziemskiego dostatku i bogactwa.

Z pierwszej połowy IX w. mamy zapis arabskiego podróżnika, który pisze o Słowianach [9 s.181]:

„Wszyscy są czcicielami wołów, uprawiają najwięcej prosa, przy zbiorach wyrzucają z naczynia proso na łyżkę, wznoszą ją ku niebu; o Panie, tyś jest, co nam dał pożywienie, daj nam i teraz w obfitości.”

Językoznawcy często zastępują w owym zapisie woły ogniem („wół” i „ogień” mają w arabskim podobną pisownię [9 s.181]), za czym jednak nie ma większej racji. Okazuje się też, że folklor zachował cześć dla wołów, niemal religijną, jako zwierząt ciężko pracujących. Przytaczamy tu relację S. Ciszewskiego dotyczącą miejscowości o ciekawej nazwie - Weles [5 s.560]:

„W okolicach Welesu każdy przechodzeń spotykający na drodze woły powracające od orki powinien ustąpić im drogi. Obowiązane są do tego zwłaszcza kobiety. Przekonani są w Welesie, iż wilk nigdy nie napastuje wołu, albowiem wół chodzący w jarzmie to anioł. ‘Nie męcz aniołów, nie bij aniołów’ – oto słowa, którymi karcą w Welesie ludzi źle obchodzących się z wołami chodzącymi w jarzmie. W Dalmacji, skoro padnie wół chodzący w jarzmie, albo koń chodzący w zaprzęgu, zupełnie jak po zmarłym członku rodziny płaczą po nim i zawodzą. Zawodzący wylicza przymioty padłego zwierzęcia. Wierzą Dalmatyńczycy, że głowa wołu warta jest tyleż, co i ludzka głowa.”

Uzupełnimy to stwierdzeniem, że Słowianie powszechnie nie jedzą mięsa wołów, uważając to za grzech, a starych sztuk nie dobijają, lecz pozwalają im paść ze starości, po czym uroczyście chowają [5 s.559]. Serbochorwaci natomiast w święta Godowe wpuszczają swoje woły do chaty, karmią obrzędowych kołaczem, poją winem i całują [5 s.561]. Serbowie obchodzą nawet dzień wołów Vlasov dan 11 II [2 s.142], a gwiazdozbiór Plejad zwą „synami Velesa” – vlaśići [2 s.143]. Podobnie w lutym bądź marcu w powiecie słonimskim obchodzi się święto Volosja [13 s.75].

W tym miejscu zrobimy dygresję na temat świąt obchodzonych zimą przez Słowian. W grudniu, zwanym nawet „wilczym miesiącem” [5 s.573] obchodzone jest święto Mikołaja. Z reguły jest to 6ty grudnia [5 s.260], jednak niekiedy obchody zaczynają się już 4ego i trwają łącznie trzy dni [13 s.86]. Największe zimowe świętowanie ma jednak miejsce około przesilenia (patrz: Szczodre Gody). Zawieszenu ulegają wtedy zwyczajne zasady, a panuje chaos. Świat przemierzają pochody maszkarników, przebranych za postacie mityczne, potwory i zwierzęta. Wśród tych ostatnich dominują dwa: turoń i kozioł. Oba rogate i kosmate, symbolizujące płodność. To wszystko jest blisko związane z Welesem, a obchody tego typu rozciągały się nieraz aż do wiosny. Pięknie wpisują się w ten cykl święta ku czci wilków, obchodzone w styczniu. W Dalmacji zakazuje się szeregu prac między 17ym, a 20ym dniem stycznia – zwłaszcza szycia [5 s.572]. Wierzy się bowiem że wilki niechybnie rozszarpią właściciela odzieży uszytej w tych dniach.

Wracając jednak do bydła rogatego - Słowianie uważają woły za zwierzęta czyste i dobre. Wyjątek w tym względzie stanowią rogi, między którymi według Bułgarów mieszka zły duch [5 s.562]. Może jest to odległe echo tego dualizmu, zawartego w postaci Welesa – Boga dobrotliwego i życzliwego ludziom, mającego jednak swoją złowrogą stronę?

Bydło występuje też w ofierze dla Welesa. Darem dla jest trzyletni czarny byk – zwany „mikolcem”, a ofiara ta zwie się „tryzną” [1 s.53]. Jest ona kolejnym argumentem na związek Welesa z trójką, co będzie dla nas istotne w dalszej części.

Związki Welesa z dostatkiem i gospodarstwem dotyczą nie tylko trzody hodowlanej, ale również zajęć rolniczych. Funkcjonuje nawet powiedzenie, że: „Na polu Mikołaj jest jedynym bogiem” [13 s.89]. Przykładem związanego z Welesem obrzędu rolnego jest „kręcenie brody” [13 s.85]. Żniwiarka trzykrotnie (znowu trójka) obchodzi ostatni niezżęty snop zboża na polu, chwyta po ok. 30 snopów i zaplata je ze słowami:

„Błogosław Panie Boże
Bych brodę kręciła
A oraczowi siła
A koniowi głowa
A Mikule broda”

Znamienne jest, że w pieśni – modlitwie (skierowanej przynajmniej teoretycznie do boga chrześcijańskiego) występuje Mikołaj. Jednak w rozmowie między sobą lud nie mówi o kręceniu brody Mikule, ale Welesowi [13 s.85]!

W przytoczonym wyżej obrzędzie broda zdaje się mieć bezpośredni związek z obfitością płodów rolnych. Relację tę można jednak uogólnić – owłosienie wiąże się z dostatkiem. Oto bowiem niemowlę kładzie lud rosyjski na włochatym kożuchu – dla zapewnienia mu bogactwa [13 s.156]. Oprócz tego zwierz kosmaty – miedźwiedź – również wykazuje związki z kultem Welesa. Oprowadzanie go wokół obory ma podobne (ochronne) znaczenie, jak okrążenie jej z ikoną Mikołaja [13 s.152], a jego sierść i łapy są skutecznymi amuletami, zapewniającymi zdrowie i płodność bydła [13 s.151]. Oprócz tego znane są pieśni rolników, w których zwierz ten i Mikołaj występują zamiennie [13 s.163].

Zrobimy tu dygresję na temat kultu miedźwiedzia, który zachował się na północnej Białorusi. Otóż wiosną [5 s.575]:

„(...) odbywać ma się święto zwane kamajezica poświęcone niedźwiedziowi. Dnia tego przygotowują specjalne potrawy, mianowicie: jako pierwsze danie przygotowują suszone rzepy na znak, że niedźwiedź karmi się głównie strawą roślinną, ziołami; na drugie podają kisiel, jako że niedźwiedź lubi owies; trzecie danie stanowią tzw. kamy z grochu, skąd i sam dzień otrzymał nazwę kamajezica. Po obiedzie wszyscy – starzy i mali – pokładają się, ale nie śpią, lecz co chwila, jak najwolniej przetaczają się z boku na bok, usiłując, o ile się da, naśladować obracanie się niedźwiedzia. Ceremonia taka trwa około dwóch godzin, a przedsiębierze się to wszystko po to, aby niedźwiedź łatwiej wstał ze swego zimowego legowiska.”

Analogicznie, Bułgarzy obchodzą pod koniec listopada święto ku czci miedźwiedzia związane jednak raczej z jego zasypianiem na zimę, niż przebudzeniem [5 s.576].

Gdzie jednak przebywa Weles? Zaklęcia i zamawiania lokują Jego siedzibę w Nawii, a Jego samego na złotym tronie u korzeni Drzewa Świata, pośród bagien [1 s.53]. Same zamawiania zdają się być zbyt słaba poszlaką. Możemy jednak podeprzeć się wierzeniami bałtyjskimi. Bałtowie znają bowiem Velinasa, Vielona czy wreszcie – Velesa [1 s.48]. Podobnie jak nasz Weles – opiekuje się zarówno dzikimi zwierzętami, jak i bydłem hodowlanym, natomiast ci co Mu zawinią są karani żółknięciem [2 s.144]. Zbieżności te wydają się usprawiedliwiać sięganie do analogii litewskich przy rekonstrukcji postaci naszego Welesa. I rzeczywiście – bóstwo litewskie zamieszkuje niedostępne bagniska. Pojawia się jednak nowa poszlaka – Vielona kroniki określają jako „boga dusz”, a Litwini mają mówić „veli” na duchy zmarłych [2 s.144]. Czy i Weles ma jakiś związek z zaświatami? Przytoczyliśmy wcześniej wierzenia wg których czart i Mikołaj – spadkobiercy Welesa – są przewoźnikami zmarłych. Na najniższym piętrze tzw. Światowida ze Zbrucza mamy postać potrójną [2 s.155]. Wiele kultur właśnie w podziemiu lokuje krainę zmarłych. Dodajmy do tego relację Herborda, podług której w Wolinie czczono Plutona [1 s.57]. Kronikarz nie podał niestety słowiańskiego imienia owego Boga, jednak nazwa grodu sugeruje wyraźnie związek z Wołosem. Prócz tego znamy czeskie „k Velesu za more” co znaczy tyle co „na tamten świat” [13 s.90]. Przypisanie Welesowi pieczy nad zmarłymi ma więc silne dosyć podstawy.

Wraz ze wzmianką o Wolinie przenieśliśmy się na zachodni kraniec Słowiańszczyzny. Szczególne miejsce zajmuje tu Szczecin, w sagach skandynawskich nazywany Brustaborg = „gród sierści” [9 s.91]. W mieście tym czczono Trzygłowa, co opisali Ebon [2 s.148]:

„Szczecin, miasto znaczne i większe niż Wolin, w zasięgu swoim trzy góry zawierał, z których średnia i najwyższa, poświęcona najwyższemu Bogu pogańskiemu Trzygłowowi, posiadała posąg trójgłowy, nakryciem złotym oczy i usta zasłaniający; kapłani zaś tych bożkow twierdzili że Bóg najwyższy ma dlatego trzy głwy, bo trzema zawiaduje państwami, to jest nieba, ziemi i podziemia, a twarz nakryciem zasłania, jakby grzechów ludzkich nie widząc ani słysząc, by je przeoczył [...]”.

i Herbord [2 s.148]:

„Były zaś w mieście Sczecinie cztery kąciny, ale jedna z nich, najgłówniejsza, zbudowana była dziwną sztuką i kunsztem, mając zewnątrz i wewnątrz rzeźby, wystające ze ścian obrazy ludzi, ptaków, zwierząt, tak dokładnie wyrażone w swoich właściwościach, że zdawało się że oddychały i żyły. A co rzadkością nazwę, barw obrazów zewnętrznych nie mogły żadne burze śniegów czy ulew ściemnić czy zetrzeć, czego sztuka malarska dokazała. Do tego budynku zbierano, wedle dawnego zwyczaju ojczystego pod prawem dziesięcinnym zdobyte zasoby i broń wrogów i cokolwiek z łupów morskich albo i w walce lądowej zdobyto. Tam też powstawiano puchary złote i srebrne, z których wielmoże zwykli byli wróżyć, biesiadować i pijać, aby je w dzień uroczysty jakby ze świątyni wynoszono. Zachowywali też tam na ozdobę i cześć Bogom swoim wielkie dzikich turów rogi, złocone, z wpojenemi perłami, służące do picia, i rogi służące do głosu, tasaki i noże, i wiele sprzętów kosztownych, rzadkich a pięknych nad wygląd. Chcieli to wszystko po zburzeniu świątyni oddać biskupowi [...] Był tam bałwan trójgłowy, bo na jednym tułowiu o trzech głowach, zwany Trzygłowem; to jedno zabrał ze sobą Otton niby trofeum, owe trzy złączone głowy, a tułów zniszczył i później posłał do Rzymu na świadectwo nawrócenia Pomorzan[...] Trzy inne kąciny zażywały mniejszej czci i ozdoby mniej miały: tylko wewnątrz wystawione były w obwodzie stoły i ławki, bo zwykli tam odprawiać wiece i schadzki swoje. Bo czy chcieli biesiadować, czy się zabawiać, czy swe ważne sprawować rzeczy, schodzili się do tych budynków w pewne dni i godziny. Był też tam dąb rozrosły a liściasty, a pod nim źródło przepiękne, które lud prosty jako siedzibę bóstwa jakiegoś uświęcone uważał i w wielkiej czci miewał. Gdy biskup po zburzeniu kącin i ten dąb wysiec chciał, prosił go lud, by tego nie czynił, obiecując, że nigdy więcej pod pozorem religijnym drzewa ni miejsca czcić nie będą, lecz dla cienia i przyjemności. Przyjąwszy obietnicę ‘zgadzam się’, rzekł biskup, ‘na drzewo, ale to jedno żywe bóstwo waszych wróżb musicie znieść spośród siebie, bo nie godzą się chrześcijanom ni czary ni wróżby’. Mieli bowiem rosłego bardzo i otyłego konia, karego, nader bystrego. Ten próżnował sobie cały rok, a uchodził za taką świętość, że się nań żaden jeździec nie godził, i miał jednego z kapłanów czterech świątyń za bardzo pilnego stróża. Kiedy bowiem zamyślali ruszać przeciw wrogom albo na łupy, o wyniku wyprawy w ten sposób zwykli byli się przezeń przeświadczać: kładziono na ziemi dziewięć włóczni, każda o łokieć nawzajem oddalona. Osiodławszy konia i nałożywszy uzdę, kapłan, do którego dozór należał, trzymanego za uzdę trzykrotnie tam i nazad w poprzek leżących włóczni przeprowadzał. Jeśli koń przeszedł nie potknąwszy się ani nie rozrzuciwszy włóczni, mieli to za znak powodzenia i wyruszali na pewne; w razie przeciwnym zaniechiwali. Ten więc rodzaj wróżenia i inne obliczenia drewkami, w czem upatrywali wróżbę bitwy morskiej czy łupów zniósł [Otton] zupełnie mimo silnego sprzeciwiania niektórych, a samego konia owej wróżby bezbożnej kazał do innej ziemi sprzedać[...]”

Uzupełnimy te relacje stwierdzeniem Mnicha Prieflingeńskiego, że jedna z mniejszych szczecińskich kącin zawierać miała idola (posąg), a inna pozłacane i posrebrzane siodła Trzygłowa. [2 s.151]. Posąg i starożytne siodło Trzygłowa miały zostać oddane na przechowanie wdowie, która ukryła idola w dziupli drzewa, okrytego tkaniną.

Czy możemy utożsamić Trzygłowa szczecińskiego z Welesem? Rzecz opiera się na kilku, pośrednich jednak przesłankach. Pierwszą z nich jest maść trzymanego w szczecińskiej kącinie konia – czarna. Jak pokazują przykłady z mitologii innych ludów, barwa ta przynależy na ogół bóstwom podziemnym. Drugą sprawą jest trójgłowość i podkreślane wcześniej związki Welesa z trójką. Prócz tego złota opaska na oczach Trzygłowa w dwójnasób nawiązuje do postaci Welesa. Raz że jest złota, więc poprzez kolor i materiał nawiązuje do Wołosa. Dwa, że Mikołajowi przypisuje się niekiedy ślepotę [13 s.141].

Zagadkowe pozostają wymienione przez Ebona trzy krainy, którymi Trzygłów ma władać. W tekście łacińskim podziemia zwą się „inferni” [2 s.148], może jest to dowolne przyłożenie przez kronikarza pojęć chrześcijańskich do religii Słowian (interpretatio christiana)? A może – pozostając przy utożsamieniu Trzygłowa z Welesem – nastąpiło nieporozumienie i chodziło o trzy poziomy świata podziemnego, co nieobce jest kulturom tradycyjnym [10]? Choć te trzy krainy podziemne to wyłącznie mój domysł.

Jako ciekawostkę podamy, że zabytek czeski „Mater verborum” przypisuje Trzygłowowi trzy głowy kozie [9 s.126], co pozwoliłoby z większą ufnością utożsamić Trzygłowa z Welesem. Należy mieć na uwadze, że jest to źródło niepewnej autentyczności i wątpliwe jest by Ebon i Herbord pominęli taki szczegół, choć autorzy pracy [9] uznają autentyczność tej konkretnej wzmianki [9 s.126].




Dadźbóg

Inne imiona: Rarog, Żar - Ptak
Atrybuty: sokół, złoto
Dziedziny działania: Słońce, dzień, życie, światło

Imię Boga Słońca językoznawcy wywodzą od słowa dati = „dać” [2 s.178], co pozwala tłumaczyć je jako „Dawcę” czy „Boga Darzącego” [1 s.107]. Co ciekawe w Polsce aż do czasów nowożytnych używano imienia „Dadźbóg” [2 s.178]. Przypisanie temu Boga władztwa słonecznego opiera się głównie na kronice Jana Malali (patrz: Swarog). Na podstawie tego źródła uznaje się też Dadźboga za syna Swaroga. Mitologie fińska [1 s.107] i bałtyjska [2 s.171] znają mit o kowalu, który wykuł i rzucił na niebo tarczę słoneczną – co zdaje się przemawiać za widzeniem boskiego Kowala i Słońca w relacji ojcowsko – synowskiej [9 s.190].

Prawdopodobnie nasi Przodkowie przypisywali Słońcu postać ptasią. W bajkach rosyjskich występuje Żar – Ptak o ognistych piórach, niosący symbolikę solarną [1 s.73]. „Słownik stereotypów i symboli ludowych” przytacza wypowiedź z okolicy Domaszowic [1 s.72]:

„W raju znajduje się ze złotemi piórami rajski kogut ; skoro nadchodzi północ, niebo się wnetki otwićra, iskry spadają, a kogut rajski zaczyna piać. Koguty ziemskie, usłyszawszy to pianie, budzą się, mając obsypane skrzydła iskrami, zaczynają je otrzepywać i jeden na drugiego wołając, pyta się w te słowa: „Czy byłeś w raju?”

Spośród zjawisk niebieskich i przyrodniczych właśnie Słońce zyskało największą sympatię ludów słowiańskich [5 s.436]. Mężczyzna na wsi na ogół ukrywa się z okazywaniem uczuć. Jednak zostawiony sam z dziećmi opowiada im [5 s.437] „głównie o Słońcu, którego dobrodziejstw nie może dość się nigdy nachwalić, zwąc je jasnym, jaśniutkim, złociutkim Słoneczkiem.” Uwagę zwraca stosowanie w odniesieniu do Słońca licznych zdrobnień – liczniejszych niźli w odniesieniu do innych ciał niebieskich czy zjawisk Przyrody [5 s.437]. Na Rusi i w Bułgarii powszechne jest też nazywanie Słońca „Bogiem” [5 s.443].

Zajmujące jest wierzenie o tańcu Słońca [5 s.447]. Zjawisko to zaobserwować można w niektóre dni (przesilenie letnie, równonoc wiosenna), szczególnie o świcie, a jego zobaczenie wróży szczęście. Widzialne jednak ma być jedynie dla ludzi „cnotliwych” [5 s.447]. Tańczące, czy też igrające Słońce jest więc powodem wielkiej radości wśród ludu, ale również niepokoju. Jak zaświadcza pewna Wielkorusinka [5 s.448]: „Kiedy ujrzysz (skaczące Słońce) i cieszysz się, i straszno ci trochę.”

Kult słoneczny był może związany z warstwą możnych. „Słowo o wyprawie Igora” nazywa książęta ruskie „wnukami Dadźboga” [1 s.107], a Włodzimierz Monomach tak pouczał swoich synów [2 s.173]: „Świtem oddawszy chwałę Bogu, a potem gdy wschodzi Słońce, i ujrzawszy Słońce, chwalić Boga z radością.” Zwyczaj witania świtu zachował się jednak po wsiach słowiańskich [5 s.438], co świadczy że nie był ograniczony do grupy możnych. Na ogół towarzyszy temu zdjęcie czapki. Słowianie Południowi znają też przysięgę na Słońce; występuje ona również w innych częściach Słowiańszczyzny, ale tam wydaje się być zapożyczeniem [2 s.174]. Często występuje natomiast zakaz wskazywania Słońca palcem czy wyrzucania śmieci w Jego stronę – aby Mu oczu nie wykłuć czy ich nie zaprószyć [5 s.443].

Rytm słoneczny wyznaczał daty świąt dorocznych Słowian [6], [7], [8], a samo Słońce miało znaczną wartość mitotwórczą. Mimo to wątpliwe, by nasi Przodkowie przyznawali Bogu Słońca pozycję naczelną [5 s.438]; podobnie jak u innych Indoeuropejczyków dominował u nich prawdopodobnie kult gromowy [5 s.435]. Jednak to właśnie do Słońca adresowanych jest kilka zachowanych modlitw, które zdają się być żywcem przeniesione z czasów kiedy nie tylko pamiętano, ale i powszechnie czczono Starych Bogów. W Poznańskiem Słońce witano słowami: [5 s.438]: „Witam Cię, Słońce na dzień dzisiejszy, żebym mógł ten dzień szczęśliwie przepracować”, natomiast w Rychwałdzie, w okolicach Żywca, [5 s.438]: „Witaj nam, witaj, Słoneczko Różane, witaj Skarbie Niebieski, co przyświecasz nam, biednym ludziom na ziemi. Jakżeś Ty piękne i błyszczące(...)”. Dziewczyny ukraińskie natomiast tak proszą Słońce o urodę [5 s.441]: „Dzień dobry Ci, Jasne Słoneczko, Ty Święte, Ty jasne – przekrasne; Ty Czyste, Wspaniałe i Szanowne; Ty oświecasz góry i doliny i wysokie kurhany, oświeć mnie... przed całym światem... (...) dobrocią, krasą, wdziękami i miłością... Jakie Ty jesteś Jasne, Wspaniałe, Przekrasne, żebym i ja była taka jasna, wspaniała, przekrasna...”. Z Polesia Rzeczyckiego znana jest, skierowana do Słońca, modlitwa odmawiana podczas obrzędu Dziadów [5 s.438]: „Słoneczko jasne na niebie, wzejdź w ich ciemnice nieprzejrzane choć jednym promykiem jasnym, choć jednym cienkim, włoskiem złociutkim, kropelką rosy płonącej, Ogniem Twym świętym, choć robaczkiem świętojańskim”. Oprócz tego powszechne ma być modlenie się Słońca przy zachodzie [5 s.441]: „by ono nas nie porzuciło, by jeszcze powróciło.”

Uzupełnimy powyższe wiadomości południowosłowiańskim Dabogiem, który opiekuje się bogactwami kopalń i ma powiązania raczej chtoniczne niż słoneczne [2 s.178]. Postać ta wydaje się jednak być owocem splecenia kilku zupełnie różnych wątków mitologicznych.




Mokosz

Inne imiona: Wilgotna Matka Ziemia
Atrybuty: brzemienność, obfite kobiece kształty, kwiaty, zioła, lipa
Dziedziny działania: kobiety, rodzina, macierzyństwo, urodzaj ziemi

Wśród posągów Bogów, Którym kniaź Włodzimierz wystawił posągi, kronikarz wymienia Mokosz [2 s.92]. Pamięta ją też ruski folklor, jako postać z dużą głową i długimi rękami, która przędzie len i strzyże owce [2 s.202]. Jej imię tłumaczy się najczęściej przez rdzeń mok- od „mokry” [2 s.201]. Dobrze koresponduje to z obecną w folklorze ruskim „Matką Ziemią Wilgotną” [2 s.202]. Współczesny niemal folklor słowiański przechował głęboki szacunek dla Ziemi; powszechne jest tytułowanie Jej „bogatą” [5 s.510] czy „świętą” [5 s.511]. Uznaję tożsamość tych postaci, w Mokoszy będę więc upatrywać Bogini Ziemi; partnerki Boga Gromowładnego [1 s.127] (patrz: Perun). Należy zaznaczyć, że część badaczy widzi w Mokoszy ukaraną partnerkę Peruna, ostatecznie do Niego opozycyjnej [9], [13] – nie pójdziemy jednak za tym rozumowaniem.

Z czcią dla Ziemi wiąże się szereg zakazów; w ogóle źle jest postrzegane bicie Jej czy znieważanie [5 s.510]. Na wiosnę nie należy natomiast wbijać w Nią kołków, stawiać płotów itd. Najlepiej wyjaśniła to stara znachorka ze wsi Dereszewicze [5 s.510]: „Na wiosnę grzech bić ziemię; ona jest ciężarna na wiosnę wypuszcza z siebie płód: żyto rośnie, kwiaty, wszelka trawa.”. Zakaz ów obowiązuje do „rozwiązania” Ziemi, co obejmuje różne daty od końca marca do końca kwietnia [5 s.510]. Zupełnie podobnie o ziemi wypowiada się Rusin, że na wiosnę [5 s.280]: „ziemia jest brzemienna, rodzi zboża i zioła.”

Jako lud rolniczy Słowianie przejawiali głęboką wdzięczność w stosunku do Ziemi. Chłop polski całuje Ziemię ze słowami [5 s.512]: „Dziękuję Ci święta ziemio, która mnie nosisz.” a oracz bułgarski przed przystąpieniem do pracy obnaża głowę i całuje Ziemię [5 s.512]. Składa się Jej ofiary, głównie na wiosnę. Bułgarski siewca bierze ze sobą na pole chleb, wino i pieczoną kurę, co dzieli na trzy części – jedną zjada sam, jedną daje swoim wołom, a trzecią zostawia na Ziemi [5 s.513]. Serbowie natomiast podczas pierwszej orki zakopują w darze dla Niej jaja [5 s.513]. Zasilenie Ziemi, która jest Matką roślin uprawnych i ziół [1 s.130] przyjmowało jednak nie tylko formę składania ofiar. W podobnym celu ludzie tarzali się po glebie, bądź taczali chleb, aby udzielić Jej sił [5 s.513]. Podobnie, aby ułatwić jej zapłodnienie odbywano czy symulowano na Niej stosunek płciowy [5 s.513].

Kontakt z Ziemią miał jednak za zadanie również pomagać ludziom. W obwodzie smoleńskim żniwiarki, po skończonej pracy, tarzają się po Ziemi [5 s.280]: „Niwo, niwo, oddaj mą siłę! Gdym po Tobie chodziła, siłę gubiłam.” Chorych ludzi natomiast przeciągano przez dziurę w Ziemi – szczególnie przez rów na miedzy – aby dopomóc w wyzdrowieniu [6 s.136]. Ciężarna Bośniaczka modli się natomiast [6 s.136]: „Ziemio (...) daj mi twoją szerokość, a masz oto moją wąskość, dopóki się nie rozwiążę. Po rozwiązaniu zwrócę ci ją z powrotem.”. Nowo narodzone dziecko również układano na Ziemi, prawdopodobnie dla zapewnienia mu zdrowia i siły [2 s.203].

W Ziemi widziano świętość tak dużą, że przysięgano na Nią. W ludowym sądzie bułgarskim uznawano świadka za całkowicie wiarygodnego – o ile podczas zeznań trzymał grudę Ziemi [5 s.512]. Istniał ponadto – szczególnie na Rusi – zwyczaj spowiadania się wprost do Niej, z czym walczył kler [2 s.202]. Jednym z najgroźniejszych przekleństw miało być [5 s.512]: „Bodaj cię święta Ziemia nie przyjęła!”. Natomiast swoim jękiem Ziemia ma ostrzegać przed kataklizmami [5 s.512].

Jej kult szeroki był zwłaszcza na wschodzie Słowiańszczyzny, gdzie zachował się duży materiał toponomastyczny – Mokszany, Moksza, Mokszy Błoto czy Mokoszów. Przykładem z zachodu jest Mokoszin w Czechach.




Strzybóg

Inne imiona: Poświst, Pochwiściel
Atrybuty: strzały, wir, ślepota
Dziedziny działania: wiatr, choroby oczu

Ciężko jest podać przekonującą etymologię imienia tego Boga, które próbuje się wywodzić od rozdawania [2 s.184] czy skakania [2 s.185]. Może jakim śladem jest stryj, jako nazwa wiatru przyjaznego [2 s.185]. Dałoby się to zestawić ze „Słowem o wyprawie Igora” [2 s.184]:

„Być gromowi wielkiemu, iść deszczowi strzałami od Donu [...] o ziemio ruska, jużeś zaszła za góry; oto wiatry, Striboży wnuki ,wieją od morza strzałami na chrobre pułki Igorowe, ziemia tętni, rzeki mętnie cieką, prochy pola przykryły, łopocą chorągwie."

Mamy więc poszlakę (choć wątłą), aby w Strzybogu upatrywać Boga Wiatrów. Należy wspomnieć, że źródła nazywają też lud ruski „wnukami Striboga” [2 s.185].

W dalszej części zapoznamy się z ludowym pojmowaniem wiatru przez Słowian. Pierwej jednak uzupełnimy swą wiedzę o kilka ludowych nazw wiatrów. Okazuje się bowiem, że np. Wielkorusi słowa „październik” używali nie tylko jako nazwy miesiąca, ale również jako jesiennego, pólnocnozachodniego wiatru, odzierającego drzewa z liści [5 s.149]. W mitologii Serbów występuje wiatr ćorovac - czyli jednooki, u Bułgarów zaś znany jest tЪmičarin, niosący ćmę [2 s.185]. Piszący na początku XVII wieku Marcin Kromer przekazuje informację o wietrze Pochwiścielu lub Poświcielu, któremu [2 s.198]: „gruba Ruś Ukrainna ile razy ten wicher przed oczyma jej przypada, zawsze głowy swe nachylając pokłon mu rozmaicie wyrządza.”;

Nie wiemy, jak sobie wyobrażano Strzyboga. Folklor słowiański utożsamia wiatr z oddechem jakiejś tajemniczej olbrzymiej istoty [5 s.484]. Podczas długotrwałego, silnego wiatru lud mówi, że „Dziś On sobie zupełnie wargi przedmie” [5 s.484]. W całej niemal Słowiańszczyźnie spotkać się można także z uosobieniem wiatru jako człowieka z wielkimi ustami i bardzo grubymi wargami [5 s.484]. Może jest On jednooki – jak serbski Ćorovac [2 s.185]?

Możliwym śladem czci oddawanej wiatrom jest zwyczaj polskich i ruskich górali, którzy rzucają na wiatr mąkę w czasie burzy; Rusini ze słowami [5 s.484]: „Licho! licho! licho! skoroś zjadło bądź cicho!”. Większą jednak wagę przywiążemy do modlitwy z północnej Wielkorusi: „Wietrze wschodni i południowy, czas zawiać! Wietrze zachodni i północny, czas przestać!” [5 s.484]. W dalszej części ma być mowa o uważeniu kaszy dla wzywanych wiatrów; niestety tekst nie został przytoczony w całości. „Świętymi” Słowianie nazywają głównie wiatry dla nich pożyteczne – jak np. wiatr pomagający żeglarzom na Wołdze [5 s.483]. Widzimy więc znowu utylitarne podejście Przodków do sacrum ([5 s.485] namiar na poleską modlitwę do wiatru).

Należy tu wspomnieć również o „wichrach” - odróżniamy je od wiatrów, gdyż słowo to pierwotnie oznaczało jedynie wir powietrzny – jakie tańczą niekiedy po ziemi [5 s.470]. Wierzenie ludowe rozumieją je jednak jako z tańczących [5 s.474] czy bijących się [5 s.473] czartów, a nawet ich wesele [5 s.476]. W innym jeszcze ujęciu, mają być to czarci uciekający przed burzą [5 s.473], a ich gromadne pojawienie się w upalny dzień ma niechybnie zwiastować pioruny i deszcz [5 s.473]. Dość powiedzieć, że spośród wielu zjawisk Przyrody wichry są mocno przed lud znienawidzone [5 s.470] i wzbudzają lęk nawet w dorosłych mężczyznach [5 s.481]; Białorusin odgraża się wichrowi „Żeby ciebie piorun strzelił!” [5 s.470]. Wichry oskarżane są o roznoszenie chorób; w szczególności na brzozach mają się z ich winy tworzyć „wichrowe gniazda” - poskręcane suche gałązki [5 s.183]. Jednym ze skuteczniejszych sposobów pozbycia się wichru ma być nóż; ciśnięty w wir ucisza go momentalnie, a na ostrzu pojawia się krew [5 s.471]. Mieszają się jednak owe „czartowskie” wierzenia o wichrach z utożsamieniem ich z duszami zmarłych, szczególnie śmiercią nagłą [5 s.480]. Przez to ciężko jednoznacznie stwierdzić, ile mają wspólnego ze wspomnianym wyżej kultem wiatrów, a na ile stanowią odrębne zupełnie zjawisko.




Jarowit

Inne imiona: Jaryło
Atrybuty: wieniec z ziół, kłosy, obcięta głowa w dłoni, czerwono – biała twarz
Dziedziny działania: płodność, siła, bitwa, jurność, wiosna

Imię tego Boga podzielić można na dwa człony. Pierwszy z nich, jar oznacza siłę i wiosnę. W języku polskim do tej pory zachował się termin „jare zboże” - czyli siane na wiosnę, w rosyjskim zaś jar = „wiosna” [2 s.135]. Drugi człon imienia wit – popularny wśród Bogów Słowiańszczyzny Zachodniej – oznacza pana, władcę [2 s.117]. Wynikałoby więc, że jest to silny Bóg, odpowiedzialny za przebudzenie życia po zimie.

Na zachodzie Jego kult poświadczony jest dla dwóch miejscowości – Wołogoszczy i Obli [2 s.133]. W tej pierwszej święto ku Jego czci obchodzono z chorągwiami 10ego maja [2 s.134], w Obli zaś między połową kwietnia, a połową maja [9 s.175]. W Wołogoszczy znajdowała się świątynia, w której przechowywano złotą tarczę Jarowita – wynoszoną tylko podczas wojny, jako wróżbę zwycięstwa [2 s.133]. Z terenów tych mamy też przekaz od samego Boga Jarowita! Objawił się on jednemu z wołogoskich wieśniaków i ozwał do niego w te słowa [9 s.175]:

„Jam jest Twój Bóg, jam ten, który okrywam pola murawą, a lasy liściem. W mojej władzy urodzaje niw i drzew, płodność stad i wszystko co służy na pożytek człowieka. Wszystko to daję ludziom czczącym mnie i odbieram wypierającym się mnie.”

Pod X w. Biskup Liutprand zanotował obrzęd Słowian Połabskich, podczas którego prowadzano przez wieś źrebię ze słomianą kukłą na grzbiecie [9 s.180]. Możliwe, że obrzęd ów związany był w jakiś sposób z kultem Jarowita, jako kultem płodności?

Ciekawa sytuacja zaś miała miejsce w Hobolinie – grodzie plemienia Brzeżan [14 s.202]. Panujący tam w latach 1127-1147 książę Wirykind był chrześcijaninem. Wiadomo jednak, że w 1128 roku obchodzono – z jego udziałem! - święto Jarowita. Nie zmuszał swoich poddanych do przyjęcia chrztu – bronił ich przed żądającym wysokich danin biskupem. Obaj jego synowie wyznawali wiarę Przodków.

Na Białorusi zanotowano, pod rokiem 1846, obrzęd ku czci Jaryły [2 s.134]. Przedstawiano Go jako młodzieńca – bosego, w białej szacie, z kłosami żyta w lewej ręce, ludzką głową w prawej, z wieńcem ziół i na białym koniu. Obrzęd odbywał się 27ego kwietnia; pierwszą wiosenną orkę witał korowód dziewczyn, z których jedna przebrana była właśnie za Jaryłę. Sadzano ją na uwiązanego do słupa białego konika i śpiewano do niej [1 s.119]:

„Włóczył się Jaryło,
Po całym świecie.
Rodził żyto w polu,
Płodził ludziom dzieci.
A gdzież On nogą
Tam żyto kopą,
A gdzież On na ziarnie
Tam kłos zakwitnie.”

Obok relacji wołogoskiej mamy więc kolejne potwierdzenie Jego związku z płodnością i dostatkiem dóbr naturalnych. Ślady wschodnie są jednak liczniejsze. W eparchii woroneskiej zakazywano – w okresie od środy do soboty – po Zielonych Świętach – świętować wokół Jariły [1 s.136]. W roku 1673 poświadczone są tam obchody z udziałem człowieka przybranego w kwiaty i dzwoneczki, a z twarzą pomalowaną na biało i czerwono [2 s.136].




Marzanna

Inne imiona: Morena, Śmiercicha
Atrybuty: biel
Dziedziny działania: zima, śmierć

O Bogini Tej milczą źródła aż do XV w. Wówczas jednak objawia się spora ich liczba. Wszystkie te relacje pozostają w podobnym duchu, więc przytoczymy jedynie zapis Marcina Bielskiego z XVI w. [7 s.92]:

„Za mej to jeszcze pamięci był ten obyczaj u nas jeszcze po wsiach, iż w białą niedzielę w poście topili bałwana. Jeden ubrawszy snop konopi, albo słomy w odzienie cżłowiecze, który wszystka wieć prowadziła, gdzie najbliżej było jakie jeziorko czy kałuża, tam zebrawszy z niego odzienie wrzucali do wody śpiewając żartobliwie: Śmierć się wije u płtou, szukający kłopotu. Potem najprędzej do domu od tego miejsca bieżali, który albo która się wtenczas powaliła albo powalił, wróżbę tę mieli iż tego roku umrze. Zwali tego bałwana Marzanna.”

Sam Długosz objaśniał zwyczaj topienia Marzanny rozkazem Mieszka Pierwszego, aby powtarzać rokrocznie niszczenie posągów Starych Bogów [1 s.132]. Wątpliwe to nader mocno, gdyż kościół katolicki długo walczył z tym obyczajem, a podobne istnieją wśród innych ludów indoeuropejskich [6 s.180].

Mimo niepewnej wartości wiadomości Długosza, postać Marzanny jest raczej wiarygodna historycznie [2 s.196]. Folklor zachodniosłowiański zna bowiem postacie Zimy, Śmierci czy Morany [1 s.133], na wschodzie zaś mamy Marę, Marenę czy Marinkę [1 s.134]. Wierzenia ludowe utożsamiają Ją z zepsuciem, śmiercią i zgnilizną, ale przez to również z „kisłotą”, czyli żurem [1 s.134]. Zdaje się to przeczyć przytoczonej we wstępie do tego rozdziału wzmiance Długosza, przedstawiającej Marzannę jako Boginię urodzaju. Zgadzają się z tym jednak autorzy pracy [9], powołując się na istotne znaczenie niektórych ziół w mitologii ludowej, w tym leczniczej marzanki wonnej [9 s.62]. Należy też podkreślić, że Bóstwa związane ze śmiercią działają też „w pobliżu” życia – przykładem Weles (patrz: część o Nim), będący Opiekunem zmarłych, ale do Którego można też zwracać się z prośbą o uzdrowienie. Sama Marzanna zaś okazuje się być posiadaczką kluczy otwierających wiosnę, jak zaświadcza morawska pieśń, śpiewana przy topieniu Marzanny [6 s.184]: „Dałam ci je [klucze – P.K.], dałam świętemu Jerzemu, aby nam otworzył zieloną trawinę” - Jerzy zdaje się tu być zastępcą Boga Gromowładnego, bądź Jaryły.




Chors

Inne imiona: Miesiąc, Trzyszcz-Błyszcz
Atrybuty: księżyc, noc, wilk, kołacz
Dziedziny działania: wilkołactwo, czary, nocne wędrówki

Na Wzgórzu Kijowskim, wśród szeregu Bogów, kniaź Włodzimierz wystawił posąg Chorsa [2 s.180]. Jego imię jest raczej niejasne; funkcjonują próby objaśniania Go jako Boga Słonecznego z powodu perskiego chor, chores = „promienne Słońce” [2 s.181]. W świetle – domniemanych, acz prawdopodobnych – Jego związków z Księżycem bardziej zasadne wydaje się tłumaczenie Chorsa jako wycharsłego = „wynędzniałego” [2 s.182].

Główną przesłanką dla przypisania Chorsowi władztwa księżycowego jest stwierdzenie „Słowa o wyprawie Igora”, jakoby kniaź Všeslav sądził lud i rządził grodem, a nocą jako wilk biegał z Kijowa do Tmutorakania i przed pianiem koguta przebiegał „drogę Wielkiego Chorsa” [2 s.181]. Warto zwrócić uwagę, że „Powieść lat minionych” wymienia Chorsa obok słonecznego Dadźboga [2 s.92]. Wśród Serbów zanotowano zaś wierzenie o Księżycu jako Bracie Słońca [2 s.183] – przydają Mu też Żonę – Danicę (planeta Wenus). Nie bez znaczenia jest też to, że Słowianie – w przeciwieństwie do większości ludów Europy Zachodniej i Południowej – przypisują Księżycowi rodzaj męski [2 s.183]. Sugeruje to obecność w wierzeniach naszych Przodków męskiego Boga lunarnego. Upatrywać w Nim będziemy właśnie Chorsa.

W tym miejscu uściślimy nazewnictwo; współcześnie słowem „Księżyc” posługujemy się na określenie naszego satelity w ogólności. Pierwotnie jednak w języku polskim określano tak Księżyc jedynie młody – tuż po nowiu [2 s.183]. Pierwotną nazwą tego ciała niebieskiego jest „Miesiąc” [5 s.455].

Miesiąc otoczony jest czcią na całej bez mała Słowiańszczyźnie [5 s.452]. W Bułgarii starcy zwą Go „Bogiem”, przez Ruś jest tytułowany „carem” czy „kniaziem”, całkiem podobnie jak Słońce [5 s.455]. Ponadto wobec Miesiąca funkcjonują rozliczne, podobne do słonecznych, tabu – jak zakaz wskazywania Go palcem [5 s.456]. Młody Księżyc powszechnie witany jest pieśniami i korowodami [5 s.452], szczególnie przez Słowian Południowych [5 s.454]. Na Jego widok reagowano specjalnymi modlitwami. Większość ma charakter próśb o dostatek, jak [5 s.453]: „Miesiączku Nowy, Tobie na przybytek, a mnie na zdrowie”, „Witaj Księżycu, Niebieski Dziedzicu! Tobie złota koróna, a mnie zdrowie i fortuna!” (polska), czy „Odmłódź Ty mnie, jakeś odmłodził samego siebie. Kiedy Ciebie żmija ukąsiła, wtedy mnie głowa zabolała! Kiedy Ciebie żmija ukąsiła, wtedy mnie zimnica napadła.” (serbochorwacka, przypominająca zamawianie choroby).

Sacrum ludowe cechuje się na ogół swoją użytecznością – jak świadczą przykłady Ognia czy Słońca (patrz wyżej o Swarożycu i o Dadźbogu). Podobnie rzecz się ma z Miesiącem, który ma bezpośrednio wpływać na szereg zjawisk ziemskich [5 s.456]. Stąd też szereg powszechnych – a służących zaklinaniu wzrostu i dostatku – guseł, angażujących Młody Księżyc [5 s.452], [6 s.124]. Jako ogólną regułę można tu stwierdzić, że to co zapoczątkowane przy Miesiącu wzrastającym – również będzie rosnąć. Podobnie jednak, wszystko rozpoczęte przy malejącym Miesiącu będzie marnieć [5 s.457]. Szczególnie pilnowano tych przepisów podczas prac rolnych; nawet dzisiaj w kioskach można kupić kalendarze księżycowe dla działkowców.

Istotne znaczenie ma też Miesiąc dla uzdrawiania; rośliny lecznicze zbierać należy bowiem na nowiu, lub na końcu pierwszej kwadry [5 s.458], jednak choroby zamawiać – na Miesiącu malejącym (dla osłabienia choroby) [5 s.459]. W tym drugim przypadku występują jednak rozbieżności; ogólnie bowiem czary najskuteczniej odprawia się przy Miesiącu rosnącym [5 s.459].

Do czasów współczesnych, nawet w miastach, zachowały się gdzieniegdzie wierzenia o korzystnym dla porostu włosów przystrzyganiu ich na nowiu [5 s.459], czy – znane z Kaszub – trzykrotne kłanianie się Miesiącowi. Należy wówczas policzyć do trzech i myśleć o swoim życzeniu – a to niechybnie się spełni [5 s.453]. Słabiej zachowało się przekonanie o sprzyjającym wpływie pełni dla takich wydarzeń jak wesele, odstawienie niemowlęcia od piersi czy istotne nabytki (np. bydło) [5 s.459].

Zmiany Miesiąca zapisały się w wierzeniach ludowych nie tylko przez swoje skutki. Mają one również swoje objaśnienie mitologiczne. Otóż Miesiąc ma – zupełnie jak żywa istota – rodzić się i starzeć [6 s.124]. Jego śmierć nie jest jednak ostateczna; umiera On tylko po to, aby narodzić się później na nowo [6 s.125]. Jego cykliczne ubywanie jest nieraz objaśniane pożeraniem przez wilki i wilkołaki [5 s.460]. Zostawiają one jeno niewidoczną resztkę, by z niej się odrodził.

Nów i pełnia, wraz z pośrednimi kwadrami następują jednak po sobie w ściśle ustalonym porządku, który zakłócają zaćmienia. Znajdują one szereg objaśnień [5 s.460], z których najczęstsze mówi o pożarciu przez potwory, albo z powodu czarów. Wiedźmy potrafią ściągać Miesiąc z Nieba, pod postacią krowy i doić Go wówczas, co lud uważa za czary wyjątkowo występne [5 s.461]. Na północnej Białorusi zanotowano również wierzenie, jakoby Miesiąc miał się zaćmiewać po opiciu ludzką krwią – zwłaszcza po ziemskiej bitwie, gdzie poległo wielu walczących [5 s.461].

Jak wspomniałem wyżej, Słowianie Południowi powszechnie witają Księżyc korowodami i pieśniami. Zwyczaje tego typu słabną w kierunku północy, gdzie z kolei więcej jest wierzeń o demonach leśnych, urządzających igry i harce podczas nowiu [5 s.454]. W Polsce Miesiąc wprost bywa określany jako Bóstwo, czczone przez demony wodne [5 s.456]. Jako taki bywa też groźny i oskarżany jest o „wypijanie” czy „pożeranie” ludzi – ale też jajek czy chmur [5 s.459]. Podobnie jego światło, ma powodować boleści u śpiących w nim dzieci. Przed tym jednak można uchronić się, stawiając miskę z wodą na parapecie – by się w nim światło Miesiąca utopiło [5 s.460].

Ciekawe są zwiazki Miesiąca ze zmarłymi, którym ma świecić w Zaświatach, gdy nie widać Go na Niebie [5 s.460]. Bezksiężycowy okres nowiu zwie się „pustymi nocami” – podobnie jak okres po śmierci człowieka [6 s.124, 126]. Na Warmii, Mazurach i Kurpiach zaś wierzą, że [6 s.129]: „Światło księżyca stojącego w pełni może podnieść umarłego z grobu i będzie on jak zjawa po świecie wędrować.” Jak pamiętamy, władcą Nawii, krainy zmarłych, jest Weles. Jednym z Jego świętych zwierząt jest rogate bydło. Podobnie Miesiąc bywa przez lud słowiańskich przedstawiany jako byk, czy krowa [6 s.127], co może dowodzić jakichś Jego związków z zaświatami.




Rod

Inne imiona: nieznane
Atrybuty: brak znanych atrybutów
Dziedziny działania: los, ród

Imię tego Boga można wywieść od „rodu” czy „rodzenia”, co łączy Go bezpośrednio z ideą płodności [2 s.205]. I rzeczywiście, jeden ze staroruskich zapisów przypisuje Mu stworzenie człowieka [2 s.207]: „[...] Rod siedzący w powietrzu, miotający na ziemię grudy i w tym rodzą się dzieci [...].

Badacz rosyjski Borys Rybakov uznaje Roda za prastare, naczelne Bóstwo Słowian [2 s.205] i tożsamego z występującym w folklorze serbskim Rządcą Losu [1 s.198]. Jest to wynikiem daleko idącej interpretacji „Słowa św. Grzegorza o bałwochwalstwie”, które wspomina, że Słowianie najpierw oddawali cześć „upiorom i beregyniom”, co miało by stanowić etap pierwotnego rozwoju ich religii, pozostającej na poziomie demonologii. Kolejno miałby przyjść właśnie kult Roda i rodzanic, będącego uosobieniem sił Przyrody jako takiej, po nim zaś wprowadzony przez Włodzimierza kult Peruna [2 s.205]. Wydaje się jednak, że interpretacja taka jest nazbyt ekstensywna, a źródło wymienia raczej zbiorczo objawy pogaństwa obecnego na Rusi [2 s.205].

Z Rodem ściśle związane są Rodzanice, czy też Narecznice – trzy postacie żeńskie, zjawiające się po narodzinach dziecka i kreślące mu na czole znaki, świadczące o przeznaczeniu [1 s.193]. Zjawiają się one również przy postrzyżynach, kiedy to należy ofiarować Im przycięte włosy [2 s.206]. Aby zyskać Ich przychylność należy zjednać Je ofiarami – chlebem, serem, kaszą, miodem czy pieniędzmi [2 s.205]. Typowy zaś opis działalności Rodzanic daje J. Zachariew, dla Bułgarów zachodnich [5 s.694]: „wszędzie wierzą, że... wieczorem (3 dni po powiciu) przychodzą do dziecka Narecznice, by wyznaczyć mu przyszłość, szczęście. Ognisko tli się jeszcze wtedy, światło mży już słabo, a wszystkie przedmioty znajdują się jeszcze na swym miejscu. Panuje zupełna cisza. Narecznice przybywają zwykle o północy; przed drugim pianiem koguta kończą swe zajęcia i odchodzą.”. Mieszkają one zaś na końcu świata, w pałacu Słońca [1 s.193]. Jest to prawdopodobne echo Ich solarności. Dobrze koresponduje to z przekazem o „Rodzie siedzącym w powietrzu”, co nietrudno skojarzyć z Bóstwem uranicznym.




Bóg morza

Inne imiona: nieznane
Atrybuty: brak znanych atrybutów
Dziedziny działania: morze

Źródła historyczne milczą o oddawaniu przez Słowian czci opiekunowi Bałtyku. Bogowie Połabian sprzyjali wojom w trakcie morskich wypraw łupieżczych. Zdaje się jednak że chodziło tu raczej o Ich kompetencje wojenne niż morskie.

Jakieś Bóstwo morskie prawdopodobnie jednak istniało. W bajkach i legendach kaszubskich zachowała się postać Króla Bałtyku, z siedzibą w jantarowym zamku na dnie morza. Niewiele o nim wiadomo prócz tego, że pojawieniem się na powierzchni wody zwiastował sztorm. Prócz Króla Bałtyku folklor kaszubski zna również okrutnego czarta morskiego – Szalińca [12 s.119]. Ma zamieszkiwać lodową grotę daleko na północy. Jego ulubioną zabawą jest znęcanie się nad tonącymi przez zsyłanie błędnych świateł – a z nimi złudnej nadziei na uratowanie. Ciężko wykluczyć, że pod Jego postacią kryje się dawne, zdemonizowane, Bóstwo morskie Słowian. Współcześni Kaszubi znają też postać Goska – określanego wprost jako przedchrześcijański Bóg Bałtyku. Kłopot polega na jego wątpliwej autentyczności; część badaczy upatruje w nim późnego wytworu literackiego [12 s.83]. O Gosku milczy też Aleksander Labuda, wybitny znawca kultury duchowej Kaszubów [12 s.85].

Pozostaje również postać Juraty – według jednej z legend córka Goska – królewny bałtyckiej [12 s.79]. Jest dość gruntownie poświadczona w folklorze Kaszubów, ale i Litwinów. Większość przekazów twierdzi jednak że zginęła z ręki Perkuna – ukarana za miłość do śmiertelnego rybaka. Patrz również hasło „Jurata” w części poświęconej demonom.




Dziewanna

Inne imiona: nieznane
Atrybuty: psy myśliwskie
Dziedziny działania: łowy

O Bogini Dziewannie wspomina Długosz, określając Ją jako Panią łowów [2 s.194]. Serbołużyczanie znają zaś Dziwicę, polującą w lasach ze sforą dzikich psów [9 s.84]. Powiązana jest ze stroną chtoniczną – śmiercią i Księżycem, ale również z płodnością [9 s.197]. Autorzy pracy [9] widzą w Niej także Panią Zaświatów [9 s.84].

Jako polująca w otoczeniu dzikich psów, Bogini powiązana jest też z wilkami [9 s.155]. Powiązane z nimi święta obchodzone są przez Słowian w okresie ich największej napastliwości – jesienią i zimą [5 s.572]. W tym czasie obowiązuje szereg zakazów dotyczących tych zwierząt (np. wymawiania ich nazwy). W Dalmacji dotyczy to okresu między 17ym, a 20ym stycznia. Więcej szczegółów znamy od Bułgarów, którzy wilcze święta obchodzą również w listopadzie i na początku lutego. W ich czasie obowiązuje zakaz szycia czy tkania, bo kto by nosił zrobioną w czasie świąt wilków odzież niechybnie zostałby przez nie rozszarpany. Przedsiębierze się natomiast szereg zabiegów mających na celu „zaszycie” wilkom paszcz.

Kult Bogini Dziewanny Stowarzyszenie Rodzimowierców Pomorskich – Jantar wprowadziło podczas święta Szczodrych Godów w 2017 roku, na skutek obrzędowej wróżby. Część gromad rodzimowierczych oddaje Jej cześć w czasie obchodzonej w lutym Gromnicy, dla której brak wiadomości w cytowanej tu literaturze.




3. KALENDARZ OBRZĘDOWY




Czas cykliczny

Zanim przejdziemy do opisu poszczególnych świąt chciałbym zaznajomić Czytelnika z koncepcją czasu cyklicznego [6 s.152]. Jej podstawową cechą jest pojmowanie czasu jako biegnącego nie po linii prostej, lecz po okręgu, czy jeszcze lepiej – po spirali. Przy takim podejściu rok staje się zamkniętą jednostką czasu, zawierającą w sobie narodziny, życie i śmierć całego świata [6 s.153]. Każdy kolejny jest inny, a jednak taki sam. Tę tożsamość kolejnych lat zaznaczają w społeczeństwach tradycyjnych obrzędy, odtwarzające procesy kosmogoniczne.

Ich treść podyktowana jest mitologią. Nie są jednak tylko pustym odgrywaniem wydarzeń mitycznych, ale rzeczywistym przeżyciem ich na nowo [6 s.153]. Uczestnicy obrzędu biorą więc udział w ponownym stworzeniu świata, wcielają się postacie Bogów i bohaterów czy są świadkami pojedynku Gromowładcy ze Żmijem [9 s.116]. Towarzyszące obrzędom okoliczności są więc niezwykłe i stwarzają niezwykłe możliwości. Stąd np. praktyki zaklinania urodzaju podczas Szczodrych Godów – kiedy świat powstaje na nowo i możliwe jest nadanie mu nowego – korzystnego dla siebie – ładu.

Podejście takie może być w pierwszym odruchu obce człowiekowi wychowanemu we współczesnym świecie. Stanie się jednak naturalne, jeśli zwrócić uwagę na cykliczność pór roku, która ukształtowała mentalność i wiarę naszych Przodków [6]. Ta zaś – w świetle wiary rodzimej – wynika z działalności Bogów i duchów.




Święta

W tej części pracy zamieszczone są opisy świąt obchodzonych przez ludy słowiańskie. Z okresu przed chrystianizacją zachowało się bardzo niewiele zapisów, więc bazujemy to głównie na materiale etnograficznym. Jednak wobec znacznej zachowawczości kultury ludowej można podejść do niej z dużym zaufaniem i traktować jako wiarygodne źródło do odtworzenia tradycyjnej obrzędowości [5], [6], [7].

Jednym z ciekawszych źródeł historycznych dla obrzędowości Słowian są gliniane naczynia, znalezione w Lepiesówce i Romaszkach [2 s.280]. Widoczny jest na nich szereg symboli, które badacze proponują interpretować jako znaczniki następujących wydarzeń koła rocznego [2 s.281]:

1-25 IVorka, siew
25 IV - 1 Vkiełkowanie zbóż
2 Vzielenienie się pól
2-30 Vpola łakną deszczu w okresie rozwoju liści
23 Vrozwijanie się liści
4 VIświęto Jaryły
9 VIpoczątek życia w kłosach zbóż jarych
11-20 VIpotrzeba deszczu dla wykształcenia się kłosów i jego ustania w porze kwitnienia
19-24 VItydzień rusałek wodnych
24 VIKupała
3 VIIdojrzewanie soku w ziarnie
4-6 VIIpotrzeba deszczu
12 VIIprzygotowania do święta Peruna
15-18 VIIpotrzeba ostatnich deszczów, podczas dojrzewania łuski ziarna
20 VIIświęto Peruna, modły o koniec burz i deszczów, o zejście wód do podziemia
24-25 VIIpoczątek żniwa sierpami
26-28 VIIpoczątek stawiania snopów
7 VIIIkoniec zbiorów zboża jarego, koniec kalendarza

Uwagę zwraca skupienie się tego kalendarza w porze jasnej i zakończenie przedstawionej rachuby czasu wraz z końcem prac polowych. Może znaki na naczyniach były nie tyle zapisem cyklu obrzędowego co zapisem działań rolniczych? Niezależnie od tego – przedstawiona rekonstrukcja jest owocem śmiałej interpretacji znaków graficznych [2 s.281]. Nie jest w żaden sposób pewna czy jedyna; rzuca jednak pewne światło na to, jak mógł wyglądać cykl swiętowań naszych Przodków.

W dalszej części tego rozdziału Czytelnik znajdzie opisy głównych świąt obchodzonych przez rodzimowierców słowiańskich w Polsce – Szczodrych Godów, Jarych Godów, Nocy Kupały i Dziadów. Opisy te bazują przede wszystkim na etnografii, a więc na pracach [5], [6], [7] i [8]. Od roku 2016 polskie środowisko rodzimowierców obchodzi również święto Stado, będące obok Kupalnocki swoistą kulminacją obrzędowości letniej, podczas którego czczono Boginię Ładę [9 s.175]. Jego opis można znaleźć w przytoczonej na początku rozdziału o Bogach wzmiance Długosza [2 s.194]. Współcześni rodzimowiercy podczas tego święta czczą Królową Leli i Króla Łado.

Stowarzyszenie Rodzimowierców Pomorskich – Jantar w tej chwili obchodzi następujące święta:

grudzieńSzczodre Gody (przesilenie zimowe)
lutyświęto Welesa
lutyGromnica (święto Marzanny i Dziewanny)
marzecJare Gody (równonoc wiosenna)
kwiecieńświęto Jarowita
majświęto Chorsa
maj/czerwiecStado
czerwiecNoc Kupały (przesilenie letnie)
lipiecświęto Peruna
sierpieńświęto Mokoszy
sierpieńświęto Morza
wrzesieńświęto Plonów (równonoc jesienna)
listopadDziady

Ze względu na niedostatki materiału źródłowego, świąt Welesa i Dziewanny, Jarowita, Mokoszy, Peruna, Chorsa i święta Morza w tym rozdziale nie opisano. Pewne szczegóły kultowe związane z poszczególnymi Bóstwami znaleźć można w rozdziale o Bogach.




Obrzędowość zimowa

Przesilenie zimowe i wigilia

Większość wierzeń i obrządków ludowych tego okresu zaczyna się lub znajduje swą kulminację w noc wigilijną 24ego grudnia [6], [7]. Wydaje się jednak, że jest to – nie jedyne w kalendarzu świąt ludowych – przeniesienie właściwego sacrum rodzimego na chrześcijańskie. Data 24 grudnia wywodzi się z tradycji kościelnej, która walczyła w Rzymie z kultem słonecznego Sol Invictus (Słońce Niezwyciężone). Za prawidłową, oryginalną datę obchodów zimowych uważać więc w dalszym ciągu będziemy moment przesilenia zimowego. Wydarzenia odnoszone przez etnografię do wigilii wiązać będziemy z najdłuższą nocą w roku.

Z tym niezwykłym okresem wiąże się szereg tabu i zakazów. Najbardziej widoczny jest bodaj zakaz szycia, obowiązujący w grudniu [7 s.48], a zwłaszcza w dniu święta. Prawdopodobną przyczyną jest to, że szycie ma być ulubioną czynnością złośliwych duchów, których nie należy wabić [6 s.169]. Ze średniowiecza pochodzi zapis, że w te święta prząść nie wolno, bo czynią to wówczas siwilije – boginki [6 s.170].

Zresztą w tym niezwykłym dniu nie tylko szyć nie należy, ale w ogóle skończyć wcześniej wszelkie prace i przygotowania – najpóźniej przed wieczorem [6 s.156]. Właściwe świętowanie zaś rozpoczynano po zauważeniu pierwszej gwiazdki [6 s.157]. Wówczas dopiero zasiadano do uroczystej kolacji [7 s.52], na którą podawano dania niezwykłe, składające się z miodu, pszenicy, innych ziaren, grzybów, kapusty kiszonej, maku, grochu, suszonych owoców i orzechów [7 s.56]. U Kaszubów ta wspólna wieczerza jest nawet jedynym posiłkiem w ciągu całego dnia [8 s.15]. Do tej biesiady powrócimy jeszcze przy okazji zadusznego charakteru świąt przesilenia zimowego.

Tak właśnie zaczynają się święta ku czci Odrodzonego Słońca, zwane Godne, Gody, Świątki, Święte Wieczory [6 s.156], czy jak nazywają je współcześni rodzimowiercy – Szczodre Gody.

Czas początku i Drzewo Kosmiczne

Jaka jest istota świąt przesilenia zimowego? Umiera Stare Słońce, a odradza się Słońce Młode. A wraz z nim odradza się cały świat. Przesilenie jest powtórzeniem czasu mitycznego początku istnienia. Przez to jest to czas niezwykły, pełen zjawisk cudownych [6 s.164]. Woda zmienia się samorzutnie w miód czy wino, pod pokrywą śniegu zakwitają drzewa owocowe, a zwierzęta przemawiają ludzkim głosem [6 s.157]. To ostatnie jest szczególnie charakterystyczne dla czasów mitycznego początku; wówczas bowiem człowiek miał mieć możliwość łatwej komunikacji ze wszystkimi istotami [10]. Co jednak ważne, na cudowne wino czy owoce nie wolno zasadzać się celowo, jak i podsłuchiwać rozmów toczonych między sobą przez zwierzęta. W obu przypadkach bowiem zuchwalec ma przypłacić swój postępek życiem [8 s.16]. Jednak co innego, gdyby kto spożył takie grudniowe jabłka przypadkiem – wówczas zyska wiele szczęścia w nadchodzącym roku [8 s.16].

Czas tworzenia świata to jednak przede wszystkim czas chaosu [6 s.167]. Zawieszeniu ulegają normalne stosunki międzyludzkie, sąsiedzi wyrządzają sobie rozmaite psoty [6 s.157]. Najbardziej widowiskową jest chyba wciąganie czyjegoś wozu na dach chałupy [7 s.56], są jednak i inne, mniejszego kalibru. Otóż w obejściu gdzie znajduje się panna na wydaniu młodzieńcy ochoczo babrzą wapnem okna. Ze względu na zakazujące w tym czasie prac domowych tabu, okien tych poszkodowana nie może w czasie święta umyć. Oprócz tego zdarzają się drobne kradzieże czy inne żarty. W tym tylko okresie wszystkie te psikusy uchodzą na sucho [7 s.56].

Jednak świętują nie tylko ludzie. Na Kaszubach dobrze się dzieje „chowie” - czyli żywemu inwentarzowi – już w dzień świąteczny bydlątka dostają co które lubi najbardziej, do wody wrzuca się kluski z makiem dla ryb, a w sadzie zostawia się snop siana dla ptaków [8 s.16].

Okres 12 dni po przesileniu ma odpowiadać kolejnym miesiącom nadchodzącego roku, co znajduje swoje główne odbicie we wróżbach pogodowych [6 s.165]. Pogląd ten ma paralele babilońskie, chińskie czy hinduskie. Dość powiedzieć, że jednym z istotnych elementów świąt Godnych jest rozpalanie Ognia, który miał płonąć nieprzerwanie przez 12 najbliższych dni [6 s.161]. Ogień ten rozpalano ze specjalnie ściętego drzewa, zwanego badnjakiem, jak relacjonuje C. Wakarelski [6 s.161]:

„W niektórych regionach przynoszony jest do domu i kładziony do ognia ceremonialnie. Kobiety przebrane w świąteczne ubiory witają go u drzwi wejściowych. Gospodarz wnosi pniak i pyta: ”Czy obchodzicie młodego Boga?” „Obchodzimy, obchodzimy, prosimy serdecznie.” A niosący pniak – badnjak mówi: „Ja wchodzę do domu, a ze mną bóg.” Potem odnoszą go uroczyście do ogniska, wiercą świdrem dziurę, nalewają do niej trochę oliwy, stawiają kadziło i wosk, i zatykają klinem. Pniak owijają białym płótnem. (...) badniak zostaje obok ognia do wieczora. Po okadzeniu stołu kładą też pniak, po czym kładą go do ognia, aby się palił (...) dziewczynki śpiewają pieśni, w których „drzewko” opowiada, że jest przeznaczone by urosnąć do nieba, aby po nim schodził „młody bóg” i przyniósł obfitość, życie, zdrowie i radość.”

Wyraźnie widać, że badnjak pełnik tu rolę Drzewa Świata, axis mundi [6 s.162], skoro ma stać się drogą po której zejdzie „Młody Bóg”. Na pniu zrąbanego na badnjak drzewa Serb i Bułgar składają ofiarę [5 s.524]. Podobną rolę w kulturze Słowian pełni powszechnie podłaźnik, bądź sad [1 s.163], czyli zdobiona gałąź drzewa iglastego, zawieszana pod powałą. Jak sama nazwa wskazuje (podłazić kogoś = ”przynosić mu szczęście”) jego obecność ma zapewniać pomyślność i dostatek w obejściu [6 s.164]. Popularna współcześnie choinka wyraża podobną symbolikę, choć sama w sobie jest elementem napływowym [6 s.163].

Z Kaszub znany jest zwyczaj by nie pożyczać nic przed nowym rokiem, a wszystko pożyczone – wcześniej oddać [8 s.17]. Zda się to nawiązywać do postrzegania tego okresu jako powstawania nowego świata, w który powinno się wkraczać z „czystym kontem”.

Zaklinanie urodzaju

Jak wspomniałem wyżej, Szczodre Gody to czas mitycznego początku, kiedy świat powstaje na nowo. Należy więc dołożyć starań, aby nowy świat powstał w kształcie możliwie korzystnym dla ludzi [6 s.167]. Odbiciem tego w kulturze ludowej są podejmowane w tym czasie liczne próby zaklinania urodzaju i dostatku.

Podczas świątecznej wieczerzy w rogach chaty ustawia się snopy niewymłóconego zboża, pod obrus zaś kładzione jest siano [7 s.53], [8 s.15]. Ich obecność ma zapewniać urodzaj i dostatek. Chorwat niekiedy wkłada pod świąteczny obrus także swój pas, dla ochrony przed szkodliwymi mocami [5 s.320]. Rola zboża ze snopków nie kończy się jednak po wieczerzy. Obwiązuje się nim drzewa owocowe w sadzie, a następnie dokonuje się specyficznego obrządku [7 s.55]. Chłop z siekierą biegnie przez sad, trąca przy tym drzewa i pyta: „Będziesz rodziło albo nie będziesz rodziło?” na co, w imieniu drzewa, któryś z domowników, lub sam zapytujący, udziela odpowiedzi twierdzącej. Do prób przywołania urodzaju zaliczyć należy pewien zwyczaj Kaszubów. Po nabożeństwie obsypują oni i duchownego, i siebie nawzajem ziarnem [8 s.17]. Nie zużyta w ten sposób reszta ziarna wykorzystywana jest przy zasiewach, co ma korzystnie wpływać na przyszłe plony.

Specyficzną rolę mają też rozmaite wypieki. W różnych terminach po wigilii w całej Polsce wypieka się Nowe Latka. Przyjmują najrozmaitsze formy i kształty – ptaków, krówek, ludzików itp. [7 s.75]. Następnie kładzie się je na talerzyku pod przykryciem i wróży o przyszłych losach na podstawie wyjętego chlebka. Na początku stycznia pieczone są specjalne ciastka, szczodraki, a dzień ich wypieku zwie się szczodrym wieczorem [7 s.77]. Na Kaszubach natomiast choinkę zdobi się specjalnymi ciastkami, zwanymi kraczale, które również przyjmują różne postacie [8 s.15]. Brak ku temu podstawy źródłowej, ale może w dawnych czasach Przodków takie ciastka wieszano na podłaźniku w formie, odpowiadającej dziedzinie, w jakiej potrzeba urodzaju? Wiadomo, że dawniej kobiety z rodzin rybackich wypiekały na Kaszubach ciasto w formie ryby [8 s.16].

Na Słowiańszczyźnie rozpowszechniony jest zwyczaj obdarowywania się po świątecznym wieczorze [7 s.66], co jest raczej obcą naleciałością [7 s.63]. Bardziej pierwotne wydaje się składanie sobie darów – słów, czyli wypowiedzianych ze szczerego serca dobrych życzeń [7 s.62].

Tak, jak zaklinano urodzaj, zaklinano również nieszczęścia – by się ich pozbyć. Przykładem jest ciskanie grochem o ścianę ze słowami: „Wilku, wilku, chodź do grochu; jak nie przyjdziesz, to nie przychodź aż do siego roku!” [7 s.53].

Stół rodzinny i Cienie Przodków

Święta przesilenia zimowego mają po części charakter zaduszny. Jak relacjonuje Bożena Stelmachowska [6 s.158]:

„W okolicach Kościerzyny wierzą, że o 12ej w nocy przychodzą duchy. Należy zgotować im odpowiednie przyjęcie i stół lekko nakryć, aby dusz nie zgnieść. Nie należy również wylewać wody, bo można dusze polać. Trzeba stąpać ostrożnie, aby nie zdeptać duszy. Człowiek jej nie widzi, natomiast pies odczuwa ją i wyje.”

Świąteczny wieczór to czas chaosu, kiedy przenikają się światy żywych i umarłych [6 s.167]. W kompleks zimowego kultu Przodków wpisują się liczne obyczaje związane z wieczerzą wigilijną. Przede wszystkim zostawianie pustego miejsca przy stole [7 s.54] czy specjalny skład potraw z miodu, ziaren, kapusty, suszonych owoców, grzybów, i maku [7 s.56]. Dwa ostatnie są szczególnie silnie związane z ucztami ku czci zmarłych, poprzez swoją zdolność do umożliwiania kontaktu z zaświatami [7 s.59]. Co więcej, mak uprawiano niegdyś jedynie na niedużych poletkach i nie stosowano w codziennym wyżywieniu, a jedynie w potrawach obrzędowych [7 s.59]. W południowych wsiach ziemi bytowskiej zachował się natomiast zwyczaj pozostawiania na noc strawy dla duchów zmarłych przy piecu, gdzie dusze mogły się ogrzać [8 s.16]. W chlewie zaś stawiano stołek dla duszy zmarłego gospodarza – by ten mógł odpocząć i porozmawiać z pozostawionym na ziemi inwentarzem [8 s.16].

Może śladem zimowego kultu zmarłych jest też wigilijny zwyczaj dokarmiania trojga dziadów proszalnych [7 s.53]? Jak pokazuje tradycja ludowa, żebracy często są reprezentantami świata zmarłych. Przybywające na Ziemię dusze zmarłych przybierają nieraz ptasią postać – może stąd zwyczaj dokarmiania w wieczór wigilijny dzikiego ptactwa [5 s.554]?

Warto dodać, że w okresie po przesileniu zimowym – podczas zapustów – Słowianie Wschodni obchodzą Dziady Zapustne, zwane również „Wielkimi” [6 s.178]. Białorusini podczas Godów sprowadzają dusze Przodków z cmentarza do chaty, zaś podczas Dziadów Zapustowych – odprowadzają je z powrotem [6 s.178].

Pochody maszkar, zapusty

Wraz z nowym rokiem rozpoczyna się barwny, pełen obrzędów czas zapustów [7 s.74]. Już od przesilenia ruszają pochody rozmaitych maszkarników i przebierańców [7 s.65]. Jeszcze współcześnie przez kilka dni po przesileniu na Kaszubach chodzą gromadki chłopców z obrzędową gwiozdą [8 s.18]. Są to stare obyczaje, tępione przez kościół. Z 1408 roku pochodzi krakowski statut diecezjalny, w którym zakazuje się działalności kolędników [7 s.66]. Tradycja to bowiem na wskroś pogańska, pełna słowiańskiego ducha. Uczestników pochodów traktowano jak gości z zaświatów, a wypowiadane przez nich życzenia i wróżby przyjmowano z wielką powagą [7 s.65].

Jak wyglądała ludowa kolęda? Jeszcze w XVIw. oprowadzano po wsi żywego tura [7 s.72]. Tur wyginął, obyczaj przeżył – żywego zwierza zastąpił przebieraniec zwany turoniem [7 s.72]. Z chełmińskiego znane jest zaś chodzenie z noworoczną kozą, noworocznym bocianem czy – w wykonaniu dziewczyn – z noworoczną małpą [7 s.76]. W oczy rzuca się zwłaszcza zwyczaj chodzenia z kozą. Podczas tego obrządku koza zostaje zabita, a następnie wskrzeszona przez swojego opiekuna [6 s.168]. Na znaczenie tego zwyczaju światło rzuca stosowna pieśń [6 s.168]:

Gdzie koza stąpnie nogą
Tam żyto wyrośnie kopą
Gdzie uderzy rogiem
Tam żyto wyrośnie stogiem
Gdzie koza nie bywa
Tam żyto nie rodzi.

Jasna jest analogia do wiersza, w którym zamiast kozy występuje Jaryło (patrz: Jarowit). Wyraźnie widać znaczenie obrzędu, jako wywołującego urodzaj. [6 s.168] Gdzie indziej w tym celu obchodzono chaty z radłem, symulując orkę i rozsypując ziarno [6 s.168]. Wróćmy jednak do kozy. Występuje tutaj jako źródło, czy też przedstawicielka, energii życiowej, potrzebnej do wegetacji roślin. Obrzędy zapustowe służyły jednak nie tylko zapewnieniu dobrych zbiorów, ale płodności w ogóle – w tym u ludzi. W Bułgarii znany jest Kukier - w masce z rogami, wywalonym sierścią na wierzch kożuchu, obwieszony dzwoneczkami i z zawieszonym między nogami czerwonym drewnianym członkiem [6 s.176]. Rolę tej barwnej postaci wyjaśnia następujący fragment [6 s.176]:

„Zamaskowani chodzą po chatach czy obejściach i zbierają datki. Są wsie, gdzie kukier wielokrotnie na oczach wszystkiej gawiedzi nie wyłączając kobiet symuluje coitus ze swym towarzyszem grającym rolę „baby”, albo też i z nagabniętymi przezeń osobami z tłumu. Częstokroć nie obywa się nawet bez udawania brzemienności i porodu przez „babę”. W niewątpliwym związku z tym wszystkim najniecierpliwiej oczekiwano nadejścia kukierów w chatach zamieszkanych przez małżeństwa bezdzietne. Po przybyciu do takiej zagrody, jeden z orszaku właził ze sztucznym dzieckiem w ręku na dach chaty i wołał: „Jest, jest; będziesz miala dziecko.”.
Wieczorem w dniu obchodu – zwykle już na ogólnym placu we wsi – kukiera wprzęgają do radła i orzą nim, po czym „car” lub, o ile go nie bywa, rzeczywisty kmet danego sioła sieje zboże. W trakcie zasiewy wypowiadane są odpowiednie życzenia względnie błogosławieństwa dotyczące urodzaju czy taniości zbóż. W pewnej chwili kukier zostaje szarpnięty, uderzony lub „zastrzelony” i pada na ziemię; obecni wloką go po niej; gdzieniegdzie zaś opłakują jako zmarłego. Następnie przewrócony czy „zabity” podnosi się i wesoło skacze. Wszystko zaś kończy wspólna uczta aktorów, którą sprawia się z uzbieranych datków.”

Znamy już symulowanie czy faktyczne odbywanie stosunku seksualnego w celu pobudzenia płodności ziemi [5 s.513]. Okazuje się, że podobna praktyka przetrwała w obrzędach zapustowych, kiedy to przebierańcy wyciągali siłą dziewczyny z chat i na śniegu udawali z nimi zbliżenie [6 s.168]. Inny tego typu zwyczaj [6 s.175]:

„[...] po wiejskiej drodze chodziło dwóch chłopów, przebranych jeden za dziada, drugi za babę. Zatrzymywali oni przejeżdżających i prosili o datek, przyczem w razie odmowy „dziad” batem przejeżdżających chłopów. Para ta wyprawiała na drodze różne skoki i pląsy „aby uroda była na zboże”, a południe spędzała w karczmie na pijatyce.”

Zapusty były dla Słowian czasem kojarzenia się w pary [7 s.73]. W ostatkowy wieczór młodzież spotykała się w karczmie, gdzie wypominano sobie nawzajem pozostanie bez partnera [7 s.79]. Podczas zabawy zbierano na talerzu pieniądze dla „gracza” czy „skrzypka”, ten zaś za zebrany „podkoziołek” mógł sprzedać któremuś z uczestników wybraną przezeń dziewczynę [7 s.79]. Gdzie indziej po karczmach miał miejsce obrządek z główną rolą kobiet [6 s.172]. Podskakiwały one i tańczyły, by zapewnić urodzaj lnu i konopi. Śpiewały przy tym: „Hola, hola do góry/Aby konopie tyle były”. Następnie miejsce miała ceremonia „wkupu do bab”, czyli wprowadzenie świeżych mężatek do społeczności kobiet dojrzałych. Panny zaś, które nie znalazły sobie chłopca przywiązywano do drewnianego kloca, z którym musiały tańczyć. W innych jeszcze stronach [6 s.173]: „wożą po wsi kloc i wprzęgają niepożenionych chłopców i dziewczęta”, z czego wykupić należało się oczywiście wódką. Zabawę kończył (symboliczny) targ dziewcząt, co nawiązywało do kojarzenia małżeństw – nieraz faktycznie zawieranych [6 s.173].

Również koniec zapustów miał swój obrzędowy przebieg. Ponownie w karczmie, zbiera się młodzież [7 s.79]. Wśród muzyki i śpiewu grajka wywozi się w taczce z gospody. Jeden z uczestników miał kota (najlepiej czarnego), ukrytego za pazuchą, a inny garnek z popiołem. Na miedzy, poza wsią, wyrzucano grajka z taczki, rzucano weń garnkiem i wypuszczano kota. Powiadano, że zabito grajka, a jego dusza uciekła ze wsi w kociej postaci.

W krakowskiem w ostatni dzień zapustów pojawia się nowy maszkarnik – Zapust [7 s.78]. Jest on ubrany w wyrócony sierścią na wierzch kożuch, w ustrojonej wstążkami wysokiej czapie, z drewnianym toporkiem z dzwonkiem. Łaził od chaty do chaty, straszył dzieci, życzył urodzaju i dopraszał się datków.




Obrzędowość wiosenna

Nowy ład świata

Zimowy czas zapustów, opisany wyżej, to czas chaosu – odpowiada okresowi mitycznego początku, kiedy świat był młody. W końcu jednak świat musi dojrzeć i zyskać swoisty ład. Odbija się to w wiosennej obrzędowości Słowian. Na Kaszubach w przeddzień Wielkanocy (co, jak zobaczymy dalej, odpowiada wigilii wiosny) zapalany i potem święcony nowy Ogień [8 s.40]. Od żarzących się węgielków rozpala się – uprzednio wygaszone – palenisko domowe [8 s.37]. Ten, świeży Ogień wypełnia ludzkie obejścia nową siłą i przegania zimową stagnację.

Poprzedzający wiosnę czas zapustów sprzyjał kojarzeniu par. Oczywiście, nie wszystkie panny na wydaniu i wolni kawalerowie znajdowali wówczas partnerów. Im to właśnie – głównie owym pannom – wyrządzano na wiosnę szereg psikusów [7 s.88]. Popularne było zwłaszcza zawieszanie przy ubraniu tzw. „klocków”. Najczęściej były to szkaradne figurki, rybi łeb czy inne paskudztwo [7 s.88]. W żartach takich młodzież potrafiła posunąć się i dalej. Przykładem niech będzie sprawianie niewybrednych malunków (często męskich genitaliów) na płocie gospodarstwa, w którym ostała się niezamężna panna [7 s.89]. Uzasadnienia powyższych złośliwości upatrywać należy prawdopodobnie w następującym rozumowaniu: podstawową rolą człowieka w społeczności jest zapewnić ciągłość jej trwania. Należy więc napiętnować tych, którzy mogą się tego podjąć, ale się z owego zadania nie wywiązują [7 s.89].

Ustalający się nowy ład świata należy uczynić jak najkorzystniejszym; temu też służy szereg zabiegów, które możemy nazwać „zaklinaniem urodzaju”. Istotnym elementem są wierzbowe gałązki, pokryte baziami. Dla zapewnienia pomyślności i dobrobytu, ale też ochrony przed złem, są one rozmieszczane po obejściu i całym gospodarstwie [8 s.35]. Podczas pierwszego wiosennego wypędu bydła trąca się nimi zwierzęta, aby zabezpieczyć je od chorób [8 s.35]. Same sproszkowane bazie zaś dodaje się do ziarna siewnego, dla uzyskania obfitego plonu [8 s.35]. Podobnie, jeżeli podczas zeszłorocznych żniw znaleziono „matkę zboża” (wyjątkowo obfity kłos) to podczas siewu z niej wysiewa się w pierwszej kolejności – w tym samym celu [5 s.533]. Jednak przede wszystkim – urodzaj zależny jest od rodzącej zieleń Ziemi. Stąd składa się Jej na wiosnę ofiary; Bułgar niesie np. w pole chleb, pieczoną kurę i wino [5 s.513], Bytowszczanin zaś rozrzuca po niwach popiół z nowego, wiosennego Ognia [8 s.37]. Wiosną lud uważa Ziemię za ciężarną [5 s.510], stąd wielka dbałość, by Jej w tym czasie czym nie urazić (patrz: Mokosz). Aby ułatwić Jej poród stosowano szereg zabiegów magii sympatetycznej [5 s.269]. Głównym przykładem jest rozwiązywanie snopów w stodołach – co miało wspomóc „rozwiązanie” u Ziemi [6 s.185]. Zaniechanie tej czynności miało doprowadzić do tego, że nie urodziłoby się zboże [6 s.185].

Kulminacją rozpoczęcia wiosny było jednak wnoszenie do wsi Nowego Latka czy gaika, powtarzające obrzęd, który pojawił się już przy okazji topienia Marzanny (patrz dalej) [6 s.187]. W tym samym czasie chłopcy prowadzili „kurka” - upojonego alkoholem koguta, lub pomalowaną na czerwono drewnianą figurkę na wózeczku [6 s.186]. Śpiewali przy tym piosenkę o dość wyraźnym przesłaniu [6 s.186]:

„A i wy dziewuchy.
Złózta po seś grosy.
Puścimy koguta
Do jednej kokosy.
Bo ten nas kogutek
Nie na darmo skocy,
Osiemnaście kurcąt
Od razu wypłosy.
A i wy matecki
Przykazcie swym córom
Zeby nie właziły
Do stodoły dziurom.
Cielentom po siano,
Krowom po zguniny.
Dyngus ci to dyngus,
Pani gospodyni.”

Wesołe obrządki odbywały się i po karczmach. Przekazy etnograficzne mówią o nich już jako o zabawach, ale nadal znać w nich silne zabarwienie rytualne. Za dobry przykład posłużą tu wydarzenia opisane w [7 s.90]. Zbierają się mianowicie w karczmie nie tylko mężczyźni, ale i kobiety (co miało być niecodziennością w polskich realiach), chociaż sala podzielona jest wedle płci. Kobiety folgują sobie w piciu i przejmują władzę nad przybytkiem; każdemu wchodzącemu porywają czapkę i nasadzają ją na flaszkę – dając w ten sposób do zrozumienia, jak ma swoją własność wykupić. Towarzyszą temu tańce i skoki, czynione jednak w konkretnych intencjach. Charakterystyczne jest to, że mężczyźni skaczą „na owies” i w sprawach męskich, a kobiety skaczą „na len” i za powodzenie zajęć damskich. Ciekawym elementem jest „kul” - snop siana, kilkakrotnie podpalany i gaszony. Z pozoru niewinną zabawą jest ubijanie wody w stępie „jak pęczaku”. Ze względu na symbolikę ubijania, wody i pory roku – można się tu dopatrywać nawiązania do życiodajnej hierogamii Nieba z Ziemią.

Kończąc uwagi o ukonstytuowaniu ładu świata warto wspomnieć wielkoruski zwyczaj zakazujący palenia w chatach łuczywa po 25 marca (pierwotnie zapewne chodziło o równonoc wiosenną) [6 s.185]. Wyjaśnić to można takim rozumowaniem: skoro Słońce już do nas wróciło nie obrażajmy Go stosowaniem mniejszego, ziemskiego światła.

Topienie Marzanny i początek wiosny

Obrzędowe niszczenie postaci Śmierci opisał jeszcze Długosz w swojej kronice [6 s.180]. Tłumaczył go rozkazem Mieszka Iego, aby 7ego marca powtarzać topienie wizerunków Starych Bogów. Jednak zwyczaj znany jest i u innych ludów Europy, a kościół katolicki usilnie z nim walczył, jako z reliktem Starej Wiary [6 s.180]. Odbiera to wiarygodności Długoszowi, jednak sam obrzęd znany jest i z innych źródeł, np. Marcin Bielski (XVIw.) opisuje go tak [7 s.92]:

„Za mej to jeszcze pamięci był ten obyczaj u nas jeszcze po wsiach, iż w białą niedzielę w poście topili bałwana. Jeden ubrawszy snop konopi, albo słomy w odzienie człowiecze, który wszystka wieś prowadziła, gdzie najbliżej było jakie jeziorko czy kałuża, tam zebrawszy z niego odzienie wrzucali do wody śpiewając żartobliwie: Śmierć się wije u płotu, szukający kłopotu. Potem najprędzej do domu od tego miejsca bieżali, który albo która się wtenczas powaliła albo powalił, wróżbę tę mieli iż tego roku umrze. Zwali tego bałwana Marzanna.”

Obrzęd topienia Marzanny zachował się – choć w formie dziecinnej zabawy – aż po dziś dzień. Dzięki opisom etnograficznym możemy uzupełnić relację Bielskiego; w początkowej fazie obrzędu Śmierć traktowano z szacunkiem, by potem w zniewadze i pogardzie rzucić Ją na pastwę Ognia i Wody [6 s.180]. Jej resztki rozrzucano zaś po polach, dla zapewnienia tam obfitych plonów [6 s.183]. W tradycyjnym światopoglądzie Śmierć była bowiem nie tyle zaprzeczeniem Życia, co częścią wspólnego cyklu [6 s.180]. W towarzyszących wzmiankowanemu obrzędowi pieśniach pojawia się charakterystyczne stwierdzenie [6 s.181]: „Śmiercicha ze wsi, nowe latko do wsi”. Ma to swoje potwierdzenie w przebiegu obrzędu; po zniszczeniu wizerunku Śmierci młodzież wycinała w lesie jodełkę, którą następnie odzierano z kory i dekorowano [6 s.180]. Zwie się ją właśnie Latem albo Majem i obnosi po wsi z pieśnią [6 s.180]:

„Wynieśliśmy już z wioski Śmierć
Niesiemy Nowe Lato
Kłaniamy się majowym dniom
I kolorowym kwiatom”

Wzmiankowana jodełka pełni tu rolę symbolu odradzającego się życia i powracającej wiosny. Zastępuje ją czasem ładnie ubrana lalka – zwana Narzeczoną, ale też właśnie Latem, Majem [6 s.180] czy Maikiem [7 s.95]. Jeszcze do niedawna na Podlasiu powszechnie występowała jednak żywa dziewczyna - królewna [7 s.95].

Zniszczenie Marzanny nie kończyło jednak przywoływania wiosny, a właściwie je zaczynało. Obrządki tego typu zwano hukaniem [6 s.183]. W ich czasie dziewczyny i dzieci wspinały się na dachy czy wzgórza i tam śpiewały [6 s.183]:

„Wiosno, wiosno krasna
Przybądź wiosno z radością,
Przybądź nam łaskawie.
Przynieś len wysoki,
I korzenie głębokie,
I chleba dostatek..”

Należy tu zaznaczyć, że obrzędowy początek wiosny etnografia lokuje w okolicach Wielkanocy. Jest to raczej związane z rozkładem ludowej świadomości, która ostatecznie przyznała sacrum chrześcijańskiemu prymat nad oryginalnym sacrum rodzimym, zgodnie z którym wiosnę rozpoczyna właśnie równonoc czy pierwszy grzmot [6 s.184]. Z tego względu w opracowaniu tym wszelkie zjawiska związane w etnografii z Wielkanocą traktować będziemy jako pierwotnie odnoszące się do początku wiosny obrzędowej. Jednak nawet dla współczesnej ludności miejskiej niewątpliwym zwiastunem wiosny są ptaki – powracające „zza morza”.

Ptaki i wiosenny kult Przodków

W całej Europie wiosna i jesień to czas nasilonych świąt ku czci zmarłych – możliwe, że w związku z migracjami ptaków [5 s.555]. Powracające z zimowiska mają nieść ze sobą klucz, którym wiosna otwiera Ziemię [6 s.184]. Upatrywanie w nich dusz zmarłych wydaje się zasadne zwłaszcza wobec funkcjonującej u Słowian ornitomorficznej postaci duszy [1 s.200]. Wołynianie dzielą z Mazowszanami wiarę, że na wiosnę dusze zmarłych dzieci odwiedzają ten świat jako jaskółki, makolągwy czy inne ptaki [5 s.554]. W tym czasie na groby zanosi się pisanki i urządza uczty ku czci zmarłych [7 s.106]. Słowianie Wschodni nazywają te obchody Radunicą, bądź Radawnicą [6 s.189].

W czasie Zielonych Świąt (kwiecień-maj) Serbowie obchodzą święta ku czci zmarłych [7 s.122]. Odwiedzają cmentarze z ucztami, tańcami i muzyką; mimo to obrządek jest poważny. W tym czasie przygotowywana jest też pomana – obrzędowa uczta dla niedawno zmarłych członków rodziny. Bywa, że samotni starzy ludzie organizują ją w swej własnej intencji – jakby w obawie, że po ich śmierci nikt tego nie zrobi. Wówczas zwie się tę ucztę kumidem. Najczęściej takie uczty organizuje się jednak nad rzekami, przez które przerzucane są kładki – aby ci co zmarli poza własną wioską mogli powrócić do siebie.

Jajka

Po dziś dzień w wiosennej obrzędowości Słowian ważne są jajka. Niepozorna, twarda, krucha bryła, z której rozwija się życie. Taki schemat pozwala chyba najlepiej uchwycić symbolikę, przypisywaną im przez naszych Przodków [6]. Jeszcze przed nastaniem obrzędowej wiosny (w etnografii: przed Wielkanocą) rozpoczynano barwienie jaj [7 s.103], [8 s.36]. Malowano je i barwiono na rozmaite sposoby – najprostszym, a zarazem najbardziej chyba popularnym sposobem jest gotowanie ich razem z łuskami cebuli, w celu uzyskania czerwonego koloru. W Polsce częstokroć zdarzają się też wzory geometryczne czy roślinne – rzadziej zwierzęce [7 s.104]. Niegdyś barwić jajka mogły jedynie kobiety – i to nie będące w stanie nieczystym [7 s.104]. Odbywało się to w osobnej izbie. Jeżeli do środka wszedłby mężczyzna, bądź kobieta nieczysta - przeganiano ich. Na pisanki i wszelkie sprzęty spluwano zaś nieznacznie i posypywano nieco soli – aby je oczyścić [7 s.104]. Z Huculszczyzny poznajemy zaś wymawiane wówczas zaklęcie [5 s.315]: „Sól tobie w oczy, kamień w zębach! Jak ziemia woskowi nie szkodzi, tak twoje oczy niech nie szkodzą moim pisankom!”.

Między młodzieżą często wymieniano się pisankami na znak sympatii. Szczególnie jeżeli dziewczyna oddała pisankę chłopakowi, był to sygnał że może on starać się o jej względy [6 s.189]. Na Pomorzu zanotowano dwie piosenki dotyczące tego zwyczaju [7 s.110]:

„Przyszedłem po dyngusie,
Leży placek na obrusie,
Tata kraje, mama daje,
Proszę o malowane jaje.

oraz [7 s.110]:

Dyngus, dyngus,
Po dwa jaja,
Nie chcę chleba,
Tylko jaja.”;

Oprócz tego jednak darowano barwione jajka w ogóle osobom bliskim, szczególnie dzieciom, gościom, sąsiadom [7 s.103]. Popularne były także zabawy w taczanie pisanek. Zawodnicy popychali je aż do zderzenia. Wówczas stłuczona przechodziła na własność zwycięzcy. Nie jest jednak znany sens tych igrzysk [7 s.104].

Jak wspomniałem wyżej, czerwone jajka ofiarowano zmarłym [7 s.113]. Wiosenne obchody ku czci Przodków, podczas których taczano kraszanki po grobach, zwano „Radunicą” [6 s.189].

Wywód o barwionych jajach zakończymy ludowym wierzeniem o wadze tego obyczaju. Powszechnie bowiem mniema się, że zaniechanie malowania jajek równoznaczne będzie z końcem świata [6 s.189].

Woda, obrzędy oczyszczenia

Wiosna, jako czas ustalenia się nowego porządku świata jest też czasem odrodzenia. Towarzyszyć mu powinno oczyszczenie od zmazy obrzędowej śmierci i chaosu, które cechowały porę zimową, ciemną. Z tego względu obrzędowość wiosenna ludów słowiańskich zawiera szereg odpowiednich do tego celu zabiegów. Najbardziej charakterystyczne jest tu polewanie wodą, któremu podlegały głównie dziewczyny i zwierzęta hodowlane [6 s.188]. Woda miała zapewnić nie tylko oczyszczenie, ale również pobudzenie sił płodności i zdrowia [6 s.188]. Rzecz jasna, młódki głośno protestowały przeciw temu procederowi, wielka to jednak była zniewaga, jeżeli którejś zaniechano [7 s.108]. Chłopcy szukający poczęstunku zostali np. odprawieni przez gospodynię [6 s.189]: „Tuście dziewcząt nie kąpali, idźcie sobie teraz dalej.” Obrzędowe zastosowanie wody nie ograniczało się jednak do polewania. Lud kaszubski przy początku obrzędowej wiosny kąpie się w jeziorze dla uwolnienia od chorób skóry [8 s.36] czy oczu [8 s.37]. Szczególną moc ma mieć jastrowa woda, zbierana o północy w noc równonocy. Po wschodzie Słońca ma ona tracić swoje właściwości [8 s.38]. Chłopcy zaś nie ograniczali się w tej materii i siłą wciągali czy wrzucali dziewczyny do stawów i jezior [7 s.109].

Uzupełnieniem oczyszczająco – wzmacniającej roli wody były zielone gałęzie, którymi smagano się. Istotę tego zwyczaju przedstawia uderzanie na wiosnę zieloną różdżką ze słowami [5 s.275]: „Choroba precz! Zdrowie w kości!”. Również zwierzęta hodowlane gładzono gałązką z baziami, co miało zapewnić krągłość i dorodność [5 s.281]. O roli bazi w obrzędach wiosennych mieliśmy już okazję przekonać się w części poświęconej wiosennemu zaklinaniu urodzaju.

Na Kaszubach nieznany jest obyczaj polewania dziewcząt wodą [8 s.40]. Rozwinięta jest za to rola śmigania [7 s.110] czy też dyngowania [8 s.39], czyli smagania gałązkami. Nie były to jednak gałązki byle jakie; powszechnie stosuje się tu jałowiec, a nawet kolczasty agrest [8 s.36]. Służące tym zabiegom gałązki zwykle na kilka tygodni wcześniej wkładano do wody i trzymano w jakimś ciepłym miejscu, dla ich zazielenienia [8 s.38]. Podobnie jak w pozostałej części Polski, tak i na Kaszubach głównym celem oczyszczających obrządków były młode dziewczyny. Sprzeciwiają się i piszczą, jednak w istocie chętnie znoszą te zabiegi [8 s.39]. Determinacja chłopców, by dopełnić tradycji bywała na tyle duża, że włamywali się do domów, by wychłostać śpiącą jeszcze niewiastę [8 s.39]. Co ciekawe, jeżeli niewiasta schroniła się w chlewie i wypuściła z niego świnię stawała się nietykalna [8 s.39]. Jednak, dyngowanie potrafiło przybrać i łagodniejsze formy, kiedy młodzieńcy kładli u stóp gospodyni zieloną gałązkę i składali powinszowania, a pozostałych domowników smagali lekko rózgami – w nagrodę otrzymywali degownice – zazwyczaj kraszone jajko, placek, czasem kiełbasę lub pieniądze [8 s.39].

Do obrzędów oczyszczania niewątpliwie należy przedświąteczne uprzątanie izb [8 s.36]. Obrzędowo zamiatano je przed wschodem Słońca, a śmieci wyrzucano ukradkiem na teren sąsiada, aby podrzucić mu robactwo i pchły z własnego obejścia.

Ekstaza

Przełom wiosny i lata sprzyja tajemniczym obrzędom, w czasie których starano się pozyskać wiedzę od mieszkańców zaświatów. (Za T. Ciołek, J. Olędzki, A. Zadorżyńska „Wyrzeczysko”) [7 s.122]:

„Podczas uroczystości (Zielonych Świąt) tańczą stare kobiety. Rytualny pląs wprowadza je w trans; gesty i ruchy stają się płynne, elastyczne. Ludzie nazywają je rusaljami i wierzą, że podczas tańca nawiązują one kontakt z duszami zmarłych przybywających na ucztę. Wierzą też, że jest to chwila najbardziej odpowiednia do przewidywania przyszłości – rusalje mogą przekazywać ludziom wiadomości uzyskane od duchów. Ekstatyczny taniec przerywa się polewając kobiety wodą, lecz wodę te należy lać przez skrzyżowane jatagany (miecze)”.

Tego samego wieczoru odbywa się przy bębnach milczący taniec mężczyzn w dwóch korowodach – starych i młodych [7 s.122]. Okrążają oni płonącą kłodę; młodzi tyłem, starzy przodem do Ognia. Nieznany jest dokładny sens tego obrzędu.




Obrzędowość letnia

Święty Ogień

Noc Kupały to chyba najlepiej rozpoznawalne rodzime święto słowiańskie. Jednym z pierwszych skojarzeń, które budzi są ogniska [6 s.195]. Młodzież skacze nad nimi, łącząc się w pary, a nocne świętowanie pełne jest namiętności [7 s.130]. Ogólną charakterystykę tego święta dał w 1562 Marcin z Urzędowa [6 s.196]:

„U nas w wilią św. Jana (dzień przed przesileniem) niewiasty ognie paliły, tańcowano i śpiewano, djabłu cześć i modły czyniąc; tego obyczaju pogańskiego do tych czasów w Polsce nie chcą opuszczać niewiasty, bo takież to ofiarowanie tego ziela czynią (bylicy), wieszając, opasując się niem. Święta też tej djablicy święcą, czyniąc Sobótki, paląc ognie, krzesząc ognia deskami, aby była prawa świętość djableska; tamże śpiewają djabelskie pieśni plugawe, tańcując, a djabeł też skacze, radując się(...)”

Omawianie złożonej obrzędowości sobótkowej zaczniemy od Ognia. Rozpalenie Go jest punktem kulminacyjnym obchodów [8 s.49]. Prastara tradycja nakazuje, aby Ogień Ten był „Żywy”, czyi skrzesany [6 s.196]. Stąd Słowianie Południowi zwą Sobótkę kresem czy kreszem, a cały miesiąc czerwiec kresnikiem – właśnie od krzesania [6 s.196]. Rozpalenie Ognia następuje najczęściej poza ekumeną ludzi – na wzgórzach, na rozstajach dróg czy nad rzekami [6 s.196].

Charakterystycznym elementem ogniowym na Kaszubach jest smolna beczka. Obrzędowe ognisko rozpala się tu z takiej beczki obłożonej drewnem [8 s.49]. Całość odbywa się przy dźwięku bazun, a młodzież tańczy wokół Ognia [8 s.49]. Zebrani skaczą nad Nim dla oczyszczenia od wszelkiego zła [8 s.49]. Po zakończeniu obrządków sobótkowy Ogień przenoszono do chałup w glinianych naczyniach [8 s.50]. Po wsi zaś chodziła młodzież z drzazgami – czyli „ze świętym Ogniem” [8 s.50].

Kaszubi praktykują i inne obrzędy ogniowe związane z przesileniem letnim. Na jeziora puszcza się łódki z płonącymi ognikami – ale tylko po jednej na każdy akwen [8 s.49]. Na Wybrzeżu nieco inaczej obchodzi się Sobótkę; na płyciźnie morskiej zatyka się 2-3 beczki smolne na drągach, a następnie strzela do nich – dla wystraszenia czarownic [8 s.50]. Dopóki płoną trwa zabawa na plaży, która później przenosi się do jakiejś sali i wówczas trwa do rana [8 s.50].

Rośliny

Od dawien dawna Słowianom towarzyszy przekonanie, że zioła zebrane w noc przesilenia letniego mają szczególną moc, zwłaszcza ochronną [6 s.200]. Dziewczęta szukały w tym czasie rozmaitych roślin, mających zapewnić im powodzenie u chłopców [6 s.197]. Znana jest nawet wypowiadana przy tej okazji rymowanka [6 s.197]: „Nasięźrzale rwę cię śmiele, pięcią palcy, szóstą dłonią, niech się chłopcy za mną gonią!”.

Szczególnie chętnie zbierano kwiaty o barwie żółtej, czy białej – najlepiej w kształcie promienistego koła [5 s.536]. W tym rzędzie idą więc złocień, rumianek, nagietek, rumian czy – przez Rosjan zwany wprost kupalnicą – pełnik europejski. Rośliny tego typu mają cechować się szczególnie silnymi właściwościami ochronnymi i przeganiającym złośliwe duchy [5 s.536].

Zajmujące są też bratki i pszeniec gajowy [5 s.535]. Obie rośliny mają zarówno żółte, jak i fioletowe płatki. Lud słowiański uważa je za brata i siostrę – przemienionych w ziela w ramach kary za kazirodczą miłość [5 s.535]. Istotna rola tych roślin w obrzędowości kupalnej jasno łączy wątek miłosny legendy z charakterem święta. Warto dodać, że na północy Słowiańszczyzny większym poważaniem cieszy się pszeniec, zaś bratki – na południu [5 s.535].

Już przywołany wyżej Marcin z Urzędowa wspomina o opasywaniu się przez dziewczęta bylicą, podczas kupalnych tańców. Zwyczaj ten przetrwał bardzo długo np. na Kaszubach [8 s.49].

Niewątpliwie najsławniejszą rośliną kojarzoną z Kupalnocką jest jednak kwiat paproci. Legendy powiadają, że kto go zdobędzie zyska wielką moc czarodziejską [7 s.131]. Z terenów Kaszubskich dowiadujemy się zaś, że by go zdobyć dziewczyna powinna udać się sama nago do lasu i szukać tam w milczeniu kwiatu [8 s.49]. Powszechnie spotkać się można z przekonaniem jakoby zawładnięcie mocą kwiatu paproci niszczyło w człowieku wszelkie dobro, którego ten musi się wyrzec [7 s.131]. Wydaje się jednak, że jest to chrześcijański wymysł, mający obrzydzić element rodzimego sacrum.

Przepędzanie złego

W noc przesilenia największa ma być moc czarownic, które urządzają sobie wówczas zabawy i harce z czartami [8 s.48]. By chronić przed nimi obsiane pola rozpala się na wzgórzu święty Ogień [8 s.49]. Stosuje się też gałązki klonu [8 s.48].

Ogień jest niewątpliwie jednym z najsilniejszych środków przepędzających szkodliwe moce [5 s.311]. W specjalnym obrzędzie Jego moc wspomaga się odpowiednimi ziołami [7 s.130]. W noc sobótkową kobiety zbierają się nad rzeką, tuż przed północą. Celem spotkania było przeciwdziałanie złym czarom, stąd gdy która nie przyszła – była uznawana za wiedźmę. W ciszy kobiety spożywały przyniesioną wódkę; młode zaczynały taniec, a stare wyjmowały i rzucały w ogień przyniesione zioła – rozchodzący się dym miał być groźny dla czarownic i ich czarów. Śpiewano pieśni o rucie i bylicy, a po północy kobiety wracały do domów z resztką ziół, zatykając je w chałupach – dla ochrony przed złem. Również w intencji obrony przed czarownicami Białorusini odprawiają pochód ze zwróconą zębami do góry broną na głowie [5 s.308].

Jednak nie tylko od czarownic chronić mają sobótkowe obrzędy. Pola obiega się z płonącymi pochodniami, tak by iskry padały na zboże i przyswoiły je do piorunów [6 s.198]. Przepędza się też z pól demony wodne [6], które po przesileniu nie mogą już szkodzić zbożom [6 s.195]. Możliwym echem starych obrzędów jest zwyczaj przynoszenia do ogniska czarnego kota, którego następnie goni się z krzykiem „dusa leci, dusa leci” [6 s.197]. W ogóle, kryjące się w wodzie złośliwe duchy są powodem dla którego przed przesileniem obowiązuje powszechnie zakaz kąpieli w rzekach czy jeziorach [7 s.119]. Jednak właśnie na przesilenie woda zostaje oczyszczona i kąpiel staje się bezpieczna [6 s.200]. Stąd właśnie odbywane w tym czasie obrzędowe kąpiele. Lud zaś wrzuca sól czy żelazo do studni, by i z nich przegnać szkodliwe istoty [6 s.200], [8 s.49].

Specyficznie kaszubskim obrzędem jest ścinanie kani [8 s.50]. Kania jest to ptak z rodziny jastrzębiowatych, uważany przez Kaszubów za sprawcę wszelkiego zła – zwłaszcza suszy. W przeddzień przesilenia organizowano nad nią rozprawę sądową. Uczestnicy wcielali się w role leśniczego - który kanię dostarczał, sołtysa – wydającego zezwolenie na ścięcie, kata – wykonującym wyrok, oraz rakarza – który kanię grzebał. Zależnie od miejscowości obrzęd różnił się szczegółami i postaciami uczestników. Niegdyś rzeczywiście tracono prawdziwą kanie, później jednak zaczęto zastępować ją kurą czy nawet glinianą figurką.

Wróżby

Niezwykła Noc Kupały jest chwilą wielu wróżb – zwłaszcza miłosnych. Dziewczyny rzucały wianki na wodę, często z przyczepionymi świeczkami (choć czasem są to wieńce słomiane, przeplatane kwiatami) [5 s.395]. W Polsce czy na Ukrainie chłopcy łowią owe wianki, łącząc się w ten sposób w pary z ich właścicielkami [5 s.395]. W wielu miejscach nad Bugiem zaś puszcza się małe deseczki, na których są świeczki i małe wianuszki; o losie właścicielki wróży się z zachowania tej deseczki na wodzie [5 s.395]. W Karwi i na Helu puszczają wianki na morze; jeżeli woda jest spokojna to wypływają po nie łódkami z muzyką i lampionami [8 s.50]. Odwrotny obyczaj panuje na Czechach, choć to bardziej zaloty niż wróżba [5 s.396]. To chłopcy puszczają na wodę gałązki rozmarynu, tak by dopłynęły do piorących bieliznę dziewczyn i patrzą czy wyłowią owe gałązki. Gdzieniegdzie po Słowiańszczyźnie zaś wianków w ogóle nie rzuca się wodę, ale zarzuca na gałęzie drzew [5 s.398]. W ogóle jednak, jeżeli dziewczyna zejdzie się z chłopakiem w Sobótkę to potem przyjmuje go już jak narzeczonego [8 s.50].

Okazuje się jednak, że Sobótka zna też wróżby dotyczące urodzaju [5 s.413]. Dziewczyny biorą pięcioletnią dziewczynkę na brzeg rzeki. Na drugim brzegu czeka druga grupa dziewczyn, które krzyczą pytania o urodzaj. Mała wróżka odpowiada swoim towarzyszkom, a te odkrzykują odpowiedzi.

Powrót ładu świata

Sobótka kończy ciągnący się od zimy czas chaosu i jest ostatecznym przywróceniem ładu świata [7 s.131]. Mimo to profilaktycznie dzień po przesileniu bydło jak najpóźniej wypuszczano na pola, stodoły okadzano ochronnymi ziołami, a chudobie na rogi kładziono wianki z magicznych roślin. Od tej pory jednak świat zostaje ostatecznie ukonstytuowany, po ciągnącym się od przesilenia zimowego czasu tworzenia go na nowo.




Obrzędowość jesienna – święto Plonów

Prace polowe

Początek żniw dla rolniczego ludu, jakim byli przez większość swej historii Słowianie to wielkie wydarzenie. Nazwę pory roku „jesień” etymolodzy łączą z goc. Asans = „czas żniw” [5 s.144]. Wielkorusin wychodząc w pole modli się kolejno ku wschodowi, południu i zachodowi (ale nie północy) [5 s.439]. Białorusinka natomiast gdy wychodzi w pole do pracy modli się najpierw do Słońca [5 s.439]. Stanięcie do Niego tyłem podczas pracy lud słowiański uznaje za grzech [5 s.444]. Pracujący w polu chłopi wołają niekiedy „Chudy!” po trzy razy, bym im zawiał wiatr – zwany właśnie „Chudym” [5 s.485].

Na terenie dawnej Serbochorwacji pierwszy pokos po sianożęciach rzuca się, jako ofiarę do rzeki [5 s.245]. Rusin natomiast pierwszy zżęty snop stawia na pokuciu (czyli pod świętymi obrazami), a z wykruszonego zeń ziarna robi obrzędową, zażynkową kaszę [5 s.245].

Najwięcej uwagi poświęcimy jednak zakończeniu prac polowych – kiedy i czasu na świętowanie jest więcej, niż w ich trakcie. Święto Plonów rozumieć należy jako podziękowanie za zbiory. Wówczas gospodarz wyprawia dla żniwiarzy ucztę – w podzięce za ich pracę [7 s.140]. Jest to również okazja do okazania swoich plonów siłom wyższym i zaniesienie prośby o udane żniwo w przyszłości [7 s.138]. Wtedy też wyzwalani są młodzi żniwiarze [7 s.143], którym urządza się wyzwoliny kosiarza, wilka czy też fryca albo frycowanie kosiarzy [7 s.144].

W następujący sposób świętowanie odbywało się na Podlasiu [7 s.140]. Przodownica, zwana tu zarzynaczką [7 s.139] ścinała ostatnią garść zboża. Tę kładziono na rżysku na kamieniu i skórce chleba. Chłopcy naocznas chwytają dziewczęta i obwłóczają dookoła tej garstki, a zwie się to oboraniem przepiórki (choć role mogą się odwrócić, jeżeli dziewczyn jest dosyć). Wzmiankowana wyżej garstka, wokół której oborywano, zostaje na polu, zaś zażynaczka bierze inną garstkę, do której dokłada polne kwiaty. Bukiet ten, zwany na Podlasiu równianką, zaś na Pomorzu pępkiem [7 s.141], w pochodzie żniwiarzy dostarczany jest gospodarzowi.

Żywo obchodzono dożynki i na Pomorzu [7 s.140]. Ostatnią furę zwiezionego do stodoły zboża zwano „babą”; najważniejsza była baba pszenna. Furman objeżdżał z nią dwór na około po czym szybko umykał do stodoły. Parobcy czatowali nań wówczas i polewali wodą i hałasowali. Żeby było głośniej, do kół furmanki przywiązywano drewniane klekocące klocki. Potem następowało święto, zwane wieńcem czy okrężnem - kiedy to przynoszono do dworu wieńce (co najmniej dwa – jeden z ozimego, drugi z jarego [7 s.141]), niesione przez przodownice. Wieńce na Pomorzu przygotowywano na drewnianych stelażach, często w formie czubatych koron – były bardzo bogato zdobione.

W tym miejscu przytoczymy jeszcze za O. Kolbergiem (wg pracy [7]) dwa opisy uroczystości dożynkowych [7 s.141]:

„ Na obręczy spodniej przytwierdzone są (jak zwykle pałąkowato) dwie półobręcze na krzyż, w nich powtykane jabłka i orzechy, a wszystko to suto powiązane wstążkami. Oddają to panu na talerzu, który przyjąwszy wieniec, częstuje żniwiarzy winem i piwem i dozwala im tanecznej na dziedzińcu lub w sieni użyć zabawy.”

oraz [7 s.142]:

„Po całkowitym ukończeniu żniw, pan wyprawia żeńcom Wieniec. Wówczas w Sobotę dwie dziewki pozostaną od południa w stodole, wijąc tam kistki do pępków dla gromady; w domu zaś dwie drugie wiją dwa wieńce tj. jedna wije wieniec z wszelkiego zboża wraz z grochem i prosem, a druga mniejszy z laskowych orzechów. Wieniec złożony z dwóch pałąków na krzyż na obrączce (1 łokieć średnicy w świetle) przymocowanych wygląda jak korona i ma na wierzchu jabłko, a między kłosami zboża pozłocie, czyli świecidełka. Podobny kształt, lubo jest mniejszym, ma i wieniec z orzechów, które wplatają się na krzyż, każdy orzeszek owity w błękitny i czerwony papierek. Wieniec z orzechów kładzie się na talerz, która niesie ta, co go wiła dziewczyna. Wieniec zaś większy ze zbóż kładą na głowę przodownika, na czapkę jego. Tak ubrani, pójdą oboje w gromadzie do dworu w Niedielę wieczorem; przodownik będzie miał po prawej ręce przodownicę, po lewej zaś skrzypka, który niemal nieustannie wesołe zwykł wygrywać melodyje.
W Niedzielę zatem zaraz po południu żeńcy schodzą się do stodoły. Z jednej strony chłopy z kobietami swojemi stają parami: za sobą, a z drugiej strony parobcy z dziewkami. Każden chłop, jak i jego kobieta, trzyma po kistce zboża (niby po pępku) w ręku, toż samo i każda dziewucha z parobkiem. Środkiem między tymi dwoma rzędami, lecz w przodku przed stodołą, stawają dwa chłopaki na koniach, w czerwone ubrani suknie (żupanki), a każdy znich trzyma chorągiewkę (są to na długiej lancy małe ułańskie chorągiewki z płótnem półbiałem i półczerwonem). Za wszystkiemi tymi ludźmi przyszykowany stoji wóz, na którym siedzi dziewka z basami w ręku; przed tym zaś wozem siedzi gracz (skrzypek) na smyku (rodzaj sań do wożenia z pola np. kamieni – przypis Anna Zadrożyńska), na którym umieszczoną jest i beczka, i gra. Wół do smyka zaprzężony również jest ustrojony w kistki zboża, które ma poprzywiązywane do obu rogów. Tak gracz, jak i dziewka basetlistka, mają na głowie wieniec ze zbóż, lecz tylko w kształcie obrączki, nie zaś korony. Wtedy cała gromada idzie i jedzie do dworu z muzyką (gracz jeden, jak powiedzieliśmy, jedzie na smyku, drugi zaś czasem w towarzystwie klarnecisty, postępuje obok pieszo). Nim przede dwór przybędą, objadą i obejdą dwa razy wkoło trawnika, a za trzecim dopiero staną przed gankiem i śpiewają.
Po prześpiewaniu swych pieśni, wchodzi przodownik ze swoją koroną do izby, zdejmuje ją wraz z kapeluszem lub czapką z głowy i z pokornym ukłonem doręcza panu. Dziewka zaś z wieńcem z orzechów wchodzi do pokoju jejmości i postawi talerz z tym wieńcem na stole, podsypując podeń jeszcze kwartę orzechów.”

Czy widzicie mnie?

Przy opisie Peruna w rozdziale o Bogach i duchach przytoczona jest relacja Saxa Gramatyka dot. kultu Świętowita w Arkonie [2 s.119]. Kronikarz relacjonuje, że odbywający się tam obrzęd ma na celu podziękowanie za nowe żniwo, co uzasadnia łączenie go ze świętem Plonów i zakończeniem prac polowych właśnie. Kulminacyjnym punktem obrzędu jest wyniesienie olbrzymiego kołacza (na wysokość ludzką!) i pytanie kapłana, czy go zza niego widać. Okazuje się, że podobne zwyczaje zna cała Słowiańszczyzna – południowa i wschodnia [2 s.127]. Ukrainiec życzy gospodarzowi, by go nie było widać „spoza kołacza wielkanocnego”, Hercegowiniec „spoza kołacza na Boże Narodzenie”, a Białorusin i Bułgar - „spoza placków w poniedziałek zaduszny”. W Bułgarii też, w dniu miejscowego świętego, pop stawał za stosem ofiarnych chlebów i i zapytywał głośno zebranych: „Widzicie mnie?” na co mu odpowiadano: „Tak, widzimy Cię, widzimy!” z kolei duchowny mówił „Obyście na przyszły rok nie mogli mnie całkiem widzieć.” - powtarzając niemal dokładnie dialog między żercą Świętowita, a wiernymi w Arkonie [2 s.127].

Tak rozległy zasięg zwyczaju w czasie i przestrzeni każe domyślać się jego dawności i rodzimości (a przynajmniej znacznego rozpowszechnienia) w rdzennej kulturze Słowian. Najbardziej widowiskową formę znamy jednak właśnie z arkońskiego obrzędu ku czci Świętowita. Warto przypomnieć, że Eliasz – schrystanizowany spadkobierca Peruna – przyjmował ogromnych rozmiarów chleb i kawał twarogu [5 s.260]. Przywodzą one na myśl wielki kołacz z Arkony. Brak natomiast wiadomości, czy i przy tej okazji padało zajmujące nas tu zapytanie.

Kręcenie brody

Dla Chełmińskiego O. Kolberg zanotował na temat uroczystości dożynkowych [7 s.139]:

„Do żniwa tak kobiety, jak i mężczyźni ubierają się czysto; parobcy i dziewki przystrajają głowy w kwiaty. Wychodząc w pole, jak i wracając z całodziennej roboty, zawodzą (...). Ale i w polu robota okraszana jest śpiewką (...). Żniwaki pracują, posuwając się porządkiem naprzód, każdy z osobna (...) na swym wydziale. Zwyczaj chce, aby zniwaki dochodząc już do końca resztowych (ostatnich) zagonów, zostawili w polu garść niezżętego zboża (lecz tylko zyta i pszenicy). Poczem znoszą oni snopy i takowe składają, przewiązawszy powrósłem (...). Ukończywszy tę czynność, wracają do zostawionej garści stojącego zboża, wyrywając spośród niego wszelki chwast, co znaczy, jak się wyrażają: plić brodę. Następnie jedna ze starszych kobiet, wziąwszy i skręciwszy wszystkie kłosy w jedno (do kupy), zwraca je ku ziemi i zawija w środek brody; poczem dziewczęta związują całą tę garść wstążką i ubierają kwiatami. Dopełniwszy tego odchodzą, pozostawiając ową brodę w polu, na pastwę ptactwa i myszy jako ofiarę; inaczej zwierzęta te mściłyby się i wielką w gumnach robiłyby szkodę. W końcu żniw splatają dziewki wianek z kłosów (lecz nie z brody branych), ubierają kwiatami, kładą na głowę przodownicy i śpewając przez całą droge wracaja do domjoryj kłocu. Gospodarz przyjmuje wianek, wynagradza przodownicę i wśród pląsów żniwiarzy ugaszcza. (...) W okolicy Puchaczowa, Ostrowa, Łęczny również bardzo świeżo i schludnie ubierają się w czasie żniw(...)”

O zwyczaju kręcenia brody na polu już wiemy. Wiąże się on z drugim, obok Peruna, najaktywniejszym Bogiem naszej wiary – Welesem. Żniwiarka zaplata ostatni niezżęty snop zboża ze specjalną modlitwą [13 s.85]. Warto przypomnieć, że w modlitwie występuje Mikołaj, natomiast między sobą lud rozprawia wprost o kręceniu brody Welesowi [13 s.85].

Ruskie kręcenie brody Welesowi i kujawsko-pomorskie plenie brody na ofiarę. Mamy więc dwa odległe dosyć – w czasie i przestrzeni – źródła dla podobnego zwyczaju. Zda się i on – podobnie jak rozważane wyżej chowanie się za darami ofiarnymi – rdzennie słowiański i prastarego pochodzenia.




Obrzędowość zaduszna - Dziady

Goście z Zaświatów

Sensem święta Dziadów jest zachowanie ciągłości społeczności – między żywymi, a tymi, którzy już odeszli. Zmarli odwiedzają żywych krewnych, przybywając z Zaświatów. Dusze są jednak niewidzialne, stąd – by ich nie ukrzywdzić – w czasie Ich pobytu w Jawii obowiązuje szereg tabu i zakazów. Nie należy więc spuszczać psów z łańcucha, tupać, gwizdać czy wykonywać gwałtownych ruchów ani wylewać wody na dworze [8 s.63]. Podobnie jak w czasie pogrzebu, podczas obrzędów zadusznych zakazane jest tkanie czy szycie [6 s.169]. Tomiccy interpretują ów zakaz tym, aby nie przywabiać szkodliwych duchów, które mogłyby zakłócić obcowanie z przyjaznymi zmarłymi [6 s.170].

Powinnością żywych jest natomiast dbanie o swoich zmarłych. Stąd palone grumadki (ogniska) na grobach [1 s.208], jak zaświadcza o XV wieku Michał z Janowa. Z czeskiej kroniki Kosmasa (XI/XII w.) dowiadujemy się natomiast o zwyczaju „(...) budek, które pogańskim obyczajem stawiali na rozdrożach, jakoby miejsce dla odpoczynku dusz.” [1 s.208]. Jednak, jednym z najważniejszych elementów poświęconego duszom obrzędu jest biesiada, a najbardziej pierwotną przeznaczoną Im strawą – bób [5 s.370]. Tradycyjną ofiarą dla Nich jest też barwione na czerwono jajko [5 s.682]. Na posiłek duchy zaprasza się np. (Białoruś) [5 s.255]: „Święci Dziadowie, chodźcie do nas wieczerzać, proszę Was na biesiadę!”. W wielu miejscach woła się Ich siedząc już przy nakrytym do wspólnej wieczerzy stole [5 s.369]. Sam posiłek odbywa się raczej w milczeniu [5 s.264].

Pierwsze cząstki wszystkich dań wrzuca się do specjalnego naczynia, zostawianego potem na noc na stole [5 s.254]. Prócz strawy zmarłym zostawia się także łyżki i ręczniki [5 s.398]. Istotną rolę w obrzędach tego typu odgrywa duch domowy. P. Demidowicz opowiada o Białorusi [5 s.663]: „Domowy mieszka zwykle w kleci i wychodzi stamtąd tylko na Dziady, aby wziąć udział w ogólnej wieczerzy (lub, mówiąc ściślej, by ją rozpocząć i nieledwie pobłogosławić). Przy tym bardzo go honorują i okazują mu wielkie poważanie: drogę od komory do stołu zaścieła się białym płótnem, jedzeniem zaś częstuje się go jak najlepszym, głównie – mlekiem.” Zgodnie zaś ze zwyczajem, praktykowanym też przez inne ludy Europy północno - wschodniej, przygotowuje się dla Przodków drogę: rozścielony od okna do stołu biały ręcznik [5 s.663].

Żywi pragną jednak nie tylko ugościć swoich zmarłych, ale mieć też pewność, że gościna została dobrze przyjęta. By przekonać się o skuteczności odprawionego obrzędu lud wielkoruski sypie ziarna na mogiły [5 s.554]. Jeżeli jest chętnie jedzone przez ptactwo, świadczy to o zadowoleniu duchów. Ma to zapewne bezpośredni związek z ptasią postacią duszy (patrz wyżej, o Jarych Godach).

Złowróżbnymi znakami mają być natomiast powywracane łyżki, które zostawiono Dziadom [5 s.398] czy znalezione w popiele ślady Ich stóp [5 s.412]. Oba przepowiadają bowiem śmierć komuś z domowników.

Bogaty opis obrzędu Dziadów można znaleźć w dziele Adama Mickiewicza. Należy jednak zwrócić uwagę, że choć zawiera on rzeczywiste elementy obrzędów litewskich, białoruskich i ukraińskich, to brak w nim jednak autentycznego modelu wywoływania dusz [2 s.260].

Co jednak robią duchy Przodków po przybyciu do Jawii? Okazuje się, że oprócz biesiady z żywymi mają też swoje zajęcia. Z terenów Pomorza i Kaszub dowiadujemy się np. że chodzą na własne nabożeństwa do świątyń, odprawiane przez zmarłych kapłanów [8 s.63]. Biada jednak temu, kto wszedłby wówczas do środka; zezłoszczone duchy mogą takiego śmiałka nawet zabić.

Dla regionu pomorskiego charakterystyczne są też wieńce nagrobne z chrobotka reniferowego – zwanego tutaj zodesznikiem [8 s.63]. Plecie się je na wałku słomianym i przystraja niekiedy kwiatami suszkami.

Kończąc wywody ogólne o święcie Dziadów należy podkreślić, że czczono Ich nie tylko jesienią. Drugie największe obchody ku czci Przodków odbywają się też na wiosnę (patrz: Jare Gody: Ptaki i wiosenny kult Przodków). Zasadnym wydaje się powiązanie tego faktu z przylatywaniem ptaków wiosną i ich odlotem na jesień oraz ptasim przedstawieniem duszy ludzkiej [5 s.554].

Maski

Przywołany już wcześniej kronikarz czeski Kosmas z Pragi pisze też o Czechach, że za czasów Brzetysława ku czci zmarłych [1 s.208]: „(...) igrzyska pogańskie odprawiali nad owymi zmarłymi, przyzywając cienie Przodków i tańcząc, wdziawszy na twarz maski.”. Niestety, dziejopis nie wyjaśnia znaczenia owych masek. Wskazówek dostarcza jednak folklor słowiański.

Okazuje się, że np. Rosjanie przebierają się i czernią sobie twarze (rodzaj maski), aby ustrzec się przed febrą – udają kogo innego przed własną chorobą [5 s.203]! Natomiast dziewczęta wielkoruskie idąc na noworoczne (miejmy w pamięci istotną rolę Przodków w obrzędowości zimowej!) wróżby nakładają zrobione naprędce maski z podpłomyków – dla ochrony przed złem [5 s.276]. Dodamy tu informację, że u Słowian rozpowszechnione mają być maski jelenia – dzięki swym „wielorożnym rogom” znakomity środek ochronny [5 s.578].

Widzimy więc, że znaczenie masek jest przede wszystkim ochronne. Czego żywi mieliby obawiać się podczas wzywania Przodków? Ich właśnie – trzeba pamiętać, że Dziadowie są zmarłymi, tęskniącymi za życiem. A jest to wielka tęsknota. Okazuje się, że nawet gdy zmarły został już dawno pochowany przed spotkaniem z nim należy się zabezpieczyć. Idąca odwiedzić grób Bośniaczka zatyka np. w zawój głóg [5 s.307]. Roślina ta ma zastosowanie ochronne przede wszystkim dzięki swoim cierniom. Dodatkowym czynnikiem tutaj są jego czerwone owoce (kolor czerwony to znany apotropaion) oraz białe kwiaty (biel jako kolor szat żałobnych – patrz: Pogrzeb).

Przy okazji masek, jako środka apotropaicznego, wspomnimy też o soli. Rusini sypią ją wokół łóżka człowieka nawiedzanego przez upiora [5 s.315]. Jest to środek ochronny przeciwko duchom szkodliwym, jak właśnie upiory. Sól nie szkodzi natomiast duchom przyjaznym, jak domowik – przyjmujący ją nawet w ofierze [5 s.255].




4. OBRZĘDY RODZINNE




Słowem wstępu

Przedstawione tutaj obrzędy znaczenie mają dla zachowania ładu między społecznością, a jej poszczególnymi członkami. Związane są więc z przejściem. Przejściem jak panny w żonę czy młodzieńca w mężczyznę. Te graniczne momenty, gdy człowiek nie należy już do jednego świata, ale nie należy jeszcze do nowego, wymagają szczególnego traktowania. Rolą przedstawionych tu obrzędów jest zapewnienie właściwego przebiegu tych procesów na łonie społeczności.

Niestety nie zachowało się zbyt wiele szczegółów z dawnych czasów. Czy może inaczej – spójnego obrazu. Rozrzuconych szczegółów dostarczają nam folklor ludów słowiańskich i obrządki praktykowane przez ludy ze Słowianami sąsiadujące. Znajdują one wspólne mianowniki, lecz nie sposób mówić o jednolitości.

Rodzina odgrywa w dzisiejszych czasach znacznie mniejszą rolę, niż to było dawniej. Żyjemy często w znacznym oddaleniu od siebie, nie znamy dalszych gałęzi rodziny, o utrzymywaniu kontaktu nie wspominając. Niegdyś było zupełnie inaczej – rodziny były wielopokoleniowe, mieszkające razem, „na kupie”. Czasy się zmieniły, każdy człowiek ma swoje potrzeby i dążenia, więc trudno raczej byłoby do tego wrócić – zwłaszcza w społecznościach miejskich. Należy jednak starać się o więzi rodzinne i ich utrzymywanie. Sprzyjają temu zwłaszcza wydarzenia ważne dla całego rodu, takie jak ślub, pogrzeb czy narodziny. To wszystko kiedyś też było, nie wzięło się znikąd. Słowianie mieli znaczną ilość obrzędów, mających uświetnić ważne dla nich zdarzenia. Wiele z nich zachowało się w tej czy innej formie, wiele też przepadło. Poniżej postaram się przytoczyć najważniejsze z nich.




Narodziny

Wypadnięcie węgli z domowego ogniska czy przybycie niespodziewanych gości zwiastuje narodziny w obejściu [1 s.201]. Krytyczny i niegdyś często śmiertelny okres ciąży i późniejszego połogu otoczony jest szeregiem wierzeń i wytycznych. Również wobec samego dziecka przedsiębrane są rozmaite zabiegi zabezpieczające je od szkodliwych mocy, czy mające przynieść pomyślność. Zanim przejdziemy do szczegółowego omawiania ich przytoczmy fragment z „Katalogu magii Rudolfa”, średniowiecznego podręcznika dla spowiedników [1 s.196]:

„Pytaj najpierw, co czynią przy porodzie dzieci, a przekonasz się, że: Dzieci jeszcze bardzo delikatne wsadzają do worka, aby spały. Chodzą z dzieckiem dookoła ogniska, podczas gdy inna i dzie z tyłu i pyta: co niesiesz; a odpowiada głupia: rysia, wilka i śpiącego zająca. Kradną wiecheć słomy, którym czyście się piec, i w kąpieli myją nim dziecko. Uszy zajęcy, nóżki kretów i wiele innych rzeczy kładą do kołyski, a czynią to, aby dzieci nie płakały. Pytaj też pilnie o słowa, które przy tym wymawiają, a znajdziesz wiele podziwienia godnych rzeczy. Oprócz tego, gdy je [kobiety] prowadzą z miejsca porodu do łóżka, wymawiając jakieś niedorzeczne błogosławieństwa. Położne uderzają je w głowę siekierą. Naczynie, w którym się kąpią, obwiązują surowym sznurkiem. Układają kupki mąki i soli, które następnie liżą, aby miały obficie mleka. Ojcu pokazują najpierw wielki palec nóżki dziecka, a nie twarz. Z błony porodowej dziecka odgryzają najpierw trzy kawałki, które zamieniwszy w proch, dają ojcu do pożywienia, aby kochał dziecko. I inne jeszcze odrażające praktyki czynią z ową błoną porodową. Do pierwszej kąpieli dziecka wkładają jajko, które ojcu dają do spożycia. Wodę z tej kąpieli wylewają na ręce ojca. Dziecko błogosławią źdźbłem słomy, na którym zrobiły węzełek. Ognia nikomu z domu nie pożyczają i wiele innych bluźnierczych praktyk przy porodzie czynią.
Podobnie po chrzcie dziecka nóżkami jego dotykają gołego ołtarza, sznur dzwonu kładą mu na usta, rączkę kładą na ksiegę, aby się odbrze uczyło, a prześcieradłem z ołtarza głaszczą jego twarz, aby było piękne. Niosąc dziecko [z kościoła] do domu, rozdeptują na progu domu jajko pod miotłą. Do kąpieli po chrzcie wkładają dziewięć rodzajów ziarna, wszelkiego rodzaju żelastwo, a pod palenisko wsadzają czarną kurę, naprzeciw której tańczą zapaliwszy światła. Z koszulką dziecka robią czary, aby wszystko co zgubi znalazło. Wodę z kąpieli dziecka wylewają pod płot innej położnicy, aby tamto dziecko płakało, ich zaś było spokojne.

Tabu ciężarnej

Kobietę przy nadziei obowiązują liczne tabu, mające chronić ją samą i jej dziecko przed nieszczęściem. Przede wszystkim nie powinna ona zaglądać do wody; pochodzące z wody dziecko zapragnęłoby bowiem wrócić do swego żywiołu, a kobieta poroniłaby [1 s.195]. Jeżeli poszłaby zaś drogą, którą wcześniej przechodził pies czy kot – jej dziecku grozi kosmatość na całym ciele [5 s.285]. Noszona przy sobie igła ma natomiast chronić dziecko od konwulsji z nawiania czy podwiania [5 s.310]. W ogóle zaś brzemienna zabezpiecza się od wszelkiego zła, nosząc przy sobie ostry nóż [5 s.310]. Ten ostatni środek przedsiębrany jest zresztą i dla ochrony niemowlęcia w kolebce, pod którą nóż jest kładziony [5 s.310].

Kobieta w ciąży jest jednak nie tylko narażona na niebezpieczeństwo; ona sama może z powodzeniem stać się źródłem rozmaitych kłopotów. Przede wszystkim nie wolno jej czegokolwiek odmawiać – pod groźbą podobnej do rzuconego czaru zemsty [5 s.290]. Uchronić się od niej można rzucając czymkolwiek za odchodzącą kobietą – by „odrzucić zło” [5 s.290]. Również pojawienie się brzemiennej na polu jest niepożądane; mogłaby bowiem odebrać mu płodność [1 s.196]. Jej przejście nad siodłem czy chomątem poskutkuje zaś tym, że przedmioty te staną się ciężkie dla konia czy wołu [5 s.285].

Przy okazji kobiety ciężarnej opowiemy o pewnym sposobie, który Białorusinka podejmuje, by zapewnić synowi siłę [5 s.476]. Otóż widząc wicher ciska przedeń pas, a gdy wicher przejdzie nad nim, to opasuje się nim, a po urodzeniu – dziecko. W ten sposób chłopiec zyskuje „czarcie żebro” i staje się bardzo silny. Taki zabieg uznaje się jednak za niepożądany – być może pod wpływem chrześcijaństwa?

Poród

Do łona kobiety duszę dziecka przynosi bocian [1 s.199], zimą zaś wyręcza go kruk czy wrona [1 s.199]. Stąd czeskie [1 s.199]: „wrona zastukała im do okna” w znaczeniu narodzin dziecka. Bezpośrednio ptak przekazuje, kominem, duszę dziecka duchowi Ognia domowego – by ten zadysponował nią dalej [1 s.201].

Rodzina brzemiennej, bliskiej rozwiązaniu, szuka u sąsiadów „palca” (strzałki piorunowej), dla zabezpieczenia przed złośliwymi duchami [5 s.618]. Gdy zaś pojawią się pierwsze bóle porodowe kobietę przeciąga się przez pękniętą obręcz beczki – dla ułatwienia jej porodu [5 s.272]. W tym samym celu w obejściu otwiera się wszystkie drzwi, okna i skrzynie, rozwiązuje węzły – aby ich otwartość udzieliła się rodzącej [5 s.292]. W przypadku trudnych porodów zaś kobiecie podaje się do picia wodę ze sproszkowaną strzałką piorunową [5 s.488], a prawosławni chłopi (w myśl zabiegów z otwieraniem) proszą w cerkwii o otwarcie „carskich wrót” - oddzielających główny ołtarz od reszty świątyni [5 s.292].

Po porodzie – zabiegi wobec matki i dziecka

Zarówno noworodek, jak i jego matka są bardzo narażeni na atak ze strony złośliwych duchów i czarownic. By ich chronić w Czarnogórze i Hercegowinie po narodzinach chłopca ojciec wychodzi przed dom, strzela kilka razy i woła [5 s.276]: „Całemu światu do wiadomości, a dziecku na zdrowie! Wilczyca porodziła wilka!”. Świeżo urodzone dziecko wyciera się wiechciem słowmy [1 s.35], co może jest dalekim echem mitu o powstawniu człowieka. Na różne sposoby starają się zapewnić powodzenie dziecku; poi się je z klekotki (drewnianego dzwonka), by szybko zaczęło mówić [5 s.282], poi je czerwonym winem – by było rumiane [5 s.282], czy myje w odzie, do której włożono jajka – aby było „pełne” [5 s.281]. Dziecko przeciąga się też przez wilczą skórę, by dać mu wilczą zajadłość [5 s.548] czy okrąża z księgą – by było mądre [5 s.266]. Dla jego losów bardzo istotna jest jednak trzecia noc po porodzie; wtedy bowiem przybywają rodzanice [5 s.714].

Bardzo bogaty asortyment środków służy zapewnieniu matce i dziecku bezpieczeństwa. Najważniejszy jest bodaj Ogień, który w pierwsze dni po porodzie cały czas płonie w izbie położnicy [5 s.333]. Przy główce dziecka zaś stawia się grzebień żelazny do czesania włókna, a na niego grzebień do włosów oraz kawałek czosnku [5 s.333]. Dziecka nie wolno stamtąd wynosić, [5 s.333]: „gdyż rzeczy które je chronią leżą przy ognisku”. Innym środkiem, mającym odstraszać złośliwe duchy jest podkurzanie – łajnem bydlęcym [5 s.314], kawałkiem starego chodaka czy dziegciem [5 s.333]. Wielkorusin nad kolebką wiesza się psie czy wilcze zęby [5 s.309], a Ukrainka kładzie pod jej wezgłowie ząb od brony [5 s.308] – po to by chronić niemowlę. Również sól, którą Rusin naciera dziecko lub kładzie ją przy nim, ma podobne znaczenie [5 s.315]. Przy dziecku nie wolno wymawiać nazw zwierząt o niepożądanych cechach, jak tchórzliwy zając – by ich nie przyjęło [5 s.302]. Gdy zaś trzeba zostawić niemowlę samo w chacie to kładą mu dla ochrony miotełkę pod kołyską, by wymiatała zło [5 s.317]. Jeżeli na dziecko uwezmą się nocnice to nad kolebką zostawiają wodę, nóż i pętlę z takimi słowami [5 s.319]: „Oto dla Ciebie, nocna nocnico, zła dręczycielko: woda – byś się zachłysnęła, ostry nóż – byś się zakłuła, pętla – byś się zadusiła.”.

Dla zabezpieczenia w okresie połogu matki przed czarami Hucuł i Czarnogórzec kładą na niej sieć [5 s.318], a jeżeli zemdleje – to Bułgar strzela nad nią, dla przepędzenia szkodzącego ducha [5 s.274]. Na Kaukazie dla ochrony przed złym duchem – hałem – Udynowie kładą kobiecie pod poduszkę kindżał i czosnek, a pościel otaczają łańcuchem [5 s.320]. W jej obecności nie wolno zaś wspominać czarta [5 s.302].

W około sześć tygodni po porodzie kończy się najgroźniejszy okres i następuje wywód – pokazanie dziecka Słońcu [1 s.198]. Wtedy również nadawane jest imię [1 s.198]. Wówczas kończy się też nieczystość matki [5 s.315]. Góral ze Śląska J. Sidzina, ze wsi Brenna, Bukowy Groń tak mówi o tej chwili: [5 s.554]: „Kiedy kobieta odbędzie połóg, natenczas jest pusta, nie ma duszy, bo jej zabrało dziecko; trzeba więc ugotować kurę lub gołębia i dać jej do spożycia”

Demony napastujące kobiety brzemienne, noworodki i położnice

Według powszechnego u Słowian wierzenia rozmaite demony lubują się w pastwieniu nad kobietami, zwłaszcza podczas porodu [5 s.192]. Szczególną rolę odgrywają tu boginki, porywające i odmieniające niemowlęta [5 s.685]. Z drugiej strony duchy mają chętnie zajmować się porzuconymi w lesie dziećmi [5 s.632]. Ich zainteresowanie ludzkim potomstwem ma więc dwa oblicza.

Boginki często napastują kobiety i ich dzieci. Mają np. wywabiać położnicę na pole, gdzie wywysają jej mleko z piersi, wykręcają członko i zamęczają na śmierć [5 s.631]. Z Małopolski znana jest wzmianka o gromadzie boginek, która porwała kobietę w połogu. Jedna z nich jednak kulała i nie mogła nadążyć za resztą. W złości zawołała więc [5 s.330]: „Położonka, chyć się dzwonka!” i w ten sposób ocaliła porwaną.

Co jednak, jeżeli nie udało się ustrzec pociechy przed boginkami? Wówczas zamiast prawdziwego dziecka, które zostało uprowadzone, pojawiał się odmieniec [5 s.632]. Słowianie zachodni i południowozachodni określają odmieńca jako „matołka z wielką głową” [5 s.633]. W ogóle z odmieńca nie ma pociechy, duże je, nie rośnie [4]... Wielkorusi wierzą jednak, że ta kiepskość to jedynie maska; w istocie odmieniec jest bardzo silny, a tylko udaje ciołka [5 s.633]. Dziecko z wielką głową i wielkimi oczami Bułgar natomiast uważa za spłodzone przez żmija (duch o tej nazwie, nie smok – Żmij) [5 s.634]. Takiemu pisane wyrosnąć na junaka o wielkiej mądrości i sile, a wiosce w której się chowa – przynosi szczęście, dlatego nie jest wyklęte, a przeciwnie – poważane we wsi.

Jak jednak niewinnie wypadają boginki w zestawieniu z nawiakiem czy też nawką. Czesi i Łużyczanie mówią, że gdy ciężarna posłyszy jego głos to dostaje się w jego moc i zostaje porwana [5 s.631]. Te złowrogie stworzenia pojawiają się jako dzikie ptaki, latające w mgliste, deszczowe noce, albo jako nagie kurczę [5 s.676]. Żywią się krwią ciężarnych i niemowląt. Dla odpędzenia ich palą bez przerwy Ogień, kurzą kadzidło, a w ognisko kładą smołę lub kości „aby śmierdziało”.

Pisk i śpiew nawki rzuca omdlenie na rodzącą, a często i śmierć. Inne źródła (też Bułgarskie) mówią o nagim ptaku co leci w „kierunku złych wiatrów” i podsłuchuje czy gdzie nie ma kobiet co mają rodzić. Wówczas przenika do izby i płacze u pieca, a sama tylko ciężarna słyszy ten płacz. Gdy omdleje nawka zabiera jej duszę na pustkowia, a ciało porzuca w omdleniu. Nawka porywa również niemowlęta. Lud lęka się ich i walczy jak może; posypuje dziecko solą, strzela nad zemdloną, pali ogień w izbie...

Poród, a śmierć

Poród to, mimo rozwiniętej medycyny, wciąż jeden z najbardziej niebezpiecznych momentów w życiu człowieka. Towarzysząca cudowi narodzin śmierć nie pozostawała obojętna dla wiary Słowian.

Powszechne było przekonanie, że wszystko co pierworodne należy do Bogów, stąd pierwsze dziecko rzadko kiedy dawało się uchować [5 s.245]. Te, zmarłe przed wywodem zwracano je ziemi – grzebiąc głową w dół [1 s.198]. Jeżeli jednak i kolejne dzieci umierały, przedsiębrano specjalne środki zaradcze. Jednym z nich jest fikcyjna sprzedaż (jednak za prawdziwe pieniądze) nawet pierwszemu lepszemu obcemu [5 s.277]. Do nowego „właściciela” dziecko nie przenoszone jest jednak w ogóle, lub jedynie na krótko.

O śmierć swoich dzieci Bułgarka posądza niekiedy nieprzychylne Rodzanice [5 s.276]. Wówczas stara się je oszukać: na noc, kiedy spodziewane są duchy przeznaczenia oddaje dziecko do sąsiadów, a na jego miejsce kładzie spowitą w pieluszkę kijankę do prania.

W tym rzędzie idzie też zwyczaj nadawania dziecku takich imion jak „znajda”, „wilk” itp. Znamiennym przykładem jest serbski etnograf Wuk Karadzić (serb. wuk = „wilk”), który opisuje ten zwyczaj: [5 s.277]: „Gdy się której kobiecie nie chowają dzieci, tedy nadaje ona niemowlęciu imię Wilk, bowiem sądzi, że jej dzieci są pożerane przez wieszczyce (czarownice), co na wilka nie odważą się napaść (dlatego to i mnie dali takie imię)”.

Przejście w dorosłość

Niewiele zachowało się informacji o słowiańskim obrzędzie przejścia w wiek dojrzały – o postrzyżynach. Relacja z XVIw. głosi że [5 s.696]: „Dzieciom postrzygają pierwsze włosy i kobiety kaszę gotują na zebranie Rodzanicom”. Rodzanice pojawiają się więc ponownie w życiu człowieka [1 s.193]. I tu myśl moja – czy owe duchy nie przybywają również przy okazji wszystkich innych, ważnych wydarzeń.

Ze źródeł polskich wiadomo, że obrzęd postrzyżyn odbywał się najczęściej w siódmym roku życia i dokonywać go mógł nie tylko biologiczny ojciec, ale również proszony krewny czy nawet gość. W tym ostatnim przypadku skutkowało to wytworzeniem więzi sztucznego pokrewieństwa między postrzygającym, a postrzyganym.




Swadźba

Radosne wydarzenie, jakim jest związanie się kobiety i mężczyzny obfituje w obrzędy i zwyczaje. Tradycyjnie oblubieńców zwie się łado i łada = „oblubieniec” i „oblubienica” [9 s.74]. W czasie uroczystości pierwszy drużba (w Polsce: kociuba) niesie pięknie przystrojone drzewko weselne [9 s.50], pieczone jest specjalne pieczywo – korowaje [9 s.56].

W tradycyjnym słowiańskim stadle kobieta miała korzystną pozycję [1 s.125]. Folklor zachował jednak ideę, w myśl której kobieta jest darem dla rodu jej męża [7 s.96]. Symbolicznie przekazania owego daru dokonuje druhna, wręczająca panu młodemu rózgę weselną [9 s.63]. Jest ona ustrojona jabłkami, symbolizującymi dziewictwo panny młodej, która zawodzi o postrzeleniu przez cudzoziemca (pana młodego) jej krasy dziewiczej [9 s.62]:

„...zamiast dzikiej gęsi, zamiast łabędzia.
I spadła moja-to krasa
Z jabłoni kędzierzawej
Na trawę, na jedwabną,
Na kwiaty, na błękitne.”

W polskich pieśniach weselnych występuje też złotniczeniek, który ofiarowuje pannie młodej pełen ziarna kubek, zrobiony z wyrytego przez wieprza złotego ziarna [9 s.88].

Powodzenie dla pary młodej

W słowiańskim obrzędzie swadziebnym istotne znaczenie ma zjednanie sobie sił Przyrody. Oblubienica jest przyprowadzana nad wodę, gdzie pije czaszę na cześć duchów i rzuca w toń pierścień [2 s.217]. Słowianie bałkańscy zaś rzucają do wody ofiarę podczas wesela [6 s.122], a Ukraińcy wróżą o szczęściu małżeńskim, rzucając nitki na wodę [5 s.393]. Nowo zaślubiona Bułgarka idąca rankiem po pokładzinach po wodę musi uderzyć pokłon przed Słońcem, nim jej zaczerpnie [5 s.442]. Jadąca na ślub dziewczyna poleska rzuca – jako ofiarę dla złośliwych duchów – suszone owoce gruszy na każde napotkane rozstaje dróg [5 s.279]. Jej rodzice zaś błogosławią [5 s.698]: „Niechaj Tobie Bóg da szczęściej i dolę, i życie długie”. W guberni woroneskiej para młoda obchodziła jeszcze w XIXw. stary dąb i składała pod nim ofiarę [2 s.220].

Bezpieczeństwo pary młodej

W przełomowych momentach życia – a jednym z nich jest właśnie swadźba – człowiek narażony jest na szereg niebezpieczeństw, stąd mnogość mających oddalić zagrożenie zabiegów. Jednym z najbardziej podstawowych, w przypadku obrzędu weselnego jest hałas – czyniony przez strzelanie z batów, palby karabinowe czy okrzyki [5 s.272]. Bułgarzy z Rodopów obsiekają orszak weselny [5 s.323]; zdążający na ślub orszak zatrzymują dwaj chłopcy uzbrojeni w noże. Uderzają przed weselnikami grzbietem jednego noża o grzbiet drugiego i rozbiegają się w przeciwne strony, okrążając po trzykroć, za każdym spotkaniem biją znowu o noże; wreszcie szczęknąwszy nimi i rozminąwszy się po raz ostatni stają i wznoszą ku sobie broń, a pod nią przechodzi cała obsieczona drużyna. Powszechnie zaś przed wyruszeniem orszak jest okrążany przez któreś z rodziców państwa młodych, czy przez znaczniejszego godnością weselną członka orszaku [5 s.322]; okrążający ma czasem w ręku bat, częściej obraz święty, chleb, sól itp. Okrążanie takie ma na celu wytworzenie kręgu ochronnego.

Licznym zabiegom podlega para młoda; dla ochrony od uroku są obsypywani solą [5 s.314]. Okazuje się, że najskuteczniejszym środkiem ochronnym jest tu ich własna odzież, w którą Rusini zatykają igły i szpilki [5 s.310]. Rodopski pan młody zawiązuje na swym pasku dwa węzły – z przodu i z tyłu [5 s.318]. Głowę panny młodej stroją blaszki, dzwoneczki itp. [5 s.333], a Rosjanie dodatkowo nakładają na nią sieć rybacką – dla zabezpieczenia od czarów [5 s.318].

Jednym z najsilniejszych obrońców od wszelkiego zła jest Ogień; przed zbliżeniem się do nowożeńców bliscy powinni „ogrzać się” u ogniska – by nie sprowadzać ze sobą szkodliwych mocy [5 s.312], zaś powracający z wesela orszak powinien przejechać przez specjalnie rozpalone ognisko – „Niechaj się spali wszystko złe i niedobre” [5 s.310].




Pogrzeb

Zwyczaje pogrzebowe

Gdy życie w fizycznym świecie dobiega końca, zmarłego członka społeczności należy pożegnać i pomóc „przejść dalej. Przez trzy dni po śmierci zwłoki pozostają w rodzinnym domu, a rodzina czuwa przy nich [6 s.126]. Owe trzy doby to czas dla nieboszczyka na obudzenie się z „letargu” czy „zachwytu”, a zwie się je pustymi nocami [6 s.126] – podobnie jak czas nowiu, kiedy Miesiąca nie widać na niebie [6 s.124]. W X/XI w. Ibn Rosteh pisał o Słowianach [2 s.251]: „Kiedy kto z nich umrze, palą go w ogniu, zaś ich kobiety, gdy kto im umrze, krają sobie nożem ręce i twarze. Gdy zmarły zostanie spalony, udają się do niego nazajutrz, biorą popiół z owego miejsca, dają go do popielnicy i stawiają ją na pagórku.” Nad pochówkami kurhanowymi jeszcze w XIX wieku Słowianie mieli wznosić budki [2 s.252]. O budkach dla zmarłych wspomina również Kosmas [1 s.208] (patrz: Dziady, obrzęd). Może stanowiły miejsce przystanku dla przybywających do ziemskiego świata dusz zmarłych (wszak i dziś stawiamy powszechnie budki dla ptaków, pod postacią których nasi Przodkowie widzieli duszę ludzką [5 s.554]!). Może właśnie tego typu budka była słowiańskim odpowiednikiem dzisiejszego nagrobka?

W opisanym wyżej obrządku pogrzebowym Szyjewski upatruje dualizmu solarno (ciałopalenie) chtonicznego (składanie urny w kopcu) [1 s.204]. Jeżeli te przypuszczenia są słuszne, to może taki obrządek pogrzebowy stanowi odbicie wierzeń o zróżnicowanej istocie duszy (patrz: Trójdzielność świata i duszy)?

Nieco inaczej zwyczaje pogrzebowe Słowian opisał Nestor [9 s.172]: „I jeśli kto umierał (z Radymiczów, Wiatyczów czy Siewierzań – przyp. PK), to czynili nad nim tryznę, a potem czynili stos wielki i wkładali na ten stos umarłego i spalali, a potem zebrawszy kości, wkładali je w małe naczynie i stawiali na słupie przy drogach, jak czynią Wiatycze i dziś.” Owo umieszczanie przez zachodniosłowiańskich Wiatyczów i Radymiczów urn na słupach może jest nawiązaniem do starszego zwyczaju – umieszczania zwłok w gałęziach drzew [9 s.157]. Jeżeli tak to mielibyśmy do czynienia z odmiennym obrządkiem, w którym występowałby dualizm solarno (czy może raczej: ogniowo) uraniczny. Przy mojej obecnej wiedzy nie podejmę się jednak rozważania czy te różnice związane były z obszarem geograficznym, statusem społecznym denatów czy jeszcze innymi czynnikami.

Rozpacz po utracie zmarłego była wyrażana w zawodzeniach żałobnych. Serbka lamentuje po zmarłym teściu, porównując go kolejno do: bana (tytuł arystokratyczny), witezia i do cudownej sosny [9 s.78]. Teksty arabskie i bizantyjskie donoszą o (mniej więcej) dobrowolnym zadawaniu sobie śmierci przez żonę zmarłego; wydaje się to jednak odnosić raczej do grupy możnych [2 s.252]. Oprócz okazania żalu po utraconym bliskim należy go również uczcić. Wystawianą na jego cześć stypę zwano tryzną (stpol.: strawa, chorw. karmina, strus. trizna) [2 s.259] oraz zapasy, które w latopisarstwie ruskim również noszą nazwę tryzny [2 s.259]. Dawną pieśnią pogrzebową zaś jest (przypuszczalnie) „Baba i kozula” [9 s.125]. Jej tekst mówi o [9 s.126]: „rozpustnego koziołka do boru, do wilka i o znalezieniu przez babulę koziołkowych rogów na rozbieżnych drogach”. Kozioł jest tu symbolem duszy zmarłego [9 s.125].

W czasie obrzędów pogrzebowych, podobnie jak podczas świąt dorocznych o charakterze zadusznym, obowiązuje zakaz przędzenia i szycia [6 s.169]. Tomiccy interpretują ów zakaz tym, aby nie przywabiać szkodliwych duchów, które mogłyby zakłócać obcowanie z duchami przyjaznymi [6 s.170].

Kraina zmarłych oddzielona jest od świata żywych wodą [5 s.597]. Aby ułatwić nieboszczykowi przejście na drugą stronę robi się kładkę, po której przekroczy mityczną rzekę [2 s.260]. Białorusini wycinają na niej ślad ludzkiej stopy, na znak, że jest to kładka dla zmarłego [5 s.598]. Okazuje się też, że takie kładki przerzuca się również nad dowolnym rowem w lesie [5 s.598]. Wielkorusini, Ukraińcy i Słowianie Bałkańscy dają zmarłym pieniądz do trumny – dla przewoźnika [5 s.598]. U Ukraińców przewoźnikiem tym jest czart, ale już gazdowie huculscy widzą w tej roli Mikołaja; obie postacie są spadkobiercami Welesa (patrz: Weles).

Dusza w człowieku siedzi dobrze ukryta i przybywająca śmierć musi ją wyciągać [5 s.596]. Według górali żywieckich czyni to nawet osękiem. Są też ludzie o duszach rogatych, których bardzo trudno pozbawić życia. W tym samym znaczeniu Serb mówi o człowieku z duszą „zapieczoną w nim”. Niezależnie od tego w ludowej świadomości śmierć jest powrotem do potencjalności; do kosmicznego cyklu narodzin i śmierci [6 s.138]. Jako argument za tym autorzy pracy [6] przytaczają fragment dzieła Moszyńskiego: [6 s.182]: „W głuchych okolicach [...] bywają odgrywane ( widowiska – przyp. JRT) nawet w izbie okrytej żałobą, w obecności leżącego tam zmarłego. Akcja zawiera m.in. sceny bardzo drastyczne jako to zwłaszcza symulowanie pewnego aktu fizjologicznego przez „dziada” w stosunku do „baby”, a poza tym nawet w stosunku do wszystkich obecnych w izbie dziewcząt.”

Przedstawiony tu akt seksualny może mieć w tym miejscu znaczenie neutralizujące wobec negatywnej energii związanej ze śmiercią (patrz dalej: Groza śmierci). Sam w sobie zaś związany jest nieodłącznie z narodzinami, a w tym kontekście – również z narodzinami powtórnymi, odrodzeniem. Tę ideę wyrażają też pisanki przynoszone na groby, a na Pomorzu również kładzione na mogile gałęzie [9 s.117]. W pochówkach szkieletowych zaś zwłoki układa się często głową na wschód, nogami na zachód [5 s.446]. Jeżeli zaś występuje orientacja przeciwna to z wyraźną motywacją, aby oczy zmarłego zwrócone były ku wchodowi. Co istotne, aby ułatwić duszy dostanie się do nieba zwłoki należy pochować [1 s.205]: „plecami do ziemi, fujarą do nieba.” Zdarza się również, np. wśród Rusinów, grzebanie zmarłych, szczególnie dzieci, pod progiem [5 s.581].

Jeżeli w okolicy odbywa się pogrzeb to nie wolno wówczas spać [5 s.444]. Tłumaczy się to tym, że odchodząca dusza zmarłego mogłaby zabrać ze sobą duszą napotkaną podczas sennej wędrówki.

Groza Śmierci

Mimo swej powszechności, zwłaszcza w percepcji ludności wiejskiej, śmierć zawsze wzbudzała grozę. Stąd nieodłącznym elementem obrządków pogrzebowych jest przywrócenie równowagi świata. Czarnogórcy wynosząc zwłoki z chaty rozbijają tykwę do noszenia wody, albo garnek [5 s.290]: „by przez to skończyło się wszelkie nieszczęście i nie było go już w przyszłości.” Ukraińcy rozbijają garnek w miejscu, gdzie zmarły leżał. Natomiast wieśniak ruski po wyniesieniu trumny z domu sypią owies czy żyto po całym obejściu ze słowami [5 s.444]: „Dla nas – życie, a dla nieboszczyka – wieczny odpoczynek.”. Nawet odwiedzająca mogiły Bośniaczka zatyka w zawój głóg – dla ochrony przed potencjalnym zagrożeniem [5 s.307].

Zarzucenie przez Słowian obrządku ciałopalnego dało pole dla rozwoju zagrożenia ze strony upiorów (patrz: upiór). Stąd rozwinął się również prawdziwy arsenał środków unieszkodliwienia ich. Większość z nich skupia się na okaleczaniu zwłok, by uniemożliwić żywemu trupowi wędrowanie wśród żywych. Kołkami (na południu głównie głogowe, na północy raczej osikowe, powszechnie zaś klonowe czy lipowe) przebijano ciało – zwłaszcza serce, ale również... pośladki [5 s.657]. Często również domniemanemu upiorowi wiązano ręce, kaleczono pięty czy przecinano ścięgna [5 s.656]. Zdarzało się także wbijanie kolca w pępek, czy życzenie, aby zawsze miał ciernie na swych drogach [5 s.308].

Mniej drastyczne środki związane są nie z samymi zwłokami, ale z pochówkiem, a więc rzucanie do trumny maku, czy przysypywanie grobu głazami [2 s.256]. Jeżeli Kaszubi podejrzewają zmarłego o wstawanie z mogiły to dają mu kawałek sieci, aby musiał je rozsupłać przed wyjściem [5 s.318]. Pogrzeb zaś urządzano na rozstajnych drogach lub na bagnie [5 s.656]. Metod ochrony przed groźnymi duchami są jednak dużo liczniejsze i wymienianie ich wszystkich w tym miejscu mija się z celem. Dość jednak o upiorach; wróćmy do tematu obrządków pogrzebowych i towarzyszących im zwyczajów.

Po pogrzebie

Według prastarego wierzenia przez czterdzieści dni po śmierci dusza krąży jeszcze w tym świecie [5 s.714]. Po tym czasie urządza się stypę, choć ta bywa organizowana również rok po śmierci [5 s.597]. Warto wspomnieć, że po owych czterdziestu dniach Wielkorus karmi dzikie ptactwo ziarnem [5 s.554]. Razem z Serbem zaś rzeźbi na nagrobnych krzyżach wizerunki ptaków [5 s.554]. Oba zwyczaje zdają się nawiązywać do ptasiej postaci duszy w wierzeniach Słowian. Uzupełnienie wiadomości o obowiązkach wobec zmarłych można znaleźć w rozdziałach Dziady, Szczodre Gody oraz Jare Gody.

Ciekawe wierzenie związane jest też z samym miejscem pochówku [5 s.525]. Ciało starca ma gnić w grobie, nic z siebie nie wydając. Ciało np. młodej dziewczyny również gnije, jednak jej dusza kwitnie nadal, stąd na jej grobie mogą wyrosnąć kwiaty.

Pogrzeby zwierząt

W Dalmacji grzebie się konie i woły, na Wielkorusi natomiast konie wierzchowe czy krowy [5 s.561]. Jak zaświadcza N. Iwanicki dla powiatu kadnikowskiego w obwodzie wołogodzkim [5 s.560]: „Latem 1890 przechadzając się w okolicy Kadnikowa, zauważyłem na równym, pustym miejscu w pobliżu drogi, zarośniętym skąpą trawą, ogrodzenie z żerdzi w kształcie czworokąta długiego przeszło na 3m, a szerokiego na ok. 2m, wewnątrz którego leżały sanie obrócone do góry płozami (tj. sanicami). Okazało się, że pod saniami był zakopany koń. Jak wyjaśniły rozpytywania i wywiady, w podobny sposób grzebią konie w wielu okolicach powiatu, ale nie wszystkie, lecz tylko te, których używają wyłącznie pod wierzch. Gdy który z takich wierzchowców zdechnie, właściciel kładzie go na sanie (choćby to było latem) i wywozi jak zmarłego człowieka głową w tył na pole oraz zakopuje w pobliżu drogi; na mogile odwraca sanie i ogradza je mocnym płotem. Sań, choć są nowe, nikt nigdy nie tknie: zgniją one na miejscu.”




5. ŚWIATOWID ZE ZBRUCZA

Pracę tę zakończę krótkim opisem rzeźby zwanej popularnie Światowidem ze Zbrucza [1 s.89]. Wydobyto go z rzeki Zbruczy, która jest dopływem Dniestru w 1848. Datuje się go na IX-X wiek. Choć jego oryginalność była kwestionowana, to na górze Bogit – znajdującej się nieopodal miejsca odkrycia posągu – odkopano krąg kultowy z wałem otoczonym 8 ogniskami (podobnie jak w chramie Peruna na wzgórzu Perynia [1 s.90]), w którego wyłożonym kamieniami centrum pozostało miejsce po czworokątnym słupie – wg odkrywców B.O. Timoszczuka i I. P. Rusanowej to stąd ma pochodzić Światowid. Są też ślady składania ofiar z X-XIII w. Znalezisko z góry Bogit pozwala domniemać, że posąg ustawiony był tak, aby wskazywać wschody i zachody Słońca w dni przesileń.

Badacze przypisują rozmaite interpretacje rzeźbie Światowida. Znaleźć je można w literaturze [1 s.88], [2 s.231], [11 s.204]. Dość jednak powiedzieć, że nie dysponujemy źródłami pisanymi, które odnosiłyby się do tego posągu. Zamiast przytaczać cudze wyjaśnienia pozwólmy Światowidowi przemówić samemu za siebie:

Światowid ze Zbrucza
(Wikimedia Commons)




ŹRÓDŁA

  1. Andrzej Szyjewski „Religia Słowian” Kraków 2003
  2. Aleksander Gieysztor „Mitologia Słowian” Toruń 2006
  3. Adam i Barbara Podgórscy „Wielka księga demonów polskich” Katowice 2005
  4. Leonard Pełka „Polska demonologia ludowa” Warszawa 1987
  5. Kazimierz Moszyński „Kultura ludowa Słowian – t. II, cz. 1.” Warszawa 1967
  6. Joanna i Ryszard Tomiccy „Drzewo życia” Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza 1975
  7. Anna Zadrożyńska „Powtarzać czas początku” Warszawa 1985
  8. Longin Malicki „Rok obrzędowy na Kaszubach” Gdańsk 1986
  9. Marek Certwiński, Marek Derwich „Herby, legendy, dawne mity” Wrocław 1989
  10. Andrzej Szyjewski „Szamanizm” Kraków 2005
  11. Jerzy Strzelczyk „Mity, podania i wierzenia dawnych Słowian” Poznań 2007
  12. Jerzy Samp „Mitopeje pobrzeże Bałtyku” Gdańsk 2009
  13. Borys A. Uspieński „Kult św. Mikołaja na Rusi” Lublin 1985
  14. Artur Szrejter „Pod pogańskim sztandarem” Warszawa 2014